Dariusz Rosiak. Oblicza Wielkiej Brytanii. Skąd wziął się Brexit i inne historie o Wyspiarzach

Rosyjskie miliony funtów poważnie przyczyniły się w 2008 roku do utrzymania wysokich cen brytyjskich nieruchomości. A to, że ceny domów nie spadły, pozwoliło utrzymać się na rynku większości banków.

Aktualizacja: 24.11.2018 17:23 Publikacja: 23.11.2018 17:00

Roman Abramowicz (klaszcze) w 2003 roku stał się właścicielem londyńskiej Chelsea, wprowadzając mili

Roman Abramowicz (klaszcze) w 2003 roku stał się właścicielem londyńskiej Chelsea, wprowadzając miliardy funtów do angielskiego futbolu. Z pewnością przyczyniły się one do sukcesów drużyny i wzrostu poziomu rozgrywek

Foto: AFP

Po wschodniej stronie pałacu Kensington w Londynie, wciśnięta między High Street Kensington i Notting Hill Gate, znajduje się cicha, urocza alejka. Ewenement w centrum miasta, ale na tym polega jego piękno: zieleń i pusta przestrzeń są takim samym budulcem tkanki Londynu jak cegły, beton i asfalt. Spacerowicze i rowerzyści mogą się tu poruszać swobodnie, ale wjazd dla samochodów jest ograniczony: wyloty obu stron kontroluje policja, która wpuszcza tylko niektóre pojazdy, zwykle na dyplomatycznej rejestracji. Kensington Palace Gardens – tak nazywa się aleja – jest własnością Korony, powstała w latach czterdziestych XIX wieku w miejscu kuchennych ogrodów pałacu Kensington. Wzdłuż alei stoją imponujące wille projektowane przez największych brytyjskich architektów i urbanistów, między innymi twórcę najsłynniejszych londyńskich parków Decimusa Burtona i Sydneya Smirke'a, projektanta British Museum. Większość domów przy Kensington Palace Gardens to zabytki wpisane do rejestru, od początku istnienia alei zajmowali je bogaci brytyjscy arystokraci, a od lat trzydziestych XX wieku sprowadzały się tu ambasady. Dziś przy KPG, jak skrótowo określają nazwę alei londyńczycy, mają przedstawicielstwa Izrael, Nepal, Liban, Kuwejt, Japonia, Arabia Saudyjska. Rezydują tu ambasadorowie Francji i Finlandii. W skromnym jak na okoliczne standardy betonowym budynku mieści się ambasada Czech, a trzy okazałe pałace przy Kensington Palace Gardens zajmuje ambasada Rosji – placówka Związku Radzieckiego była tutaj już od lat trzydziestych.

Jeszcze na początku XXI wieku wydawało się, że prywatne rezydencje znikną z KPG – ceny nieruchomości były kosmiczne, agenci uważali, że nie da się ich sprzedać, a władze poważnie rozważały przekształcenie ich w kamienice z mieszkaniami, które będą generowały regularne zyski dla dzielnicy Kensington. W Londynie niedobór mieszkań rośnie w tempie stu tysięcy rocznie. Między innymi dlatego zwykli ludzie nie mają szans kupić żadnej nieruchomości w stolicy.

W pierwszej dekadzie XX wieku zmieniono zdanie. W 2004 roku hinduski potentat metalurgiczny Lakshmi Mittal kupił dom należący wcześniej do barona de Reutera (założyciela znanej agencji) ponoć za 57 milionów funtów. Chyba specjalnie nie nadwyrężył budżetu – w tym samym roku wydał 31 milionów na sześciodniowe wesele swojej córki w Paryżu (tysiąc gości bawiło się w Wersalu, prywatny koncert dała Kylie Minogue, wypito pięć tysięcy butelek najlepszego szampana). W ciągu kilku lat kupił kolejne dwa domy przy alei dla swoich dzieci.

Rok później dom sąsiadujący z posesją Mittala, a wcześniej należący do ambasady Rosji, kupił za 41 milionów urodzony w Odessie rosyjsko-amerykański finansista Leonard Bławatnik. Dziś Bławatnik, z majątkiem wycenianym na ponad 21 miliardów dolarów, jest najbogatszym człowiekiem w Wielkiej Brytanii. W 2017 roku za działalność charytatywną otrzymał tytuł szlachecki.

Naprzeciwko nich od 2009 roku w piętnastopokojowej wiktoriańskiej willi pod numerem szesnastym mieszka właściciel londyńskiego klubu piłkarskiego Chelsea Roman Abramowicz, który kupił swój dom w 2009 roku za niecałe sto milionów funtów. W marcu 2018 roku dostał od konserwatora zabytków zezwolenie na drobny remont, po którym powierzchnia pałacu wzrośnie o jedną czwartą, do prawie dwóch tysięcy metrów kwadratowych, i dobudowany zostanie basen. Według dokumentów złożonych w ratuszu dzielnicy Kensington „nowa konstrukcja będzie znaczącym architektonicznie dodatkiem do oryginalnego budynku, odnosząc się aktywnie do szerszego kulturowego i urbanistycznego dziedzictwa miasta i jego języka podziemnych przestrzeni pokrytych dachówką". Według ekspertów od londyńskiego rynku nieruchomości po rekonstrukcji dom Abramowicza będzie wart około 125 milionów funtów. Rosjanin nie deklaruje gotowości sprzedaży, ale gdyby zmienił zdanie, to chętnych nie zabraknie.

Otrzeźwienie 4 marca 2018

Przy Kensington Palace Gardens nie mieszkają wyłącznie obcokrajowcy. Jeden z najokazalszych domów należy do Jonathana Hunta, założyciela agencji nieruchomości Foxtons – sprzedał ją za 370 milionów funtów tuż przed wybuchem kryzysu finansowego w 2008 roku. Wiedział, co robi, albo miał szczęście – po kilku miesiącach jego agencja warta była ułamek sumy, którą za nią dostał. A wśród zagranicznych mieszkańców KPG oprócz Rosjan znajdują się inni milionerzy – jednym z lokatorów jest chiński miliarder Wang Jianlin, innym sułtan Brunei, domy przy KPG mają członkowie saudyjskiej rodziny królewskiej. Jednak to nazwisko Abramowicza, skądinąd nieobnoszącego się w mediach ze swoim bogactwem ojca siedmiorga dzieci, właściciela jednego z największych brytyjskich klubów piłkarskich i pupilka Władimira Putina, budzi największe zainteresowanie Brytyjczyków. Zwłaszcza dziś.

Na wiosnę 2018 roku Abramowicz mógł jeszcze spać spokojnie. Co prawda znalazł się na opublikowanej w styczniu tego roku przez amerykańskie ministerstwo skarbu liście dwustu rosyjskich oligarchów, którzy potencjalnie mogą zostać objęci sankcjami, ale uniknął losu swojego kolegi Olega Dieripaski, potentata w dziedzinie przemysłu aluminiowego i energii, jednego z najbliższych ludzi Putina. Dieripaska, właściciel nieruchomości pod numerem piątym przy Belgrave Square, niecałe dwa kilometry od domu Abramowicza, znalazł się w gronie oligarchów, którzy zostali objęci sankcjami amerykańskiego ministerstwa skarbu, i jest dziś praktycznie pozbawiony możliwości prowadzenia biznesu z zachodnimi spółkami. Każdy, kto nawiązałby kontakt biznesowy z Dieripaską bądź innymi oligarchami z listy, miał być ścigany przez amerykańskie służby. Na początku kwietnia 2018 roku Amerykanie objęli sankcjami siedmiu oligarchów, kilkunastu urzędników państwowych, kilkanaście rosyjskich firm – to wszystko w reakcji na próby wpływania przez Rosjan na wybory prezydenckie w 2016 roku oraz inne przejawy „rosyjskiej agresywności". Dla Brytyjczyków amerykańskie sankcje to też sygnał do realnego skonfrontowania się ze skutkami obecności rosyjskich milionerów, byłych i obecnych agentów służb specjalnych, propagandystów i politycznych lobbystów w Wielkiej Brytanii.

W 1986 roku liczba bogatych Rosjan mieszkających w Wielkiej Brytanii wynosiła zero. Dwadzieścia lat później brytyjski magazyn „Wealth" oceniał, że w Rosji żyje pięciuset ludzi z majątkiem ponad trzystu milionów funtów i pięć tysięcy z majątkiem ponad trzydziestu milionów. Większość tego majątku została wyprowadzona z Rosji do innych krajów, wśród których Wielka Brytania, obok Szwajcarii i europejskich rajów podatkowych, zajmuje czołowe miejsce.

Co najmniej przez dwie dekady obecność Rosjan w Londynie uchodziła za egzotyczny i marginalny wkład do brytyjskiej wielokulturowości. Nielicznym dawała też okazję do szybkiego, czasami gigantycznego zarobku. Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku kształtowała się struktura prawno-finansowa z udziałem tysięcy brytyjskich brokerów, bankierów, prawników, księgowych, agentów nieruchomości i handlarzy dzieł sztuki, którzy na kontaktach z Rosjanami dorabiali się fortun.

Otrzeźwienie przyszło 4 marca 2018 roku. Tego dnia na ławce w miasteczku Salisbury w południowo-zachodniej Anglii znaleziony został były rosyjski agent Siergiej Skripal w towarzystwie córki Julii, która mieszkała na stałe w Moskwie i przyjechała do ojca w odwiedziny. Oboje byli nieprzytomni.

Bezkarni gangsterzy

Skripal, skazany w Rosji w 2006 roku za współpracę z brytyjskim wywiadem na trzynaście lat łagru, żył w Anglii od roku 2010. Rosjanie zwolnili go z więzienia w ramach wymiany za szpiegów rosyjskich ujętych przez Amerykanów. Osiedlił się w Salisbury, małym turystycznym mieście znanym z katedry i malowniczych pagórkowatych okolic. Miał nadzieję, że jego życie jako agenta – najpierw GRU, potem MI6 – zostało w Moskwie zapomniane. Mylił się.

Po przewiezieniu do szpitala służby medyczne stwierdziły, że Skripal i jego córka zostali otruci substancją chemiczną, która – jak się okazało po kilku dniach – nosi nazwę „nowiczok" i została wyprodukowana po raz pierwszy w Związku Radzieckim w latach osiemdziesiątych XX wieku. Premier Theresa May oskarżyła Rosjan o próbę otrucia Siergieja Skripala, a pod koniec kwietnia brytyjskie służby antyterrorystyczne zadeklarowały, że wiedzą, kto konkretnie próbował zabić byłego agenta. Według nadzorujących śledztwo był nim dawny oficer FSB kierujący sześcioosobową grupą Rosjan.

– Sprawa Skripala wywołała prawdziwy szok wśród Brytyjczyków – mówił mi Mark Hollingsworth, londyński dziennikarz, autor książki o wymownym tytule „Londongrad". – Dla wielu ludzi to było surrealistyczne przeżycie: jacyś rosyjscy agenci nie wiadomo skąd, tajemniczy mordercy, jakaś wymyślna trucizna, a to wszystko w małym, prowincjonalnym miasteczku angielskim. Brytyjczycy dotąd czuli się wolni od tego typu doświadczeń. Oczywiście ludzie wiedzą, że działa tutaj rosyjska mafia, że kontroluje ona część rynku prostytucji czy handlu narkotykami, że dochodzi do przestępstw finansowych, oligarchowie kupują domy, ale to wszystko odbywało się gdzieś poza widokiem publicznym albo traktowane było jako ciekawostka. Tym razem rzecz dotknęła zwykłych ludzi w spokojnym miasteczku angielskim, kilka osób wylądowało w szpitalu, brytyjski policjant o mało nie umarł.

Próba zamordowania Siergieja Skripala sprawiła, że Brytyjczycy zaczęli łączyć kropki na obrazku, którego przez lata nie dostrzegali, bo nie chcieli go widzieć. Obecność oligarchów, rosyjskiej mafii, ogromnych pieniędzy inwestowanych przez Rosjan w Wielkiej Brytanii, lobbystów politycznych i mediów realizujących ich zlecenia układały się w spójny system, którego elementem były także – owszem – zabójstwa polityczne. Nie było do końca jasne, która z moskiewskich koterii stała za próbą zabójstwa Skripala, ale Brytyjczycy zdali sobie sprawę, że ich kraj stał się polem działania rosyjskich gangsterów, którzy mogli tu liczyć na bezkarność. Inaczej nie podjęliby takiej próby.

– Rosyjskie pieniądze były obecne w Wielkiej Brytanii jeszcze przed upadkiem komunizmu – mówi mi Ed Lucas, były korespondent tygodnika „The Economist" w Europie Wschodniej i Moskwie, dziś felietonista, ekspert międzynarodowy. – Transferowano je przez wyspę Man i Cypr z międzynarodowej sekcji partii komunistycznej albo z KGB na potrzeby agentów, lobbystów, przestępców budujących zalążki rosyjskiej mafii. Już wtedy Rosjanie próbowali zahaczyć się w Londynie na rynku usług seksualnych, handlu metalami i bronią. Nikt tego nie uważał za poważne zagrożenie, ot, obok triad, jakuzy, Kolumbijczyków, karaibskich yardies pojawiała się jeszcze jedna grupa kryminalistów, na którą policja winna mieć oko. Po upadku Związku Radzieckiego nastąpiło jeszcze większe rozluźnienie, bo Rosję Jelcyna uznano za przyjazne państwo demokratyczne, a za największe niebezpieczeństwo – ewentualny powrót komunistów do władzy. Dopiero pod koniec rządów Jelcyna zorientowano się, jak ogromną rolę odgrywa w Rosji przestępczość zorganizowana.

Brytyjczycy zachowywali dystans, ale nie do końca ignorowali obecność Rosjan. Już w latach dziewięćdziesiątych służby bezpieczeństwa miały świadomość skali problemu. Jak podaje Tony Thompson w książce „Gangland Britain" [Gangi Wielkiej Brytanii], w 1993 roku banki zgłosiły trzynaście tysięcy „podejrzanych transakcji" – w Wielkiej Brytanii obowiązuje przepis nakładający na banki, agentów nieruchomości, prawników, brokerów obowiązek zgłaszania policji transakcji, w których źródła pieniędzy mogą być podejrzane. Co prawda tylko dwieście z nich dotyczyło Rosjan (w poprzednim roku było ich cztery), ale większość opiewała na sumy od pół miliona do kilku milionów funtów. W tym samym roku David Veness, ówczesny szef operacji specjalnych Scotland Yardu, ostrzegał, że rosyjska mafia sprowadza na Wyspy ogromne ilości broni, co grozi eksplozją zbrodni z jej wykorzystaniem. Veness informował, że karabiny AK-47, broń maszynowa, pistolety, granaty rozprowadzane przez Rosjan „znajdują się na wyposażeniu wielu gangów operujących w kraju". We wrześniu 1994 roku kałasznikow został po raz pierwszy użyty przy napadzie na brytyjski bank – nie w Londynie, ale w małym miasteczku Kendal w sercu Lake District. Dochodziło również do spektakularnych zbrodni na tle politycznym. (...)

Jak na to wszystko reagowali Brytyjczycy? Ze spokojem i dystansem. Media miały używanie: mogły opowiadać o mrożących krew w żyłach historiach, które z nielicznymi wyjątkami nie dotyczyły jednak rodowitych Brytyjczyków. To prawda, że toczony w Londynie proces między Bieriezowskim a Abramowiczem ujawnił każdemu, kto chciał wiedzieć, że obaj dżentelmeni byli bezwzględnymi złodziejami, którzy obłowili się na rosyjskiej prywatyzacji w czasach Jelcyna. Jednak ten sam Abramowicz – ulubiony oligarcha Putina – w 2003 roku stał się właścicielem londyńskiej Chelsea, wprowadzając miliardy funtów do angielskiego futbolu. Z pewnością przyczyniły się one do sukcesów drużyny i wzrostu poziomu rozgrywek. Po nim miliarder Aliszer Usmanow został współwłaścicielem Arsenalu, a magnat naftowy Maksim Demin kupił Bournemouth. W 2009 roku były agent KGB Aleksandr Lebiediew przejął jeden z najpopularniejszych dzienników londyńskich „The Evening Standard", wyprowadził tytuł z dołka finansowego i dał zatrudnienie setkom pracowników. W lipcu 2006 roku na londyńskiej giełdzie zadebiutowała kontrolowana przez Putina i jego ludzi spółka naftowa Rosnieft, co uczyniło z wielu inwestorów, w tym Brytyjczyków, bogatych ludzi. Prezesem Rady Dyrektorów Rosnieftu jest dziś były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, renomowany przecież polityk dający inwestorom moralne alibi. We wrześniu 2017 roku na londyńskiej giełdzie pojawiła się spółka energetyczna EN+ należąca do Olega Dieripaski – londyńczyka z Belgravii. Interesy z Rosjanami szły doskonale.

Historie z udziałem rosyjskich oligarchów były fascynujące i egzotyczne, a skutki ich obecności na Wyspach zwykłym Brytyjczykom wcale nie musiały się kojarzyć z korupcją i zbrodnią. Wręcz przeciwnie – niekiedy ich obecność miała korzystny wpływ na brytyjską gospodarkę. Widać to było na przykład na rynku nieruchomości w okresie kryzysu finansowego 2008 roku.

– W czasie gdy rynek nieruchomości się chwiał, rosyjskie miliony funtów płacone za domy poważnie przyczyniły się do utrzymania wysokich cen, zwłaszcza w niektórych miejscach – mówi mi Irlandczyk mieszkający w Londynie Arthur Doohan. Wspólnie z Rosjaninem Romanem Borisowiczem Doohan założył organizację ClampK, która zwalcza praktykę kupowania domów w Wielkiej Brytanii za podejrzane pieniądze. – Oferty za domy, zwłaszcza w luksusowym segmencie rynku, pozostawały na niezmienionym poziomie albo nawet rosły. To, że ceny brytyjskich domów nie spadły w 2008 roku, pozwoliło utrzymać się na rynku większości banków, a częściowo znacjonalizowane zostały tylko dwa: Royal Bank of Scotland i Lloyds TSB.

Żeby nikt nie wiedział

O cenie, którą Brytyjczycy płacili za to, że rosyjscy oligarchowie lokowali swoje pieniądze na Wyspach, przez długi czas się nie mówiło.

Ed Lucas:

– Londyńska City uważała rosyjskie pieniądze spływające z rajów podatkowych za dar niebios. Od początku lat dwutysięcznych robiliśmy dla Rosjan to samo, co wcześniej robiliśmy dla Saudów, a później mieliśmy robić dla Chińczyków: reinwestowaliśmy ich pieniądze, nie zadając zbędnych pytań. W 2005 roku napisałem dla „Economista" tekst pod tytułem „Glitzkrieg" (Gra słów w nawiązaniu do blitzkriegu. Słowo „glitz" oznacza po angielsku blichtr – red.), który został wówczas uznany za niezwykle radykalny i kontrowersyjny, a ja w nim po prostu zwracałem uwagę, w jaki sposób bogaci Rosjanie zapewniali sobie w Wielkiej Brytanii prestiż: kupując kluby piłkarskie, przyjaźniąc się z niektórymi członkami rodziny królewskiej, dając pieniądze galeriom artystycznym i przeznaczając je na inne szlachetne cele. Oni naprawdę stawali się częścią establishmentu w tym kraju.

Moi rozmówcy zgadzają się, że momentem przełomowym był zakup Chelsea przez Abramowicza. Od 2003 roku wszelkie hamulce puściły.

– Zjednoczone Królestwo stało się centrum prania rosyjskich pieniędzy – mówi mi Rachel Davies z Transparency International UK. – Po prostu rozwijamy czerwony dywan przed rosyjskimi przestępcami, którzy chcą lokować u nas swoje pieniądze. Mają do dyspozycji cały zestaw usług. Agencje PR-owe naprawią im reputację, na rynku nieruchomości albo dzieł sztuki mogą anonimowo zakupić, co chcą, a system kontroli finansowej ciągle zawiera luki, które sprawiają, że stosunkowo łatwo wprowadzić ukradzione bogactwo na wybrany rynek.

Rachel Davies tłumaczy mi, jak działa system. Załóżmy, że jestem rosyjskim oligarchą i chcę kupić dom w Kensington za dziesięć milionów funtów, ale nie mam ochoty, żeby ktokolwiek wiedział, że to ja jestem właścicielem nieruchomości.

– Możesz to zrobić na kilka sposobów. Na przykład założyć firmę na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych albo na jakiejś innej wyspie brytyjskich terytoriów zamorskich. Następnie za pomocą nowej firmy zakładasz jej firmę córkę na przykład na Kajmanach. Potem firma z Kajmanów kupuje dom w Londynie. Kiedy zagraniczna spółka zakupuje nieruchomość w Zjednoczonym Królestwie, jej właściciel nie musi ujawniać władzom tożsamości. Ani w księgach wieczystych, ani na policji, ani we władzach administracyjnych dzielnicy, w której kupiłeś dom, nie ma śladu, nikt nie wie, do kogo należy dana nieruchomość. Powiedzmy, że jesteś ministrem w rządzie rosyjskim i zarabiasz równowartość dwudziestu tysięcy funtów rocznie, ale kupujesz dom za dziesięć milionów. Nikt nie będzie mógł porównać poziomu twoich zarobków z ceną nieruchomości i zadać pytania: zaraz, zaraz, a skąd on ma te pieniądze?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Po wschodniej stronie pałacu Kensington w Londynie, wciśnięta między High Street Kensington i Notting Hill Gate, znajduje się cicha, urocza alejka. Ewenement w centrum miasta, ale na tym polega jego piękno: zieleń i pusta przestrzeń są takim samym budulcem tkanki Londynu jak cegły, beton i asfalt. Spacerowicze i rowerzyści mogą się tu poruszać swobodnie, ale wjazd dla samochodów jest ograniczony: wyloty obu stron kontroluje policja, która wpuszcza tylko niektóre pojazdy, zwykle na dyplomatycznej rejestracji. Kensington Palace Gardens – tak nazywa się aleja – jest własnością Korony, powstała w latach czterdziestych XIX wieku w miejscu kuchennych ogrodów pałacu Kensington. Wzdłuż alei stoją imponujące wille projektowane przez największych brytyjskich architektów i urbanistów, między innymi twórcę najsłynniejszych londyńskich parków Decimusa Burtona i Sydneya Smirke'a, projektanta British Museum. Większość domów przy Kensington Palace Gardens to zabytki wpisane do rejestru, od początku istnienia alei zajmowali je bogaci brytyjscy arystokraci, a od lat trzydziestych XX wieku sprowadzały się tu ambasady. Dziś przy KPG, jak skrótowo określają nazwę alei londyńczycy, mają przedstawicielstwa Izrael, Nepal, Liban, Kuwejt, Japonia, Arabia Saudyjska. Rezydują tu ambasadorowie Francji i Finlandii. W skromnym jak na okoliczne standardy betonowym budynku mieści się ambasada Czech, a trzy okazałe pałace przy Kensington Palace Gardens zajmuje ambasada Rosji – placówka Związku Radzieckiego była tutaj już od lat trzydziestych.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie