W policyjnych bazach danych funkcjonują jako odarte z tożsamości rysopisy. Bo czym mężczyzna – z wyglądu 40 – 45 lat, wzrost ok. 180 cm, odziany w czarną kurtkę – różni się od innego mężczyzny w wieku 40 – 45 lat, wzrost 179 cm, ubranego w szaroniebieską koszulę? Komunikaty brzmią bezosobowo, choć dotyczyć mogą ludzi, których różniło wszystko.
Tych, których można jeszcze pokazać światu, policja zamieszcza na zdjęciach. Stronę poprzedza ostrzeżenie: „Uwaga – drastyczne”. Wiadomo: rysy zastygłe w chwili śmierci, otwarte oczy, podpuchnięcia, otarcia, obrzęki, plamy opadowe. Policjanci z grup operacyjno-rozpoznawczych wiedzą: śmierć odkształca. Jeden zmarły człowiek jest podobny do innego zmarłego człowieka. A ten sam człowiek – żywy i umarły – różni się nie do poznania. – Zdarza się, iż nawet rodzina nie rozpoznaje swego bliskiego – przyznaje nadkomisarz Janusz Skosolas z pomorskiego Archiwum X, grupy zajmującej się sprawami dawnych, niewyjaśnionych przestępstw.
W potocznej nomenklaturze niezidentyfikowani funkcjonują jako NN – z łaciny nomen nescio, czyli imienia nie znam. Obecnie policja w całym kraju próbuje ustalić tożsamość kilku tysięcy anonimowych zwłok. W Gorzowie Wielkopolskim takich spraw jest 78, w Warszawie już 1016. Liczba zależy od miejsca na mapie. Stolica, większe miasta, a latem i zimą rejony wypoczynkowe przyciągają przyjezdnych z całego kraju. Tereny przygraniczne – nielegalnych imigrantów. Warszawa ma jeszcze jeden powód, by przodować w rankingu – pierwszy posterunek rzeczny od źródeł Wisły. Policjanci patrolujący łodziami wodę często wyławiają niezidentyfikowane zwłoki z całej trasy rzeki. Następnym takim punktem jest Włocławek, bo statystykę podnosi tama. Potem Gdańsk z ujściem Wisły.
To, w jaki sposób NN stracili życie, często osnute jest tajemnicą. Stróż znajdzie ciało zimą na przystanku, kierowca w przydrożnym rowie, grzybiarz w lesie. Większość, bo ok. 90 proc., bezimiennych zmarłych stanowią bezdomni. Rodziny już dawno pogodziły się z ich odejściem. Nie szuka ich też subkultura, w której żyją. Podwyższają statystykę zgonów w zimie. Często migrują, poruszając się pociągami z jednego krańca Polski na drugi. Dla pozostałych obywateli wyglądają nierozpoznawalnie.
Jednak są też inni – szczególnie drażliwe 10 proc. Ofiary samotności – gdy wyjdą z domu, ulegną wypadkowi i nikt nie zauważy ich braku. Tacy jak ok. 40-letni mężczyzna z czarnym plecakiem i pierścieniem z wizerunkiem Chrystusa na palcu, który 27 września w środku dnia wbiegł w Rzeszowie pod nadjeżdżający samochód i wypadku nie przeżył. Do dziś nie zgłosił się po niego nikt z bliskich.