To, że stan wojenny był mniejszym złem i że ocalił Polskę przed tragedią, nie jest niczym nowym. Stara to śpiewka byłego dyktatora. Ale to, że “wprowadzenie stanu wojennego pozwoliło nam na dojście do wolności bez konfrontacji”, zdaje się najświeższym owocem refleksji generała. Adam Michnik i Włodzimierz Cimoszewicz powinni być dumni ze swego ucznia.
Warto się zatem tej mowie obronnej przyjrzeć. Jaruzelski usprawiedliwia swoją decyzję, odwołując się do jej przyszłych skutków - obecnej wolności Polski. Tyle że człowiek nie ponosi odpowiedzialności za nieodgadnione i niewiadome skutki swego działania, ale za to, co bezpośrednio zamierzał i przewidywał.
Jaruzelski i ci, którzy uczyli go myśleć, przechodzą nad tym do porządku dziennego, bo przyszłość zdaje się im koniecznym i nieuchronnym wynikiem przeszłości. Nic dziwnego, że ta nieco zwulgaryzowana wersja heglowskiego myślenia, które ostatecznie znosi różnice między tym, co się wydarza, i tym, co się wydarzać powinno, stała się doskonałym narzędziem usprawiedliwienia zaprzaństwa, tchórzostwa i zdrady byłych komunistów. Co się stało, to się stać musiało. I tyle. Dlatego Jaruzelski okazuje się w nie mniejszym stopniu ojcem wolności co Wałęsa, Gomułka co Wyszyński, a Bierut co Fieldorf. Wszyscy uczestniczyli w dialektycznym procesie, jedni wprawdzie pełniąc rolę prześladowanych, a drudzy prześladujących, ale dla jego wyniku nie ma to znaczenia. Domagać się teraz ukarania tych drugich, to nie rozumieć ducha dziejów.
Na szczęście w tej sprawie ostatnie słowo nie należy do Jaruzelskiego. Mam nadzieję, że sąd będzie potrafił odróżnić to, co się stało, od tego, co się stać powinno, i że generałowi wymierzy słuszną karę.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/10/03/pawel-lisicki-duch-dziejow-wedlug-generala/]blog.rp.pl[/link]