Pisze mianowicie Marcin Wojciechowski (cytuję wersję z bloga), chwaląc Lecha Kaczyńskiego za jego nieobecność na uroczystościach wołyńskich: "To, że nie było na nich prezydenta, było świadomą decyzją Lecha Kaczyńskiego, służącą przyszłości i stosunkom polsko-ukraińskim. Prezydentowi należy się za to szacunek (...)". Dobrze powiedziane. Chociaż kto i za co chwali polskiego prezydenta, nie miałoby może aż tak wielkiego znaczenia, gdyby nie to, że Wojciechowski pokazał doskonale typowy dla wielu publicystów "Gazety" sposób myślenia o polskich cierpieniach, które często są przez nich relatywizowane i wyszydzane. Co mianowicie pisze publicysta "GW" o zbrodniach UPA na Wołyniu? Że masowe morderstwa - co najmniej 60 tysięcy zabitych, w tym tysiące kobiet, starców i dzieci - "to margines walk". Dowiadujemy się wprawdzie o "terrorze wobec Polaków", ale też od razu o terrorze wobec "przeciętnych Ukraińców, zwłaszcza w latach powojennych". Nie ma mowy ani o ludobójstwie, ani o wyjątkowości i nieporównywalności ukraińskiej zbrodni na Polakach. Nie polegała ona przecież tylko na skali ofiar i okrucieństwie sprawców, ale przede wszystkim na tym, że zbrodnia była świadomą i celową eksterminacją Polaków za to tylko, że byli Polakami.

Jak dobrze pokazują dokumenty, odezwy i rozkazy zebrane choćby w wybitnej pracy Ewy i Władysława Siemaszków, działanie zbrodniarzy było realizacją wcześniej przygotowanego planu. Tym, co w myśleniu Wojciechowskiego uderza jeszcze bardziej, jest swoisty sposób tłumaczenia i wybielania ukraińskich zbrodni. Otóż okazuje się, że doszło do nich, bo UPA "walczyła z NKWD i sowieckim totalitaryzmem". To była istota jej działalności, a nie tam tych kilkadziesiąt tysięcy trupów. Zastanawiam się, co by było, gdyby podobną logiką ktoś się posłużył, tłumacząc działalność Waffen SS, dla których też przecież najważniejsza była walka z sowieckim totalitaryzmem. A to, że przy okazji niektóre jednostki musiały uczestniczyć w akcjach specjalnych... tak widać musiało już być.

Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Tyle tylko, że nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach posłużył się takim rozumowaniem wobec Żydów. Wobec Polaków, jak widać, można. A wracając do prezydenta, to nie chodzi o to, by za każdym razem wytykać współczesnym Ukraińcom zbrodnie UPA. Nie wierzę wszakże w pojednanie, które odbywa się kosztem historycznej prawdy. Nie wierzę, żeby cokolwiek dobrego mogło wyniknąć z faktu, że na ołtarzu porozumienia ze współczesną Ukrainą, rzecz ze wszech miar godna poparcia, kładzie się pamięć o polskich ofiarach ludobójstwa z lat 1943-1944. To droga donikąd i szkoda, że zdaje się nią podążać prezydent Kaczyński.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/21/pawel-lisicki-polski-trup-na-marginesie/]blog.rp.pl[/link]