Relikwie z rosyjskiej torby

Pięć lat temu polskie władze wykupiły z rąk tajemniczego Rosjanina kilka tysięcy pamiątek katyńskich. Wśród nich krzyże Virtuti Militari, notatki z lekcji języka angielskiego i ukryty w menażce fragment sztandaru. Jednak pamiątki te do dziś nie trafiły do Muzeum Katyńskiego

Publikacja: 10.11.2007 01:02

Relikwie z rosyjskiej torby

Foto: Rzeczpospolita

Zbigniew Dunin-Wilczyński, doktor historii, kolekcjoner, specjalista od orderów i odznaczeń, dobrze pamięta dzień, w którym ujrzał te rzeczy po raz pierwszy. Aluminiowa manierka, a na niej wyryte nazwiska. Czytelne dwa: Dąbrowski J. mjr J. Plocer. Na spodzie innej manierki wydrapany napis: „Niewola” i data – 2 XI 1939. W środku kolejnej zwinięty fragment sztandaru. Ich właściciele próbowali pozostawić światu wiadomość o swoim losie. A udało się to, przez przypadek, dopiero po 62 latach od chwili, kiedy zabito ich strzałem w tył głowy.

Okoliczności, w jakich Dunin-Wilczyński trafił w 2002 r. na ślad rzeczy z Katynia, były niezwykłe. Przez znajomego otrzymał wiadomość, że ktoś ma dla niego niecodzienną ofertę. Na warszawskim targu staroci na Kole, gdzie na rozłożonych kocach leżą stare ramy, filiżanki nie do pary i żelazka z duszą, odszukał tajemniczego przybysza z Moskwy. Rosjanin otworzył torbę. – Były w niej krzyże Virtuti Militari opatrzone numerem, medale i odznaki pułkowe, ręcznie napisana na skrawku papieru lista wywozowa z Kozielska, notatki z lekcji języka angielskiego na fragmentach gazet rosyjskich.

– Wszystko wskazywało na to, że pochodzą z któregoś z miejsc kaźni Polaków – opowiada Zbigniew Dunin-Wilczyński. Skontaktował się z prof. Bronisławem Młodziejowskim, generałem, który w 1991 r. pracował przy wykopaliskach w Charkowie, a w 1994 i 1995 r. był szefem prac sondażowych w Miednoje. Ponownie obejrzeli przedmioty. Stwierdzili, że rzeczy przechowywane w torbie Rosjanina pochodzą z Katynia.

– To, co zobaczyłem, zelektryzowało mnie. Za wiedzą i zgodą mojej żony natychmiast zakupiłem w kantorze 2 tys. dolarów i wykupiłem przedmioty – opowiada Młodziejowski. – Wiedziałem, że trzeba działać.

Sprawa była „delikatna“ i specjalnego znaczenia. A Rosjanin najwyraźniej wystraszony, ale i zdesperowany. Obawiał się kontaktów, nie zdradzał, jak się nazywa, nie podawał adresu ani telefonu. Do tego twierdził, że jest w posiadaniu wielu takich przedmiotów. W sprawę włączyła się Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i jej sekretarz Andrzej Przewoźnik. Rada wykupiła od prof. Młodziejowskiego katyńskie pamiątki, a także zorganizowała środki na zakup kolejnych partii. Nie udało się jedynie nabyć siedmiu odznaczeń w srebrze, których cena była zawrotna. Znalazły się w rękach prywatnego kolekcjonera.

Rosjanin przyjeżdżał, dzwonił do Dunina-Wilczyńskiego, za którego pośrednictwem dokonywano transakcji. Do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przez całą jesień 2002 r. trafiały kolejne partie pamiątek. Przy czym, jak na kolekcjonera przystało, Dunin-Wilczyński skrupulatnie spisywał je i fotografował.

Zdjęcia ułożonych obok siebie orzełków, menażek i medali, spinek do koszul i innych rzeczy osobistych, których właściciele stali się bezimienni, nasuwają skojarzenia ze stertami butów, okularów, włosów na ekspozycjach w Auschwitz-Birkenau. Jeszcze większe wrażenie robią spisy ryngrafów oficerskich, kilkuset odznak i odznaczeń, orłów wojskowych, notatnika i notatek z nauki angielskiego dokonywanych tą samą ręką, która później zapobiegliwie próbowała spisać współwięźniów-oficerów.

Jednak prawdziwym unikatem jest pożółkły fragment sztandaru schowany w zamkniętej menażce. Zdaniem specjalistów rzecz najcenniejsza. Udało się ustalić, że należał do 8. Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej. Michał Satora w książce „Opowieści wrześniowych sztandarów“ podaje, że historia tego wręczonego w 1938 r. przez marszałka Rydza-Śmigłego na lotnisku w Toruniu zaszczytnego proporca urywa się w 1939 r. – Teraz jego losy są już znane – mówi Dunin-Wilczyński. Został pocięty i rozdzielony, zapewne między oficerów. Taką praktykę stosowano, żeby po kapitulacji sztandary się zachowały. Czasem już po wojnie udało się fragmenty poskładać w całość, niekiedy czegoś brakowało, co było specyficznym udokumentowaniem żołnierskiego losu. Takie sztandary wiszą w Muzeum Wojska Polskiego.

Skąd w torbie Rosjanina wzięły się przedmioty, które w Polsce mają rangę narodowych relikwii? Zdaniem Zbigniewa Dunina-Wilczyńskiego wytłumaczenie może okazać się bardzo proste. W 1991 r., gdy Polacy przeprowadzali prace wykopaliskowe na terenie Lasu Katyńskiego, do pomocy zatrudniali okolicznych mieszkańców. Wśród nich znalazł się prawdopodobnie ktoś zajmujący się tzw. czarną archeologią, czyli dzikimi wykopaliskami. Dokładnie notował, gdzie robiono prace odkrywkowe. Znał teren, miał bardzo szczegółową mapę. A słabością polskiej ekipy było to, że prace prowadzono bez wykrywacza metali. W 1991 r. odnaleziono groby, w tym generalskie, odkopano kolejne warstwy zwłok, jednak rzeczy osobistych znaleziono niewiele. Nikt się nie spodziewał, że w ziemi coś jeszcze może tkwić. Na tym rozległym terenie pierwszą ekshumację w 1943 r. robili Niemcy, kolejną przeprowadzili Rosjanie kierowani przez osobistego lekarza Stalina Nikołaja Burdenkę. Polskie prace badawczo-ekshumacyjne miały miejsce dopiero na początku lat 90.

Rosyjski archeolog-amator w Lesie Katyńskim odnalazł prawdopodobnie to, czego Polakom się nie udało, czyli dół z rzeczami oficerów. Profesor Bronisław Młodziejowski twierdzi, że mechanizm mordowania polskich jeńców był zawsze podobny, jeśli nie identyczny. NKWD „pracowało” nad więźniami, były rewizje, zabierano im to, co dało się spieniężyć. Reszta, która nie nadawała się na sprzedaż, jak menażki, odznaczenia, orzełki, lądowała w oddzielnych dołach. – W Miednoje zlokalizowaliśmy 26 dołów śmierci zawierających szczątki pomordowanych. Ale oprócz tego trzy doły z mobilami, gdzie szczątków ludzkich nie było, a tylko przedmioty należące do zamordowanych – mówi. Podobnie było w Charkowie. Bo po akcji mordowania należało posprzątać.

Jednak rosyjski pośrednik twierdził, że człowiek, który zajmował się wykopywaniem przedmiotów, prowadził prace w rowach po drodze do miejsca egzekucji. Mogło być więc tak, że polscy oficerowie, idąc na śmierć, wyrzucali te przedmioty do rowów.

Zbigniew Dunin-Wilczyński nie pamięta, w ilu partiach katyńskie mobilia trafiły do Polski. – Raz przychodziło kilkanaście przedmiotów, raz kilkadziesiąt – mówi. Ostatnią partię zakupionych na Kole pamiątek Rada Ochrony Pamięci dostała w grudniu 2002 r. I od tej pory słuch o nich zaginął. Trwająca przez pięć lat cisza zaniepokoiła kolekcjonera. Jak dziś mówi: – Najwyższy czas, żeby te przedmioty pokazać społeczeństwu, a nie trzymać w pancernej szafie. Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mówi: – Przedmioty te nie są trzymane w pancernej szafie, ale za wiedzą i zgodą prezesa Federacji Rodzin Katyńskich zostały przekazane do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie.

Badania mające m.in. na celu odczytywanie zapisów wciąż trwają. Pierwsza część jest już opracowana, czego rezultatem jest siedem skoroszytów dokumentacji – tłumaczy. Zdaniem sekretarza Rady prace ciągną się tak długo, bo Instytut wykonuje je dokładnie, a zbiorami katyńskimi zajmuje się w nim zaledwie jedna osoba. Zapewnia, że po zakończeniu badań i konserwacji Rada Ochrony Pamięci udostępni Muzeum Wojska Polskiego wszystkie eksponaty. Być może stanie się to już wiosną przyszłego roku.

Jednak kontrowersje wokół przetrzymywanych w badaniach przedmiotów mają drugie dno. W rzeczywistości spór toczy się o to, kto i gdzie pamiątki po pomordowanych żołnierzach i oficerach ma przechowywać. I gdy sekretarz Rady Ochrony Pamięci zarzuca tym, którzy o znalezisku ogłaszają, utrudnianie prac, druga strona twierdzi, że Przewoźnik trzyma eksponaty, by wykorzystać je przy tworzeniu konkurencyjnego muzeum katyńskiego.

Wątpliwości, co zrobić z pamiątkami katyńskimi, pojawiły się już po pracach ekshumacyjnych na początku lat 90. Wtedy udało się przekonać większość rodzin katyńskich, że przedmioty, tak bliskie ich sercu, dla dobra przyszłych pokoleń Polaków powinny być zebrane i wyeksponowane razem. W efekcie w czerwcu 1993 r. w forcie na Sadybie powstało Muzeum Katyńskie jako filia Muzeum Wojska Polskiego. Do dziś udało się w nim zebrać ponad 26 tys. pamiątek.

Sławomir Frątczak, przez wiele lat kierownik ekspozycji katyńskiej, a dziś wicedyrektor Muzeum Wojska Polskiego, przekonując, że pamiątki katyńskie powinny zostać w Muzeum Wojska Polskiego, sięga po ton patetyczny: – To muzeum jako świątynia oręża polskiego powstało na życzenie marszałka Piłsudskiego. Wojciech Ziembiński zawsze podkreślał, że sprawa mordu katyńskiego jest sprawą honoru wojska i muzeum tę filozofię przyjęło – przekonuje.

Ale Muzeum Katyńskie dziś bardziej przypomina izbę pamięci niż klasyczne muzeum. W 1991 r. trafiły tu w workach koronki, protezy, koperty od zegarków, a nawet nakrętki od flakoników. Poza tym monety, guziki, okulary, portfeliki, stalówki, pudełka do pasty, niezbędniki, noże, a także temperówka i grzebień. No i mnóstwo kluczy do zamków w drzwiach. Jakby ich właściciele ciągle jeszcze liczyli, że uda im się kiedyś za ich pomocą otworzyć drzwi do domów. – Gdy dotykałem tych przedmiotów, a zawsze robiłem to bez rękawiczek, miałem wrażenie, że dotykam żywej energii, czuję mowę przedmiotów. To są dowody zbrodni – mówi Frątczak.

Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a zwłaszcza jej sekretarz Andrzej Przewoźnik, nigdy do muzeum usytuowanego w czerniakowskim forcie nie mieli zaufania. Dlatego zakupione jeszcze w połowie lat 90. przedmioty Rada oddawała do muzeum jedynie jako depozyt – w sumie dotyczy ok. 6700 eksponatów. – Jest to niepewność, bo depozyt zawsze można zabrać, a wtedy ekspozycja istotnie się kurczy. Rada Ochrony Pamięci jest do pilnowania pamięci, ale czy do przechowywania zbiorów? – pyta retorycznie Sławomir Frątczak. Muzeum Wojska Polskiego ma 80-letnią historię, doświadczony zespół, konserwatorów i inwentaryzatorów, zaplecze naukowe. – Wiele lat to my byliśmy kustoszami tych zbiorów. A kustosz to jest dozorca. Dlaczego mamy się pozbywać czegoś, co kosztowało nas tak dużo?

Ale eksponaty się rozchodzą, i to także pod dotychczasową kuratelą. W muzeum znana jest sprawa wypożyczenia przez zmarłego niedawno kapelana rodzin katyńskich ks. Zdzisława Peszkowskiego różańca, krzyżyka i kilku innych przedmiotów. Ksiądz leciał na spotkanie do Rodzin Katyńskich ze Stanów, jednak po jego powrocie przedmioty te nie wróciły do muzeum. Kustosz Frątczak się o nie upominał. Bezskutecznie.

Andrzej Przewoźnik zaprzecza, by bojkotował Muzeum Wojska Polskiego. Choć przyznaje, że jego zdaniem zbiory katyńskie powinny znaleźć inne, bardziej godne miejsce, w jednym, podległym ministrowi kultury muzeum – Instytucie Katyńskim. Oddzielna instytucja kultury miałaby wyższą rangę niż oddział Muzeum Wojska Polskiego.

– Gdyby ode mnie zależała decyzja, czy budować nowe muzeum, to bym ją podjął natychmiast – przyznaje. – To od lat formułowany przez rodziny i środowiska katyńskie postulat.

I na razie nie przekazuje zakupionych zbiorów do Muzeum Wojska Polskiego. To stanowisko rozumie i akceptuje Andrzej Skąpski, prezes Federacji Rodzin Katyńskich: – Są w badaniach, a termin zakończenia jest bliski – pociesza.

Jednak Bożena Łojek, prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej, jest innego zdania. I podaje przykład: gdy na przełomie lipca i sierpnia 1991 r. po pracach w Charkowie i Miednoje do Muzeum Wojska Polskiego przywieziono rzeczy z grobów i rozłożono na placu, pamiątki były w tak złym stanie, że pracownicy odmówili ich sortowania. Nad stołami, na których leżały, unosił się trupi odór. Do pomocy zostali wezwani technicy kryminalni z policji. A niespełna dwa lata później, w czerwcu 1993 r., przedmioty te, już po konserwacji, znalazły się na ekspozycji w forcie na Sadybie. A były wśród nich nawet mundur i peleryna. – Tu mamy do czynienia z przedmiotami w dużo lepszym stanie, jest ich dużo mniej, a mimo to nie zostały nigdy ani wyeksponowane, ani nawet pokazane rodzinom katyńskim – twierdzi Łojek.

A cała sprawa dla wielu osób może mieć wymiar bardzo osobisty. W rzeczach zakupionych przez Radę Ochrony Pamięci są przedmioty łatwe do identyfikacji, jak imienne krzyże Virtuti Militari. I podczas gdy Andrzej Przewoźnik twierdzi, że dopiero w laboratorium udaje się je identyfikować, Zbigniew Dunin-Wilczyński na podstawie numerów wybitych na krzyżach zrobił to już dawno. – Należały do mjr. Pawła Łuczaka, płk. Antoniego Stefanowskiego, ppor. Józefa Ostrowskiego i chorążego Henryka Kalemby – napisał w artykule dla branżowego periodyku „Gazeta Antykwaryczna. Sztuka.pl”. Bożena Łojek zwraca uwagę, że najmłodsze z dzieci żołnierzy zabitych w Katyniu mają dziś 68 lat i są już ludźmi w podeszłym wieku. Nie można odkładać pokazania im pamiątek po rodzicach w nieskończoność.

Muzeum Katyńskie ma szansę na nowe eksponaty. Nie można wykluczyć, że będą pojawiać się nowe ślady po ludziach, których tragedia rozegrała się prawie 70 lat temu. Wygląda jednak na to, że na obejrzenie tego, co udało się przy wyjątkowym szczęściu wykopać, trzeba będzie poczekać do momentu zakopania wojennego topora.

Zbigniew Dunin-Wilczyński, doktor historii, kolekcjoner, specjalista od orderów i odznaczeń, dobrze pamięta dzień, w którym ujrzał te rzeczy po raz pierwszy. Aluminiowa manierka, a na niej wyryte nazwiska. Czytelne dwa: Dąbrowski J. mjr J. Plocer. Na spodzie innej manierki wydrapany napis: „Niewola” i data – 2 XI 1939. W środku kolejnej zwinięty fragment sztandaru. Ich właściciele próbowali pozostawić światu wiadomość o swoim losie. A udało się to, przez przypadek, dopiero po 62 latach od chwili, kiedy zabito ich strzałem w tył głowy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy