Śmierć jak rock and roll

Przez ostatnie tygodnie Brytyjczycy sycili się publiczną śmiercią gwiazdy „Big Brothera”. A apetyt, jak wiadomo, rośnie w miarę jedzenia

Aktualizacja: 04.04.2009 02:10 Publikacja: 04.04.2009 01:45

Jade Goody w drodze do szpitala

Jade Goody w drodze do szpitala

Foto: Forum

Jade Goody pojawiła się w świadomości Brytyjczyków w 2002 roku, kiedy wzięła udział w trzeciej edycji „Big Brothera”. Nikt jeszcze wówczas nie wiedział, że jej 15 minut wyznaczone dla najlepszych celebrytów tego programu potrwa siedem lat i skończy się ogólnonarodowymi rekolekcjami, w których swoje nauki na temat sensu śmierci, różnych aspektów moralności i transformacji osobowości wygłoszą nie tylko media, ale również premier, a nawet brytyjscy przywódcy duchowi.

[srodtytul]Głośne i sprośne[/srodtytul]

W lipcu 2002 roku, gdy Jade Goody brylowała w domu Wielkiego Brata, była ona dla milionów brytyjskich amatorów tego programu czymś w rodzaju współczesnej „kobiety z brodą”, łatwopalną czarownicą, która aż prosi się o stos. W obrazie Jade jak w lustrze Brytyjczycy widzieli tysiące młodych kobiet, które co weekend można spotkać pod każdym pubem na wyspie: wulgarne, opasłe, głośne i sprośne, nadużywające alkoholu, a przede wszystkim tępe ponad wszelkie granice.

Jade była typowym produktem państwowego systemu edukacyjnego w Anglii: nie mogła się zdecydować, czy Rio de Janeiro to nazwa miasta czy nazwisko „jakiegoś faceta”, East Anglia („East Angular”, jak mówiła) to – według niej – zagranica, a autorem „Mona Lizy” był ktoś o nazwisku Pistachio. W trakcie programu dostawała ataków szału przy każdej prowokacji ze strony współuczestników spektaklu, partię rozbieranego pokera zakończyła pijana i naga, w jednym z programów wraz z kolegą dojechała do granicy seksu na żywo, zanim realizatorzy „Big Brothera” zaciemnili obraz.

Brukowce, ta ostoja brytyjskiej moralności i standardów etycznych, nie kryły oburzenia. „Daily Star” nazwał ją „potworem”, „The Mirror” i „The Sun” wspólnie uznały, że jest „najbardziej znienawidzonym człowiekiem na Wyspach”, bardziej nawet niż Saddam Husajn (który, nawiasem mówiąc, według Jade był znanym bokserem). Pod domem Wielkiego Brata gromadziły się tłumy publiczności z transparentami z napisami: „Zabić tę świnię!”.

I wtedy, gdy wydawało się, że Jade naprawdę grozi niebezpieczeństwo ze strony rozjuszonego tłumu obrońców moralności, inteligencji i wysokiego stylu, z których, jak wiadomo, składa się publiczność „Big Brothera”, nagle stosunek do Miss Piggy (określenie gazety „The People”) zaczął się zmieniać. Debilne majaczenia Jade po pijaku uznawane bywały coraz częściej za przykład typowego „angielskiego ekscentryzmu”, a jej smutna przeszłość stała się głównym usprawiedliwieniem pewnych niedociągnięć życiowych.

Faktem jest, że dzieciństwo miała ciężkie. Ojciec narkoman opuścił rodzinę, gdy miała dwa lata, i potem zaćpał się na śmierć w toalecie Kentucky Fried Chicken w Bournemouth, matka – również narkomanka – zajmowała się naciąganiem mężczyzn na seks za pieniądze i wykradaniem pieniędzy bez wydawania seksu.

Narkotyki były obecne w życiu Jade od urodzenia. Jak twierdzi, pierwszego skręta dla matki zrobiła w wieku czterech lat, a sama zapaliła rok później, co szczęśliwa mama uwieczniła zresztą na zdjęciu, które, gdy córka stała się sławna, obiegło prasę. Gazety przypomniały, jak, zapytana dlaczego zgłosiła się do domu Wielkiego Brata, Jade jako jedyna udzieliła odpowiedzi, która nie była banalna. – Chciałam za tymi drzwiami odnaleźć dzieciństwo, którego nigdy nie miałam – mówiła.

Nagle w szokującej historii Jade nawet poważni felietoniści odnajdywali obraz współczesnej Anglii z jej podklasą chronicznie bezrobotnych, pozbawionych perspektyw ludzi żyjących na marginesie społeczeństwa. Dla niektórych Jade z potwora, którego należy spalić na stosie, zmieniała się w fenomen medialny, symbol upadku pochrześcijańskiej Wielkiej Brytanii i wzruszający znak sprzeciwu wobec akceptacji chorej rzeczywistości kraju.

Co bardziej trzeźwi komentatorzy temperowali nastroje, sugerując, że Jade nie jest żadnym symbolem, tylko przeciętną 20-letnią Angielką z hrabstwa Essex, a cały przewrót w jej odbiorze medialnym jest sterowany przez producentów „Big Brothera” z firmy Endemol, którzy szczerze przerazili się, że biedna dziewczyna po wyjściu z domu Wielkiego Brata może zostać zlinczowana.

[srodtytul]Kontrakt na umieranie[/srodtytul]

Ostatecznie zajęła czwarte miejsce i – podobnie jak inni uczestnicy spektaklu – rozpoczęła swoją karierę celebrytki. Przez następne pięć lat wydawała płyty DVD, drukowała felietony w prasie kobiecej, brała udział w programach telewizyjnych, z niewielką pomocą osoby znającej alfabet, napisała popularną autobiografię i nawet wypuściła na rynek perfumy o nazwie Shh, które przez moment ustępowały popularnością tylko perfumom Kylie Minogue i Britney Spears. To wszystko przyniosło jej 4 miliony funtów zysku i nieustające zainteresowanie mediów.

W 2007 roku Jade, już nie jako opasła pomoc dentystyczna o włosach świński blond, tylko wykwintna szczupła brunetka bizneswoman wzięła udział w edycji „Big Brothera” dla celebrytów. To miał być kolejny punkt zwrotny w jej karierze.

I był, choć nastąpił w nieoczekiwanym kierunku. Jade nawet po pięciu latach życia w światłach telewizyjnych reflektorów nie czuła się komfortowo w towarzystwie znacznie piękniejszych i swobodniejszych medialnie ludzi. Uwierała ją zwłaszcza pełna wdzięku hinduska gwiazda Bollywood Shilpa Shetty i po heroicznych próbach pokonania własnej natury poddała się jej: w gwałtownej wymianie zdań powiedziała zbyt pięknej i zbyt wynoszącej się na innych Shilpie, co myśli o jej pochodzeniu.

W Wielkiej Brytanii większym od rasizmu grzechem może być tylko homofobia, ale na swoje szczęście Jade nie dotrwała do momentu, w którym Brytyjczycy mogliby się dowiedzieć, co myśli o gejach. Natomiast przejaw rasizmu (w rzeczywistości Jade użyła obraźliwego określenia wobec Shilpy) odzierał Jade z całej łaski udzielonej jej wcześniej przez media: znów stała się wulgarną, tępą dziewką z Esseksu niewartą współczucia. Channel 4 otrzymał 45 tysięcy skarg na jej zachowanie przed kamerami.

Łzy i dramatyczne przeprosiny nie pomogły: jej perfumy znikły z półek, a programy telewizyjne z ramówek stacji, z którymi współpracowała. Przebywający z wizytą w Indiach premier Brown musi się tłumaczyć i potępiać Jade przed tłumem palącym jej figury. Taka piękna kariera legła w gruzach.

Nie na długo jednak – nie na darmo jej doradcą od PR jest Max Clifford, jeden z najlepszych brytyjskich specjalistów w tej dziedzinie. Latem 2008 r. Jade występuje w programie „Big Boss”, hinduskiej wersji „Big Brothera”, gdzie następuje wielkie pojednanie Jade ze Shilpą. Jednak w trakcie programu dochodzi również do czegoś znacznie ważniejszego: Jade dowiaduje się, że jest chora na raka szyjki macicy. Wkrótce okazuje się, że choroba jest w śmiertelnym stadium.

Jade nie wycofuje się jednak, a wręcz przeciwnie – żyje dokładnie tak jak dotychczas i sprzedaje prawa do relacjonowania kolejnych wydarzeń ze swojego gasnącego życia: chrztu, małżeństwa, zdjęć z łoża śmierci. Brukowce, ale także poważni komentatorzy, zaczynają znów odnajdywać w jej losie parabole odnoszące się do brytyjskiej rzeczywistości. Potępianie nieszczęśliwej kobiety skazanej przez los na śmierć wydaje się dobijaniem konającego, więc wszyscy prześcigają się w okazywaniu współczucia i uznania dla Jade. Gdy rozpoczyna kampanię na rzecz rozpowszechnienia testów wymazowych dla kobiet, gazety piszą, że jej śmierć nie pójdzie na marne. Gdy łamiącym się głosem opowiada o miłości do dwóch swoich synów, media są pełne podziwu dla jej opiekuńczości i wskazują, jak bardzo różni się od swojej matki.

Max Clifford załatwia Jade coraz bardziej intratne umowy na transmisje z kolejnych etapów umierania, a cała Wielka Brytania ogląda je bez specjalnych wyrzutów sumienia, bo przecież wiadomo, że pieniądze ze spektaklu pójdą na potrzeby dzieci Jade, cała sprawa przyczyni się do spadku zachorowań na raka szyjki macicy, a poza tym, jak piszą media i cokolwiek miałoby to znaczyć: „ta śmierć uczy nas tak wiele o nas samych”.

[srodtytul]Apetyt na bezsens[/srodtytul]

Tylko konkretnie czego uczy spektakl telewizyjny, jakim stała się śmierć Jade Goody (zmarła 22 marca, jej pogrzeb odbywa się w sobotę 4 kwietnia)? Jeśli oskubać brytyjskie komentarze z pierza moralizatorskiego bełkotu, to właściwie tylko jednego. Reality TV właśnie wchłonęła śmierć, a właściwie proces umierania, do swojej tematyki. Przeszliśmy o krok dalej od spektaklu towarzyszącego śmierci księżnej Diany w 1997 roku – przekroczenie granicy między sferą prywatności a sferą publiczną, które wówczas zaszokowało tak wielu Brytyjczyków, dziś ma miejsce już nie tylko po śmierci, ale w jej trakcie.

Umieranie staje się taką samą formą rozrywki jak podglądanie kłótni obcych ludzi, wypróżniania się albo uprawiania przez nich seksu. Komentator gazety „The Sunday Times” nazwał śmierć „nowym rock and rollem” i ma rację. Śmierć, podobnie jak wszystkie inne ludzkie przypadłości, które kiedyś przeżywaliśmy w gronie najbliższych – choroby, rozpady rodzin, kłopoty z dziećmi i inne traumy życiowe – staje się częścią rozrywkowej diety serwowanej przez telewizję. To była tylko kwestia czasu, zanim śmierć stanie się nową formą telewizyjnego „czadu”.

Paradoksalnie, to otwarcie na śmierć jako fajną i do tego pouczającą zabawę nie ma żadnego związku z jej duchowym wymiarem. Założenie, że oglądanie śmierci Jade Goody w telewizji może nas bardziej „uduchowić” albo odkryć jakieś nieznane wcześniej prawdy o życiu, jest brednią. Historia tej kobiety to wielka tragedia dla niej samej i jej rodziny, ale w jaki sposób ta śmierć miałaby wzbogacić i dlaczego miałaby naprawdę wzruszać ludzi, którzy jej nie znają – trudno pojąć.

Jednak krytykowanie reality TV jako źródła wszelkiego zła byłoby zbyt wygodne. Nie tylko Endemol zaciera granicę między sferą publiczną i prywatną, próbując wszystko zmienić w wielkie przedstawienie. O losie Jade Goody pisały wszystkie media, wypowiadali się premier, lider Kościoła Anglii, prymas katolicki Anglii i Walii i wiele innych znakomitości.

Wszyscy oni w istocie próbowali wykazać, że w kompulsywnym oglądaniu, jak umiera osoba, z którą nic nas nie łączy, nie ma nic złego, wręcz przeciwnie – wykazujemy się w ten sposób jakąś nowoczesną odmianą humanizmu i dodatkowo prezentujemy postawę obywatelską – bo to wszystko powinno czemuś służyć, np. w przypadku Jade Goody ratowaniu chorych na raka.

Media, politycy i wielu z nas chciałoby widzieć w śmierci wystawionej na widok publiczny jakiś moralitet z sensem, tymczasem sensu nie ma w tym żadnego, jest tylko niesłabnący apetyt na coraz więcej rozrywki.

Jade Goody pojawiła się w świadomości Brytyjczyków w 2002 roku, kiedy wzięła udział w trzeciej edycji „Big Brothera”. Nikt jeszcze wówczas nie wiedział, że jej 15 minut wyznaczone dla najlepszych celebrytów tego programu potrwa siedem lat i skończy się ogólnonarodowymi rekolekcjami, w których swoje nauki na temat sensu śmierci, różnych aspektów moralności i transformacji osobowości wygłoszą nie tylko media, ale również premier, a nawet brytyjscy przywódcy duchowi.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą