Imienia nie znam

Z całego ich życia najlepiej znana jest puenta. Moment, w którym ktoś przypadkowo – w rzece, jeziorze, lesie – odkrył zwłoki i powiadomił policję. W Polsce poszukuje się tożsamości kilku tysięcy zmarłych. Często bezskutecznie

Aktualizacja: 02.11.2008 10:23 Publikacja: 31.10.2008 00:43

Imienia nie znam

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

W policyjnych bazach danych funkcjonują jako odarte z tożsamości rysopisy. Bo czym mężczyzna – z wyglądu 40 – 45 lat, wzrost ok. 180 cm, odziany w czarną kurtkę – różni się od innego mężczyzny w wieku 40 – 45 lat, wzrost 179 cm, ubranego w szaroniebieską koszulę? Komunikaty brzmią bezosobowo, choć dotyczyć mogą ludzi, których różniło wszystko.

Tych, których można jeszcze pokazać światu, policja zamieszcza na zdjęciach. Stronę poprzedza ostrzeżenie: „Uwaga – drastyczne”. Wiadomo: rysy zastygłe w chwili śmierci, otwarte oczy, podpuchnięcia, otarcia, obrzęki, plamy opadowe. Policjanci z grup operacyjno-rozpoznawczych wiedzą: śmierć odkształca. Jeden zmarły człowiek jest podobny do innego zmarłego człowieka. A ten sam człowiek – żywy i umarły – różni się nie do poznania. – Zdarza się, iż nawet rodzina nie rozpoznaje swego bliskiego – przyznaje nadkomisarz Janusz Skosolas z pomorskiego Archiwum X, grupy zajmującej się sprawami dawnych, niewyjaśnionych przestępstw.

W potocznej nomenklaturze niezidentyfikowani funkcjonują jako NN – z łaciny nomen nescio, czyli imienia nie znam. Obecnie policja w całym kraju próbuje ustalić tożsamość kilku tysięcy anonimowych zwłok. W Gorzowie Wielkopolskim takich spraw jest 78, w Warszawie już 1016. Liczba zależy od miejsca na mapie. Stolica, większe miasta, a latem i zimą rejony wypoczynkowe przyciągają przyjezdnych z całego kraju. Tereny przygraniczne – nielegalnych imigrantów. Warszawa ma jeszcze jeden powód, by przodować w rankingu – pierwszy posterunek rzeczny od źródeł Wisły. Policjanci patrolujący łodziami wodę często wyławiają niezidentyfikowane zwłoki z całej trasy rzeki. Następnym takim punktem jest Włocławek, bo statystykę podnosi tama. Potem Gdańsk z ujściem Wisły.

To, w jaki sposób NN stracili życie, często osnute jest tajemnicą. Stróż znajdzie ciało zimą na przystanku, kierowca w przydrożnym rowie, grzybiarz w lesie. Większość, bo ok. 90 proc., bezimiennych zmarłych stanowią bezdomni. Rodziny już dawno pogodziły się z ich odejściem. Nie szuka ich też subkultura, w której żyją. Podwyższają statystykę zgonów w zimie. Często migrują, poruszając się pociągami z jednego krańca Polski na drugi. Dla pozostałych obywateli wyglądają nierozpoznawalnie.

Jednak są też inni – szczególnie drażliwe 10 proc. Ofiary samotności – gdy wyjdą z domu, ulegną wypadkowi i nikt nie zauważy ich braku. Tacy jak ok. 40-letni mężczyzna z czarnym plecakiem i pierścieniem z wizerunkiem Chrystusa na palcu, który 27 września w środku dnia wbiegł w Rzeszowie pod nadjeżdżający samochód i wypadku nie przeżył. Do dziś nie zgłosił się po niego nikt z bliskich.

Są też ofiary przestępstw. Mężczyzna w wieku 20 – 30 lat, ubrany w markowe spodnie Levisa i buty Ecco, którego ciało znaleziono w 2006 r. Sprawcy morderstwa obciążyli ciało i wrzucili do jeziora Cis może nawet trzy lata wcześniej.

[srodtytul]Ludzie znikąd[/srodtytul]

I przypadki najbardziej tajemnicze, gdy zwłoki pojawiają się znikąd. Dziewczyna – nie więcej niż 30-letnia – z charakterystyczną biżuterią, której szczątki poszarpane przez zwierzynę leśną leżały w sierpniu 2004 r. na pastwisku w Gętomie w okolicach Gdańska. Czy inna, która zginęła 10 – 15 lat temu w wieku ok. 17 lat. Jej czaszkę znaleziono nad rzeką Świder w Woli Karczewskiej. Trudno uwierzyć, że nikt nie szuka tych osób. Że nikt nie zgłosił ich zniknięcia. – To są ciemne liczby w kryminologii. Wiemy, że wśród tych zgłoszonych zaginięć muszą być także ofiary zabójstwa. Jednak system zaczyna działać dopiero wtedy, gdy policja znajduje dowody – mówi Bogdan, śledczy z Archiwum X krakowskiej komendy wojewódzkiej.

W niedzielę, 18 maja br., chłopcy z okolic Szczytna wybrali się nad jezioro Świętajno łowić ryby. Wyłowili zwłoki mężczyzny, które przez przypadek zahaczyły się im na wędkę. Śledczy nie mają wątpliwości: nagie ciało skrępowane sznurem, przymocowane do dwóch metalowych rurek wzdłuż tułowia, miało nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. Mężczyzna w wielu 43 – 53 lat, ok. 170 cm wzrostu, padł ofiarą morderstwa.

Sposób pozbycia się zwłok może świadczyć o porachunkach mafii. Być może na miejsce „pochówku” – nad mazurskie jezioro – sprawcy przywieźli ofiarę z daleka. Zwłoki w wodzie przebywały co najmniej trzy miesiące. Choć udało się sporządzić portret na podstawie budowy czaszki i wizerunek zawisł na policyjnej stronie, przełomu w śledztwie nie ma. – Trudność polega na tym, że nie mamy z czym porównać materiału DNA, który uzyskaliśmy – tłumaczy prowadzący sprawę Artur Choroszewski, zastępca prokuratora rejonowego w Szczytnie. Policyjna baza danych genetycznych GENOM tworzona od 2000 r. jest zbyt mała, by z jej pomocą skutecznie szukać osób zaginionych. I by identyfikować znajdowane ciała NN.

Teoretycznie dziś już ze wszystkich bezimiennych zwłok pobiera się DNA, choć nie zawsze nadaje się ono do badań. Czasem zwłoki są tak spalone, że nic nie da się z nich wyodrębnić z wyjątkiem węgla. To jednak wyjątki. Problem tkwi w czym innym. – Od rodzin zaginionych nie zawsze pobiera się materiał DNA – mówi Aleksandra Kiełczewska z zespołu poszukiwań i identyfikacji fundacji ITAKA. To zmniejsza szansę poszukiwań, bo brakuje materiałów porównawczych. W rezultacie zdarzają się takie sprawy jak na Mazurach. W tym roku podczas wypadku na motorze zginął młody chłopak. Figurował jako NN, tak został pochowany na cmentarzu w Szczytnie. Matka, mieszkanka Mrągowa, znalazła go po miesiącu od pogrzebu. Obie miejscowości dzieli od siebie niecałe 50 km.

Sprawniej działa komputerowy system AFIS rejestrujący linie papilarne osób, które popełniły przestępstwo. Policjanci z Łodzi z jego pomocą ustalili tożsamość dwóch zmarłych mężczyzn, których zaginięcia nikt nie zgłosił. Gdy zmarli – jeden po wypiciu skażonego alkoholu, drugi pod kołami pociągu – karty z ich odciskami palców były jeszcze w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym w Warszawie. Tam porównywało się je ręcznie. Dopiero wprowadzenie ich do komputerowej ewidencji spowodowało, że zmarli po wielu latach odzyskali imię i nazwisko.

[srodtytul]Nienotowany – niezidentyfikowany[/srodtytul]

Policjanci z Mińska Mazowieckiego zdołali ustalić, kim był człowiek, który zmarł z wyczerpania na dworcu, dopiero po ośmiu latach. Także dzięki AFIS. Sprawa zakończyła się sukcesem tylko dlatego, że zmarły za życia był notowany za kradzież. To przewrotne: system identyfikacji NN faworyzuje przestępców, bo właśnie im najczęściej przywraca pośmiertnie tożsamość.

Informacje o znalezionych zwłokach często opatrzone są adnotacją: zaszkieletowane, w rozkładzie, niemożliwe do zidentyfikowania. A badania przeprowadzone w laboratoriach są często nieprecyzyjne. Granica wieku zmarłego określona czasem w przedziale, który zamiast identyfikację ułatwić, znacznie ją utrudnia. Bo jak wyobrazić sobie człowieka odkopanego w kwietniu br. podczas robót budowlanych w Krakowie na ul. Galaktycznej, którego wiek określony został na 35 – 60 lat? Czy był to młody mężczyzna w sile wieku, czy może wczesny emeryt?

Prof. Mirosław Parafiniuk z Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiej Akademii Medycznej przyznaje: – Rozbieżności biorą się z niedokładności metod. Do badań trafiają zwykle szczątki zwłok, szkielet lub jego część. A każdy człowiek ma swoją własną, indywidualną charakterystykę rozwoju, co widać dobrze w grupach rówieśników w wieku dojrzewania. Jeszcze trudniej określić, ile zwłoki przeleżały w ziemi. To, jak się przechowują, zależy od właściwości środowiska. Metody, takie jakie stosuje FBI w Stanach Zjednoczonych, gdy bada się rodzaj ziemi, jej wpływ na przechowanie ciała i uzyskuje przybliżony czas pochówku, polska policja widzi tylko na filmach.

Im zaś większe trudności, tym większe prawdopodobieństwo, że sprawa nigdy nie zostanie rozwikłana. Anonimowość ofiar chroni morderców. Ale nawet od tej reguły zdarzają się wyjątki. Krakowskiemu Archiwum X udało się wytropić sprawcę zabójstwa, choć do dziś nie wiadomo, kim była ofiara.

W zamkniętej enklawie świata bezdomnych krążyła opowieść o bestialsko popełnionym morderstwie. Z ust do ust podopieczni instytucji charytatywnych przekazywali sobie informację o tym, że bezdomny wbił w oko innego bezdomnego pręt. Zwłoki zostawił w jednej z altanek na terenie ogródków działkowych. Policja szukała zwłok. Jednak na wskazanym terenie stał już supermarket. Wówczas policjant przypomniał sobie, że trzy lata wcześniej wysłano go na sekcję zwłok bezdomnego. Ciało było już w dużym rozkładzie. Nie ustalono przyczyny zgonu. I wtedy zadziałała metafizyka. Pomyślał: czy to czasem nie jest ten człowiek? Ponowna sekcja po ekshumacji nie pozostawiła już wątpliwości. Na kościach w oczodole widoczne były ślady po uszkodzeniu mechanicznym narzędziem. Sprawca został skazany, jednak do dziś nie udało się ustalić, kim była jego ofiara. W świecie bezdomnych funkcjonują pseudonimy, pobrane DNA nie pasowało zaś do żadnego, które znajdowało się w bazie danych.

[srodtytul]Czytanie ze zwłok[/srodtytul]

Gdy znajdowane są zwłoki, procedura jest zawsze taka sama. – Informacja idzie do komend policji schodami. Najpierw powiadamiamy najbliższy teren. Dzielnicowi oglądają zdjęcie. Jeśli znaleziony człowiek nie zostaje rozpoznany, trafia do policyjnej bazy danych w całej Polsce – tłumaczy mł. asp. Artur Chorąży z Gorzowa Wielkopolskiego. System porównuje datę zgłoszenia zaginięcia z przypuszczalnym czasem zgonu oraz opisy: budowę ciała, wiek, odciski szczęk, ubranie. Podczas prób identyfikacji porównuje się blizny po operacjach, ślady na kościach po złamaniach, znaki szczególne oraz tatuaże. Wiele o człowieku mówią zęby. Jednak stan uzębienia może naprowadzić na trop tylko wtedy, gdy bliscy osoby poszukiwanej byli w stanie wskazać jej stomatologa, a on udostępni dokumentację medyczną.

– Sposób życia odzwierciedla się w wyglądzie. Z ludzkich zwłok można wiele wyczytać – mówi krakowski oficer z Archiwum X. Czasem to, gdzie zmarły pracował. Kominiarze, górnicy i palacze mają czarno zabarwioną skórę rąk i palców. Ich włosy często pokrywa węglowy pył. Spawacze, stolarze, ślusarze w skórze mają cząstki żelaza i miedzi. Osoby stykające się z kwasem azotowym skórę bardziej żółtą. Cukiernicy i piekarze odwapnione zęby od wchłaniania pyłu cukrowego.

Dziś, w dobie lumpeksów – kiedy każdy może kupić markowe ubranie za kilkanaście złotych – typowanie za pomocą stroju, z jakiego środowiska społecznego pochodzi zmarły, obarczone jest ryzykiem.

Grupom śledczym przychodzą z pomocą nowoczesne techniki. Takie jak odtwarzanie wizerunku. Na dokładnie oczyszczoną czaszkę nakładane są warstwy modeliny na grubość pobranej z tych miejsc tkanki. – W praktyce takie rekonstrukcje robi się bardzo rzadko. Niewielu specjalistów to potrafi, są czasochłonne i kosztowne – mówi rzecznik stołecznej policji Marcin Szyndler. Prof. Parafiniuk określa tę metodę jako „heroiczną”. – Rekonstrukcję robi się, gdy wszystko inne zawodzi – mówi.

Dlatego większości policyjnych informacji o NN zwłokach w stanie rozkładu towarzyszy tylko informacja z opisem i okolicznościami odnalezienia. – Nie wszystko zależy od nas. Prokuratorzy często tłumaczą się ekonomiką procesową – przyznają anonimowo policjanci.

Wszelkie środki używane są tylko wtedy, gdy znalezione zwłoki to ofiara morderstwa. Podstawa to dokładna sekcja zwłok. Jednak sekcja ciała w stanie znacznego rozkładu bywa omylna. Policjanci z gdańskiego Archiwum X pamiętają doskonale sprawę z 1994 r. Wtedy w Świbnie znaleziono przebywające od dłuższego czasu w wodzie zwłoki młodego mężczyzny. Biegli stwierdzili, że człowiek ten się utopił. W Świbnie – nadmorskiej miejscowości turystycznej – nie wzbudziło to specjalnych podejrzeń. Mężczyzna został pochowany jako NN. Jednak policjanci skrupulatnie zabezpieczyli ubranie i pobrali odciski uzębienia ofiary. Dopiero w 2007 r. śledczy z pomorskiego Archiwum X właśnie po ubraniu i uzębieniu odkryli, że jest to Krzysztof Z. W toku śledztwa wyszło na jaw, że nie utopił się sam, lecz został zamordowany. Sprawcy postrzelili go i wrzucili do wody. Stąd pomyłka biegłych, którzy w jego płucach znaleźli wodę. Ponowna sekcja potwierdziła przebieg zdarzeń. – Choć w ciele nie było już kul, na kościach czaszki wyraźne były ślady przestrzelenia – opowiada Janusz Skosolas.

Bywa inaczej. Policjanci z Lublina byli pewni, że mają do czynienia ze zbrodnią, gdy w okolicach Kraśnika znaleźli oskalpowaną głowę. Śledztwo wykazało, że NN to człowiek, który krótko przedtem wyszedł ze szpitala. Był samotnikiem, podczas wędrówki po lesie zasłabł. Jego zwłoki rozszarpały zwierzęta. – Ważna jest pamięć rodziny – podkreśla oficer z krakowskiego Archiwum X. To właśnie bliscy walczą o odzyskanie zaginionego członka rodziny. Lub jego szczątków.

Czasem poszukiwanie zaginionego członka rodziny przekształca się w obsesję. Przed natarczywością rodzin, które w każdych bezimiennych szczątkach próbują odnaleźć swoich bliskich, Zakład Medycyny Sądowej w Warszawie chroni się oficjalnym zarządzeniem: na rozpoznanie zwłok rodziny mogą wejść tylko w asyście policji.

Po trzech latach od znalezienia zwłok policja może umorzyć śledztwo, jeśli nie widzi szans na rozwiązanie sprawy. Nie znaczy to, że o sprawie zapomina. Nadal zostaje zachowana w systemie i można ją wznowić, gdy tylko pojawią się nowe okoliczności. Co jednak robić ze sprawą, która z góry skazana jest na niepowodzenie? Gdy ktoś odnajdzie zwłoki, które przeleżały więcej niż dwadzieścia kilka lat? Mozolna dłubanina prokuratury wymaga czasu. A morderstwo przedawnia się po 30 latach. – Nigdy nie można myśleć, że wysiłek się nie opłaci. Trzeba podjąć wszelkie możliwe działania – twierdzi Janusz Skosolas z gdańskiego Archiwum X. Sprawca nigdy nie powinien czuć się bezpieczny. Zgodnie z regułą, że jak się coś zdarzyło raz, to może się nie zdarzyć. Jak się coś zdarzyło dwa razy lub trzy, jest duże prawdopodobieństwo, że zdarzy się i czwarty raz.

[srodtytul]Bezimienny grób[/srodtytul]

Pochówek NN ściśle regulują procedury. Zgodę na pogrzeb musi wydać prokurator. Płaci gmina, na terenie której ujawniono zwłoki. Firmę, która dokonuje pochówku, wybiera się w przetargu, czasem konkursie ofert. Bezimienny kopiec z oznaczeniem numeru ewidencyjnego z księgi cmentarnej wieńczy sprawę.

Centralne Laboratorium Kryminalistyczne ma obowiązek przechowywać zabezpieczone dowody z miejsca zbrodni przez 25 lat. Dokumentacja pochówku w organizujących pogrzeb miejskich ośrodkach pomocy społecznej i w firmach pogrzebowych może być jednak zniszczona już po pięciu latach. Takie przepisy uniemożliwiają odszukanie grobu osoby, która została zidentyfikowana po wielu latach w wyniku wykorzystania nowoczesnych technik. Tak stało się z synem Andy Rottenberg, który zginął tragicznie w 1997 r., został zidentyfikowany kilka lat później, a zniszczona dokumentacja do dziś nie pozwala na odnalezienie grobu.

W cmentarnych papierach zostaje jednak odpis aktu zgonu z rysopisem pochowanego i okolicznościami, w których został znaleziony. W Warszawie na dwóch cmentarzach komunalnych, Północnym i Południowym, w latach 2000 – 2007 pochowano bezimiennie 422 osoby, z czego potem zidentyfikowano zaledwie 35.

– W przyszłości ITAKA zamierza usprawnić system pobierania próbek genetycznych od rodzin i NN zwłok, aby zapewnić identyfikację i godny pochówek – mówi Aleksandra Kiełczewska. Osoby poszukujące swoich bliskich chciałyby doprowadzić do przeprowadzenia ekshumacji wszystkich osób pochowanych jako NN i wprowadzenie ich do bazy GENOM.

– Ekshumacja jest dobrym pomysłem na dojście do prawdy – uważa Magdalena Rogozińska, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych w Warszawie, organizującego wiele pochówków NN. – Każde życie ludzkie ma znaczenie, dlatego warto robić wszystko, by odzyskać tożsamość osób zmarłych.

W Warszawie NN nie mają specjalnej kwatery, są chowani między innymi grobami. Sosnową trumnę i krzyż dostają w standardzie. Mężczyzna z jeziora Świętajno został pochowany 3 czerwca br. na cmentarzu komunalnym w Szczytnie.

Alina Kobiałek, właścicielka firmy pogrzebowej Orkus, której to zlecono, ubolewa, że stan ciała nie pozwalał, by je przyzwoicie ubrać. – Obchodziliśmy się z nim jak z członkiem własnej rodziny ze względu na te katusze. I pochowaliśmy w dębowej trumnie – opowiada. Był ksiądz w kaplicy, bo jak się poprosi, nigdy nie odmawia. Zwłoki zostały pochowane w oddzielnej alei, najpłycej, jak na to pozwalają przepisy. Ludzie tu wierzą, że rodzina w końcu go znajdzie. Jak będzie chciała zwłoki zabrać, będzie łatwiej kopać. Liczą też, że policja w końcu dosięgnie tych, co go zabili. Mówią: – Jak on wypłynął, to jest jakiś znak z nieba.

W policyjnych bazach danych funkcjonują jako odarte z tożsamości rysopisy. Bo czym mężczyzna – z wyglądu 40 – 45 lat, wzrost ok. 180 cm, odziany w czarną kurtkę – różni się od innego mężczyzny w wieku 40 – 45 lat, wzrost 179 cm, ubranego w szaroniebieską koszulę? Komunikaty brzmią bezosobowo, choć dotyczyć mogą ludzi, których różniło wszystko.

Tych, których można jeszcze pokazać światu, policja zamieszcza na zdjęciach. Stronę poprzedza ostrzeżenie: „Uwaga – drastyczne”. Wiadomo: rysy zastygłe w chwili śmierci, otwarte oczy, podpuchnięcia, otarcia, obrzęki, plamy opadowe. Policjanci z grup operacyjno-rozpoznawczych wiedzą: śmierć odkształca. Jeden zmarły człowiek jest podobny do innego zmarłego człowieka. A ten sam człowiek – żywy i umarły – różni się nie do poznania. – Zdarza się, iż nawet rodzina nie rozpoznaje swego bliskiego – przyznaje nadkomisarz Janusz Skosolas z pomorskiego Archiwum X, grupy zajmującej się sprawami dawnych, niewyjaśnionych przestępstw.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał