Walka klas ma się dobrze

Protestów takich jak w Bochum, skąd wynosi się Nokia, będzie więcej. Niemcy domagają się sprawiedliwości społecznej i marzą o dobrobycie, jaki był w RFN przed zjednoczeniem

Publikacja: 26.01.2008 02:14

Walka klas ma się dobrze

Foto: AP

Bochum Nokia – informuje napis na peronie kolejowym parę przystanków od centrum Bochum i kilka kroków od fabryki fińskiego koncernu. – Napis Nokia musi wkrótce zniknąć. Nie chcemy tu żadnych wspomnień po szarańczy – rzuca gniewnie, wysiadając z pociągu, Brigitte Vogel z pobliskiego Gelsenkirchen. Pyta, czy wiem, co to jest kapitalistyczna szarańcza. Udaję, że pierwszy raz o niej słyszę, więc dowiaduję się, że to międzynarodowi kapitaliści, którzy wyciskają soki z robotników i gdy już wypchają kieszenie, przenoszą się do innego kraju, aby kontynuować tam swój niecny proceder.

Pani Vogel jest z zawodu kucharką i pracowała kiedyś w zakładowej stołówce Nokii w Bochum. Wie dokładnie, że Nokia otrzymała ponad 80 mln subwencji na rozwój zakładu. Właśnie wykorzystała ostatnią transzę i przenosi się do Rumunii, bo tam dostanie więcej. Vogel jest tu dzisiaj po latach z własnoręcznie wykonanym transparentem i grupą swych towarzyszy, aby protestować przeciwko zamknięciu fabryki.

Takich jak ona było w miniony wtorek w Bochum prawie 20 tysięcy. Powiewały niezliczone czerwone sztandary związków zawodowych IG Metall, była darmowa zupa, z głośników płynęły wojownicze zapewnienia, że Nokia gorzko pożałuje swej decyzji, a w tysiącach ulotek wzywano do walki z dzikim kapitalizmem, kapitalistyczną szarańczą i globalizacją. Ludzie wzięli jednodniowe urlopy, aby tu przyjechać, swych przedstawicieli wysłały kółka parafialne oraz organizacje kościelne, jak Caritas. Przyjechały całe klasy szkolne. – Dzieci muszą wiedzieć, co to jest solidarność i jak będą musiały walczyć o swoje prawa w przyszłości – mówi Sonia Borgwardt, nauczycielka z sąsiedniego Herne, która przywiozła do Bochum swą klasę. – Wyciśniemy z nich miliony i damy nauczkę – grzmiał na wiecu szef związkowców. Tak nie wygląda zwykły protest pracowników.

– Podobnej mobilizacji jeszcze u nas nie było, chociaż Nokia nie jest pierwszą firmą, która likwiduje miejsca pracy – mówi Rolf Hartmann, dziennikarz lokalnej gazety. Nie pamięta, aby w dniu manifestacji zamknięto szkoły, aby do udziału w niej nawoływali ministrowie rządu Nadrenii Północnej-Westfalii, największego niemieckiego landu zamieszkanego przez 18 mln obywateli, oraz burmistrzowie wielu miast całego regionu. Ale też nigdy ministrowie rządu Angeli Merkel nie nawoływali publicznie do bojkotu produktów firm, z którymi walczą związki zawodowe. Minister rolnictwa i ochrony praw konsumenta Horts Seehofer pozbył się komórki Nokii, gdy tylko dotarła do niego wiadomość o planach fińskiego koncernu. W jego ślady poszli inni niemieccy politycy z pierwszych stron gazet. Dwie trzecie Niemców zapowiedziało już, że w przyszłości nie wezmą komórek Nokii do ręki.

– To prawdziwe narodowe powstanie przeciwko wszechwładzy wielkich koncernów, symbol walki o prawa robotnicze oraz ludzkie oblicze kapitalizmu. Widać wyraźnie, że polityczne sympatie naszego społeczeństwa przesuwają się coraz bardziej na lewo – tłumaczy Hartmann. Wiedzą o tym od dawna niemieccy politycy, bo śledzą wyniki badań socjologicznych i mówią to, czego obywatele od nich oczekują.

Zgromadzeni przed bramą Nokii robotnicy doceniają takie wyrazy solidarności. Nie mają jednak złudzeń, że kończy się ważny etap w ich życiu i już niedługo zasilą szeregi armii bezrobotnych. – Pracy w Zagłębiu Ruhry nie ma i nie będzie bez względu na to, czy mamy poparcie polityków czy też nie – tłumaczy Roman Chodór. Jest jednym z ponad 2 tysięcy pracowników Nokii, którzy czekają już tylko na zwolnienie. Przyjechał do Niemiec prawie 20 lat temu. Pokazał rodzinne dokumenty, z których jednoznacznie wynikało, że babka była Niemką, i bez kłopotów otrzymał obywatelstwo.

W Nokii pracuje od dziesięciu lat i wspomina ten okres jako najlepszy w swym życiu. Praca w Nokii była nobilitacją. Firma płaciła po królewsku, znacznie powyżej średniej w całym regionie. Pensja technika przekracza 3 tysiące euro miesięcznie. To nie wszystko. Na Boże Narodzenie pracownicy otrzymywali regularnie prezenty w postaci połowy pensji, a w czasie urlopu całe miesięczne wynagrodzenie dodatkowo. Do tego dwa razy w roku specjalne premie, w sumie kilka tysięcy euro. – Tak już w Niemczech nikt nie płaci – mówi Chodór.

Ale Nokia przywiozła przed laty do Niemiec skandynawskie standardy traktowania pracowników. Efekt był taki, że – jak tłumaczy koncern – udział Bochum w całej produkcji koncernu sięgał 6 proc., ale tu powstawała jedna czwarta kosztów osobowych. Stąd decyzja o wyprowadzce do Rumunii. Roman Chodór rozumie, że to efekt globalizacji, że koncern musi oszczędzać, ale nie rozumie, że to on ma za to teraz płacić. Z Nokią związał swoje życie. W Bochum poznał żonę Dorotę, tak jak on pochodzącą z Bydgoszczy. Mają własnościowe mieszkanie, co w Niemczech należy raczej do rzadkości, mercedesa i volkswagena i nie liczą pieniędzy na kształcenie kilkunastoletniej córki. Żona jest laborantką i ma pewną pracę. – Jakoś sobie poradzimy, ale żal tego, co było. Trudno zaczynać od początku po czterdziestce – mówi.

Uwe jest kilka lat młodszy. Pracuje w magazynie i zarabia 1700 euro na rękę. – Nie narzekam, to mi wystarcza. Wiem, jak żyją moi znajomi z zasiłków dla bezrobotnych. Dostają 345 euro miesięcznie. Nie płacą wprawdzie czynszu, ale czy można żyć za kilka euro dziennie, które pozostają po zapłaceniu za energię, telefon i po wydatkach na komunikację? – opowiada przerażony Uwe. Teraz czeka go taki los.

Bochum ma prawie 400 tysięcy mieszkańców, zadbane centrum miasta i sklepy bez klientów. – Ludzie nie kwapią się z zakupami. Boją się bezrobocia i jeżeli mają jakieś nadwyżki, to oszczędzają na czarną godzinę – tłumaczy Heinz Martin Dirks, szef municypalnego urzędu wspierania gospodarki w Bochum. Na pewno nie kupują telefonów Nokii. – Przez ostatnie dwa dni nie sprzedaliśmy ani jednego – przyznaje sprzedawca w reprezentacyjnym pasażu handlowym Kortun Strasse. To wyraz spontanicznej solidarności z pracownikami Nokii.

Tak jest zresztą w całym Zagłębiu Ruhry. To tu jest największe w zachodniej części Niemiec bezrobocie, tutaj trwa nadal proces restrukturyzacji, którego ofiarami są pracownicy zamykanych kopalń i firm przemysłowych. To tutaj w wielu miastach odbywają się jeszcze co poniedziałek demonstracje przeciwko drastycznym cięciom świadczeń dla bezrobotnych, które przeforsował rząd Gerharda Schrödera.

Co ciekawe, takich demonstracji nie ma już nawet w miastach byłej NRD, gdzie poziom życia jest jeszcze niższy. Czyżby obywatele zachodniej części Niemiec ulegali coraz bardziej lewicowej ideologii? – Tak właśnie się dzieje. Ludzie domagają się sprawiedliwości społecznej rozumianej jako wyrównanie szans startu dla wszystkich – tłumaczy prof. Hajo Funke, politolog.

Na zmianę nastrojów wpływają nieustające informacje o coraz większej liczbie niedożywionych dzieci, głodowych pensjach poniżej 5 euro za godzinę i rosnącej klasie bogaczy. Milionerów jest już w Niemczech ponad 800 tysięcy i nie ma praktycznie dnia bez nowych pomysłów, jak im się dobrać do skóry w imię społecznej sprawiedliwości. Milionowe apanaże menedżerów wielkich koncernów są przedmiotem niezliczonej ilości krytycznych prasowych artykułów i programów telewizyjnych. To oni stali się niedawno po raz kolejny niemal wrogami narodu, kiedy wyszło na jaw, że szef Porsche Wendelin Wiedeking dostał na gwiazdkę 70 mln euro. Tyle wyniósł jego dochód wraz z premią za poprzedni rok.

Tymczasem prawie 10 milionów obywateli żyje na granicy ubóstwa, dysponując dochodami poniżej 1000 euro miesięcznie. Niemiecka gospodarka ma się wprawdzie doskonale, ale zarobki nie rosną. – Nie można się dziwić, że w takiej sytuacji sprawa Nokii stała się katalizatorem społecznego protestu. Bo jak wytłumaczyć ludziom, że koncern, który w ostatnim roku zanotował 1,65 mld euro zysków, chce je jeszcze zwiększyć i dlatego szuka szansy w Rumunii? – pyta Dirks. I to w kraju, w którym jeden z artykułów konstytucji głosi, że: „Własność zobowiązuje. Korzystanie z niej powinno służyć także wspólnemu dobru“. Jedna trzecia Niemców jest zdania, że krytyka kapitalizmu jest jak najbardziej słuszna. Ogromna większość (95 proc.) uważa, że pracodawcy powinni się wykazać większą społeczną odpowiedzialnością.

Nastroje niezadowolenia podgrzewa nie tylko Partia Lewicy powstała z połączenia postkomunistów ze wschodu i dysydentów z SPD na zachodzie. To właśnie SPD stara się odzyskać utracony teren wyborczy za pomocą antykapitalistycznej retoryki. Nie kto inny niż Franz Müntefering, były szef tej partii i do niedawna wicekanclerz w koalicyjnym rządzie Angeli Merkel, ukuł termin „szarańcza” w odniesieniu do międzynarodowych funduszy inwestycyjnych. – Napadają na niemieckie firmy, niszczą je z korzyścią dla siebie i przenoszą się dalej – tłumaczył.

Nikt nie ma wątpliwości, że to populizm czystej wody. Ale jest skuteczny. Ponad dwa lata temu uratował SPD przed sromotną porażką wyborczą i doprowadził do utworzenia rządu koalicyjnego SPD z CDU/CSU. Porażkę poniosła Angela Merkel, której CDU zapowiadała radykalną liberalizację gospodarki. Z takim programem CDU zdobyła minimalną przewagę nad SPD. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Wystarczy sięgnąć po świetnie się obecnie sprzedającą książkę prof. Karla Lauterbacha, posła SPD i eksperta tej partii w zakresie spraw społecznych. Już sam tytuł mówi wszystko: „Der Zweiklassen Staat. Wie die Privilegierten Deutschland ruinieren” („Dwuklasowe państwo. W jaki sposób uprzywilejowani rujnują Niemcy”). Profesor i polityk w jednej osobie udowadnia, jak to klasy uprzywilejowane bronią biednym dostępu do karier akademickich, jak to zaledwie 2 proc. dzieci robotników zostaje menedżerami wielkich firm i jak wielu bezrobotnych myśli o samobójstwie. O tym można przeczytać w „Neues Deutschland”, wielu pismach komunistycznych i coraz liczniejszych lewackich.

Śledzi te wydarzenia pisarz Rolf Hochhuth i dochodzi do wniosku, że w Niemczech pojawi się wkrótce europejski Che Guevara. Protestów takich jak w Bochum będzie więcej, bo Niemcy marzą o przeszłości, dobrobycie RFN przed zjednoczeniem kraju i trudno im się pogodzić z faktem, że nie żyją już znacznie lepiej niż wiele innych narodów w Europie.

Bochum Nokia – informuje napis na peronie kolejowym parę przystanków od centrum Bochum i kilka kroków od fabryki fińskiego koncernu. – Napis Nokia musi wkrótce zniknąć. Nie chcemy tu żadnych wspomnień po szarańczy – rzuca gniewnie, wysiadając z pociągu, Brigitte Vogel z pobliskiego Gelsenkirchen. Pyta, czy wiem, co to jest kapitalistyczna szarańcza. Udaję, że pierwszy raz o niej słyszę, więc dowiaduję się, że to międzynarodowi kapitaliści, którzy wyciskają soki z robotników i gdy już wypchają kieszenie, przenoszą się do innego kraju, aby kontynuować tam swój niecny proceder.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy