Niektórzy podają też trzecią hipotezę. Według tych pogłosek niczym bumerang miała do byłej wicepremier powrócić sprawa lustracji, ponieważ odnaleziono nowe dokumenty na jej temat. Sprawa brzmi księżycowo, ale zwolennicy tej hipotezy próbują ją uwiarygodnić. I podają, iż zmieniły się ostatnio zasady dostępu do materiałów w tzw. zbiorze zastrzeżonym, do którego praktycznie nikt nie ma wglądu. Wcześniej o tym, co się w nim znajduje, decydowali szefowie służb specjalnych. Teraz ostateczny głos ma prezes IPN; może uznać, że niektóre dokumenty można przenieść do zbioru ogólnego. Jednak większość moich rozmówców tę hipotezę odrzuca.
Zyta Gilowska była już lustrowana przez sąd lustracyjny latem 2006 roku. Sama o to poprosiła, kiedy rzecznik interesu publicznego zarzucił jej współpracę z SB, a ówczesny premier ją zdymisjonował. Sąd uznał, że nie ma dowodów na to, że była tajnym współpracownikiem. Ale uzasadnienie sędziny do wyroku było dla Gilowskiej druzgocące. Tuż po ogłoszeniu wyroku powiedziała do swojego adwokata słynne zdanie: "Ona (sędzina) mnie zbryzgała błotem, z błotem mnie zmieszała".
I po raz drugi wyciągnął do niej rękę Kaczyński, który zastąpił już wtedy Marcinkiewicza na stanowisku premiera. Natychmiast zaproponował Gilowskiej powrót do rządu, choć z punktu widzenia interesów PiS powrót był socjotechnicznie znacznie mniej korzystny niż pierwsza nominacja. Ale Kaczyński i Gilowska, ku zdziwieniu wielu, się zaprzyjaźnili. Niektórzy nawet mówili, że premier "zakochał się" w byłej liderce Platformy. Trochę podobnie jak kiedyś Tusk. Cenił ją za lojalność i fachową wiedzę, choć partnerką łatwą nie była.
Gdy prezydent wypowiedział się przeciwko jej pomysłowi odebrania ulg podatkowych twórcom, natychmiast złożyła dymisję, którą potem wycofała. O jej emocjonalności i napadach złego humoru, sporach z innymi ministrami do dziś po rządowych korytarzach krążą soczyste opowieści.
– Zawsze dobrze rozumiałam się z Jarosławem Kaczyńskim, nigdy z porozumieniem nie mieliśmy kłopotów – tak lapidarnie odpowiada Gilowska na pytanie o ich wzajemne kontakty. Prezes PiS musiał jednak mieć do Gilowskiej duże zaufanie, rozmawiał z nią nie tylko o sprawach rządowych, ale i partyjnych.
Choć członkiem PiS nigdy nie była, Kaczyński kilkakrotnie prosił ją o uczestnictwo w obradach Komitetu Politycznego, elitarnego partyjnego gremium kierowniczego. Dla tych, którzy znają zwyczaje prezesa, był to przejaw wyjątkowego wyróżnienia. Gdy teraz zrezygnowała z mandatu, powiedział: – To wielka strata dla PiS. Innych odchodzących w ten sposób nie żegnał.
Gilowska nie ma żadnego zaplecza, nigdy nie potrafiła go zbudować. Jest solistką. O nieumiejętności budowania wokół siebie politycznej drużyny świadczy historia z czasów konfliktu o kandydowanie syna, gdy władze partii zażądały, aby poddała się sądowi koleżeńskiemu. Wówczas jej lubelscy współpracownicy, ci, którzy przy każdej możliwej okazji witali ją bukietem kwiatów i deklarowali, że będą na jej każde zawołanie, niespodziewanie zaczęli publicznie powielać krytyczne uwagi Tuska. Zorganizowała konferencję prasową, na którą zaprosiła także swoich regionalnych działaczy. Nie powiedziała jeszcze wprost, co zamierza zrobić, ale po słowach: "podjęłam ważną decyzję", wszyscy zrozumieli, że opuszcza partię. Zanim zdążyli przyjść zaproszeni dziennikarze, jej "przyjaciele" w popłochu uciekli z biura. Nikt nie chciał usiąść obok niej podczas konferencji. Została sama.
– Bardzo lubi władzę, to jest jej namiętność, ale gdziekolwiek poszła, tam były kłopoty – ocenia Bryłowski, który jest teraz radnym PO w Lublinie. – Świetnie współpracowało się jej z mężczyznami, ale ciągle jacyś faceci ją wykorzystywali – twierdzi jeden z warszawskich polityków PO, niezbyt jej zresztą przychylny.
Mężczyźni w jej polityczno-zawodowym życiorysie odgrywali i rolę trampoliny, i zapadni. Gilowska pytana, co sądzi o tym porównaniu, powiedziała: – Byłam faulowana przez różnych mężczyzn. Mężczyźni pozwalali mi pracować tak długo, jak było im to wygodne. Zastanawiająco często faulowali mnie wówczas, gdy dochodzili do wniosku, że za bardzo urosłam.
Na kolejne pytanie, czy może uważa, że kobiety to lepsza połowa ludzkości, reaguje śmiechem i mówi: – Często opowiadam w gronie towarzyskim, choć nie tylko, że trzecie tysiąclecie będzie tysiącleciem władzy kobiet. Tylko się zastanawiam, czy kobiety będą umiały przynajmniej w części zrezygnować z tej swojej ogromnej przewagi.
Jednak nadal nie wiem, co była wicepremier zamierza dalej robić. – Boję się jednej rzeczy, że ona się zagubiła – martwi się była partyjna koleżanka Elżbieta Radziszewska. Ja odniosłam wrażenie, że ma jakiś plan. Jadwiga Staniszkis, socjolog, prognozuje, że Gilowska może się teraz stać "samozwańczym pomostem" między różnymi ośrodkami władzy i w ten sposób więcej osiągnąć. Sama zainteresowana, pytana o swoją przyszłość, zbywa mnie cytatem z popularnej piosenki: "życie, dobra rzecz".