Nie chodzi mi o wideo-art ani o filmowe rejestracje performance’ów. Mam na myśli prawdziwe filmy znane z wielkiego ekranu. To z nich twórcy sztuk wizualnych preparują nowe dzieła. Tną, siekają, sklejają. Potem emitują jako własne, oryginalne prace.
To zaczęło się pod koniec lat 80. Plastycy potraktowali klasykę kina jako element rzeczywistości, w której żyjemy. Jako surowiec do kreowania nowych bytów. Na takiej samej zasadzie, na jakiej powstają ready-made’y, kolaże, asamblaże.
Powie ktoś: przecież jak świat światem twórcy posługiwali się cytatami. Tak, ale kiedyś wyim z cudzego dzieła – tak charakterystyczny, że rozpoznawalny przez większość odbiorców – tylko dodawał smaku nowym tworom. Dziś coraz częściej lepi się nowe jakości wyłącznie z gotowców. Skojarzyło mi się to kulinarnie. W peerelowskich stołówkach serwowano potrawę zwaną przeglądem tygodnia. Na ogół były to mielone usmażone z kilkudniowych pozostałości. Otóż współczesna sztuka zagustowała w tego typu daniach. Dla niepoznaki siekankę ochrzczono eleganckim terminem found-footage (znalezione ujęcia). Miano pochodzi od angielskiej nazwy biura rzeczy znalezionych „Found & Lost“.
Od ubiegłej dekady ruszyła lawina. Wzięli się do tego awangardowi filmowcy oraz nowatorscy plastycy. W efekcie z coraz większym trudem przychodzi odróżnić repertuar offowych kin od programu galerii. Oczywiście każdy artysta ma własny przepis na mielone kino. Przyprawia je na słodko, kwaśno, gorzko; stosuje rozmaite metody preparacyjne. Na przykład słynna przedstawicielka niemieckiego konceptualizmu Ulrike Rosenbach, przyrządzając „Tysiąc pocałunków“, zmontowała w jeden ciąg ujęcia z całusami nakręcone od czasów kina niemego po współczesność. Brytyjczyk Douglas Gordon, ostatnio topowy autor, rozwałkował „Psychozę“ Hitchcocka jak ciasto na strudel. Spowolnił akcję. Z dwugodzinnego obrazu zrobił całodobowy, nazywając to „24 godziny psychozy“.
To dania od lat wypróbowane. Z nowości kuchnia poleca „Zabawę z przemieszczającymi się lustrami“ Bogny Burskiej w krakowskim Bunkrze Sztuki. Można m.in. skosztować „Kawałka jadeitu“. Ingredientami są sceny z trzech filmów z Jerremym Ironsem o niszczącej, dramatycznej miłości: „Szklana szkatułka“, „Lolita“ i „Skaza“.