Kalwaryjskie pisanie podań

Esbecy diagnozowali, że antykomunistyczne poglądy Leopolda Tyrmanda brały się z jego „indywidualnej, subiektywnej i najprawdopodobniej wypaczonej sylwetki psychicznej”

Publikacja: 16.05.2009 14:00

Leopold Tyrmand, 1958 r.

Leopold Tyrmand, 1958 r.

Foto: Forum

Leopold Tyrmand urodził się w 1920 r. w mocno spolonizowanej, żydowskiej rodzinie kupieckiej. Przed wojną zdał maturę, przez krótki czas studiował w Paryżu. Biegle władał kilkoma językami. W 1939 r. trafił do Wilna, gdzie przebywał do końca sowieckiej okupacji. Wiadomo (choć sam bohater najchętniej w tej kwestii milczał), że Tyrmand pracował w tym czasie w redakcji „Komsomolskiej Prawdy”, w której pisał felietony polityczno-propagandowe.

Kluczem do zrozumienia ówczesnej postawy Tyrmanda mogą być jego wspomnienia, w których twierdzi, że przed wojną niewiele wiedział o istocie sowieckiego systemu: „wyśmiewałem rewelacje sanacyjnych brukowców o łagrach na Kołymie i lizaniu jednego śledzia przez kilkudziesięciu więźniów. – To bzdury – powtarzaliśmy podówczas. – Dlaczego używa się takich tanich, antybolszewickich chwytów! W rok później kilkanaście milionów Polaków mogło przekonać się bez trudu, że warszawskie czerwoniaki pisały prawdę”.

W kwietniu 1941 r. Tyrmand został aresztowany przez NKWD za udział w niepodległościowej konspiracji i – jak twierdził po latach – otrzymał wyrok 25 lat więzienia. Z informacji przekazanych SB przez radzieckich towarzyszy wynikało, że nieco przesadzał. Przed sądem nie zdążył stanąć, choć niewątpliwie od dramatycznych konsekwencji ocaliło go wkroczenie do Wilna Niemców.

Kolejną, niemiecką okupację też udało się Tyrmandowi przetrwać szczęśliwie. Zdobył fałszywe dokumenty i jako rzekomy obywatel francuski pojechał na roboty do Niemiec. Pracował jako tłumacz, kelner, robotnik kolejowy i marynarz. Koniec wojny zastał go w Norwegii. W 1945 r. rozpoczął pracę jako dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej, potem trafił do polskiego poselstwa w Danii.

Do kraju wrócił rok później. Złożył wówczas podanie do MBP o możliwość zachowania przewiezionego ze sobą pistoletu. Jak argumentował, do posiadania broni za granicą zmuszała go „napięta sytuacja pomiędzy czynnikami londyńsko-andersowskimi a mną jako przedstawicielem Rządu Jedności Narodowej”. Bezpieka prowadziła z nim rozmowy, proponowała nawet współpracę, jednak do jej sfinalizowania nie doszło.

Imał się różnych zawodów. Pracował w wydawnictwie Czytelnik, pisywał w „Expressie Wieczornym”, „Przekroju” i „Tygodniku Powszechnym” . Organizował pierwsze koncerty jazzowe i był wielkim propagatorem tej muzyki w Polsce. W latach 50. był barwną postacią w szarym krajobrazie stolicy. Ale jako dziennikarzowi mu nie szło. Z „Przekroju” wyleciał w 1950 r. za niewłaściwe opisanie meczu bokserskiego Polska – ZSRR, a z „Tygodnika Powszechnego” w 1953 r. usunięto zespół kierowany przez Jerzego Turowicza.

Po latach Tyrmand wspominał: „Wydawało się, że można tu przyjechać i robić swoje, czyli być twórczym przeciwnikiem i w tym właśnie tkwił gruby błąd, bowiem każdy komunizm – polski, czeski czy kubański – jest w końcu sprawą na tyle rosyjską, aby nie znać pojęcia przeciwnika. Zna tylko wyznawców, służalców lub wrogów. I ja to przeoczyłem”.

[srodtytul]Ironizował i wyśmiewał[/srodtytul]

Nie mogłem znaleźć żadnej pracy – pisał po latach Tyrmand o konsekwencjach działań bezpieki – ani jako reporter sportowy, ani jako kelner. Moje podanie w Warszawskich Zakładach Gastronomicznych opiniowało UB odmownie: serwowany przeze mnie bryzol z groszkiem zalatywał im polityczną demonstracją”.

Władze wiedziały zbyt wiele o jego negatywnych komentarzach na temat rządów komunistów. Służba Bezpieczeństwa podsumowywała: „od chwili powrotu do kraju Tyrmand nie krył się [ze] swym początkowo nieprzychylnym, a później wręcz wrogim stosunkiem do władzy ludowej. Jako konferansjer Jazz-Clubu na występach przybierał postawę »nieprzejednanego«, pozując na niezależną indywidualność myśli i siląc się na oryginalne wystąpienia. Patronował w ekstrawaganckich zabawach tzw. złotej młodzieży i bronił przed opinią publiczną różne grupy »bikiniarzy«. W czasie dość licznych orgii pijackich ironizował i wyśmiewał przedstawicieli władz. (...) Cały wydźwięk Tyrmanda i jego popularność wypływa raczej z faktu jego zdecydowanie negatywnego stanowiska do dzisiejszej rzeczywistości, które to stanowisko Tyrmand potrafi uzasadniać w bardzo efektowny, właściwie efekciarski sposób. Gdyby więc miał on stać się »zwykłym« lojalnym obywatelem, to właściwie straciłby grunt pod nogami jako opozycjonista. Tyrmand jest opozycjonistą z natury”.

Początkowo uwagę UB przykuwały kontakty Tyrmanda z zachodnimi dziennikarzami i dyplomatami. Stały się one bardzo rozległe po opublikowaniu w 1955 roku powieści „Zły”, przynoszącej opis warszawskiego półświatka, która zapewniła autorowi ogromną popularność.

„Zły” przetłumaczony na kilkanaście języków uczynił Tyrmanda człowiekiem znanym i rozpoznawalnym. Wedle dokumentów SB: „placówki [dyplomatyczne] często kierują do niego wielu przybyszy z zagranicy, którzy szukają kontaktów z naszym życiem kulturalnym. Wtedy Tyrmand, jak mówi „ustawia ich”, informuje, zasypując lawiną własnych koncepcji, teoryjek politycznych, co zwykle na cudzoziemcach robi olbrzymie wrażenie. (…) Jedną z jego stale powtarzanych jest teoria rozdźwięku między władzami a społeczeństwem, szczególnie młodzieżą”.

[srodtytul]Polska nie nadaje się do komunizmu[/srodtytul]

Metodyczna inwigilacja pisarza rozpoczęła się prawdopodobnie już w 1948 r. Niewiele o tym okresie wiadomo, gdyż zachowane akta Tyrmanda pochodzą głównie z lat 60. Wówczas sprawę operacyjną na pisarza (kryptonimy „Pióro” i „Baron”) prowadził Wydział IV Departamentu III MSW specjalizujący się w inwigilacji literatów. Z czasem zaangażował się też Departament II (kontrwywiad), w którego kompetencjach znajdował się nadzór nad obcymi placówkami dyplomatycznymi i dziennikarzami. Funkcjonariusze tej jednostki regularnie zdobywali informacje na temat „negatywnych” wypowiedzi Tyrmanda. W 1958 r. w rozmowie z jednym z niemieckich dziennikarzy miał on „uparcie twierdzić, że [w Polsce] wzmaga się nacisk tajnej policji, o czym najdobitniej [świadczą] takie sprawy jak: cenzura listów, przeszkody w wyjazdach za granicę, zamykanie niektórych prowincjonalnych czasopism”.

Równie „wrogo” pisarz wypowiadał się w rozmowie z dziennikarką „France Soir” Ewą Fourier. Była to typowa sytuacja, w której autor „Złego” zajmował znacznie bardziej krytyczne wobec PRL stanowisko niż słabo znający komunizm jego zachodni rozmówcy.

Jak czytamy w notatce SB: „Tyrmand za szczytowe osiągnięcie Polski powojennej uważa bary mleczne, wczasy pracownicze i zespół Mazowsze. Z uwagą Fourier, że Polska przed 1939 r. była krajem zacofanym, Tyrmand nie zgodził się i uzasadnił, że Polska miała wówczas najlepszą w Europie policję, pocztę, system ubezpieczeniowy itp. Odpowiadając na pytanie, jak wyobraża sobie sytuację, gdyby Polska w 1945 r. znalazła się pod innymi rządami, Tyrmand stwierdził, że osiągnęłaby poziom gospodarczy dzisiejszej Danii i Norwegii. (…) Polska nie nadaje się do wprowadzenia ustroju komunistycznego ze względu na swoją specyfikę. (…) W dalszej rozmowie Tyrmand wyraża negatywną opinię o prasie polskiej, twierdząc, że drukuje ona kłamstwa, dowodzi, że jest absurdem obowiązkowe nauczanie marksizmu, porusza polityczno-społeczne przyczyny bezideowości młodego pokolenia”.

Taka ocena osiągnięć Polski Ludowej nie mogła przypaść do gustu funkcjonariuszom SB, którzy pokusili się o pierwsze obszerniejsze podsumowanie: „Tyrmand Leopold jest zdecydowanym reakcjonistą. Swoje reakcyjne poglądy polityczne opiera między innymi na fałszywym mniemaniu, że jest wybitnym intelektualistą, którego filozofia postępowania winna być krytyką tego wszystkiego, co się w naszym ustroju dzieje. Niewątpliwie te poglądy mogą wynikać także z jego indywidualnej, subiektywnej i najprawdopodobniej wypaczonej sylwetki psychicznej”.

[srodtytul]Podsłuch w pokoju[/srodtytul]

Na człowieka o tak jednoznacznej opinii musiały spaść represje.

Na początek odebrano Tyrmandowi paszport, traktując go niemal jak szpiega. Funkcjonariusze SB pisali: „w styczniu 1958 r. zastrzegliśmy mu w/w wyjazd za granicę, o który ubiegał się w związku z wydaniem w Anglii swojej książki pt. »Zły«. Za podstawę przyjęliśmy dane, że Tyrmand utrzymywał liczne kontakty z korespondentami prasowymi Anglii i Francji oraz przedstawicielami placówek dyplomatycznych Zachodu, którzy zainteresowani byli zbieraniem materiałów szkalujących nasze stosunki społeczno-polityczne. Kontakty te w większości miały charakter konspiracyjny i wskazywały, że Tyrmand udziela zainteresowanym poufnych informacji z życia kraju”.

Pisarza poddano stałej inwigilacji. Raporty na jego temat składało co najmniej kilku agentów, wśród nich także „33”, czyli pisarz Kazimierz Koźniewski. Kontrolowano korespondencję pisarza okresowo, żeby ustalić jego kontakty, śledzili go funkcjonariusze Biura „B” MSW (obserwacja). Sprawdzano osoby, z którymi spotyka się na mieście albo w swoim mieszkaniu. Po długotrwałych poszukiwaniach udało się na przykład ustalić nazwisko właściciela skutera o numerze rejestracyjnym I 2418 zaparkowanego pod domem Tyrmanda. Był nim „obywatel Trzciński [Komeda] Krzysztof (….) zawód wyuczony lekarz, zawód wykonywany muzyk”.

Telefon Leopolda Tyrmanda był cały czas na podsłuchu. W 1960 roku na wniosek szefa kontrwywiadu płk. Ryszarda Matejewskiego wiceminister spraw wewnętrznych gen. Mieczysław Moczar wyraził zgodę na założenie w mieszkaniu pisarza podsłuchu pokojowego. W ten sposób SB wiedziała, o czym rozmawia z zagranicznymi gośćmi, znała też stan jego spraw prywatnych. Wnioski, jakie wyciągano z informacji dopływających w sprawie kryptonim „Baron”, mobilizowały SB do ofensywnego działania: „w stosunku do Tyrmanda należy zastosować takie pociągnięcia operacyjne, by spowodować odseparowanie go od środowiska dyplomatów”.

Funkcjonariusze bezpieki zdecydowali się więc na „operacyjną kombinację”. Za pomocą swoich agentów zaczęli podsuwać amerykańskim dyplomatom podejrzenie, że Leopold Tyrmand jest współpracownikiem bezpieki. Nie wiadomo, jaki skutek odniosły tego rodzaju działania, choć w meldunkach SB pojawiły się informacje o rozluźnieniu kontaktów Amerykanów z Tyrmandem. Prowadzący sprawę krypt. „Baron” uznali to za sukces własnych operacji.

Jednak z czasem sytuacja figuranta krypt. „Baron” stawała się coraz trudniejsza. Miał przeciw sobie nie tylko komunistyczną policję polityczną, lecz także całą machinę państwową. Nie mógł niczego opublikować w prasie, a o ponownym wydaniu „Złego” nikt nie chciał słyszeć. Także nowa książka pisarza „Siedem dalekich rejsów” nie mogła się ukazać (oficjalnie ze względu na negatywną recenzję Tadeusza Hołuja).

Tyrmand wspominał po latach: „książki wydane w Październiku zapewniły mi parę lat życia bez finansowych kłopotów. Od 1960 stanąłem wobec problemów utrzymania. Jak wszyscy pisarze jeździłem na spotkania autorskie: władze lokalne wpływały jednak hamująco na zapraszające instytucje, prasa nie zamieszczała zawiadomień, zaś krakowski klub Jaszczury otrzymał zwykły zakaz urządzenia mi wieczoru”.

[srodtytul]Wymęczony paszport[/srodtytul]

Przez kilka lat Tyrmand bezskutecznie pisał podania o wydanie mu paszportu, usiłował wyprosić możliwość wyjazdu u kolejnych oficjeli partyjno-państwowych. „Wokół mnie moje środowisko społeczne podróżowało bez przeszkód, odmowy paszportu bywały sporadyczne i przejściowe. Uporczywość mojej banicji nabierała cech odrażającej wyjątkowości. Opuszczała mnie równowaga: hierarchia mych celów i potrzeb przemieszczała się w sposób niebezpieczny dla higieny psychicznej. Już nie praca, dokonania, osiągnięcia i to wszystko, co stanowi o życiu normalnego człowieka, wyznaczało moją strefę działań. Chodziło o paszport”.

Kolejni komunistyczni dygnitarze czasem wysłuchiwali jego żali, ale z reguły byli dlań niedostępni. Niektórzy mówili pisarzowi wprost, że szkaluje Polskę Ludową w kontaktach z obcokrajowcami i paszportu na razie nie dostanie. Tyrmand zaczął więc regularne zabiegi u prawdziwych decydentów jego losu (zresztą nie tylko w kwestii wyjazdu) z centrali MSW na Rakowieckiej. Tu rozpatrywano możliwość wydania pisarzowi paszportu tylko w jedną stronę, lecz ostatecznie postanowiono rozwiązać sprawę inaczej. Jeden z funkcjonariuszy stale zajmujących się pisarzem wyznawał: „z uwagi na fakt, że L. Tyrmand od kilku tygodni osobiście i telefonicznie (…) uporczywie zabiega o wizytę u (…) osobistości w naszym Ministerstwie (…) proponuję co następuje: wezwać Tyrmanda na rozmowę do Biura Paszportów Zagranicznych. W rozmowie oświadczyć mu, że znany nam jest jego wrogi stosunek do Polski Ludowej jak też jego szkodliwa działalność dla naszego ustroju. Jednocześnie zawiadomić go, że ze względu na negatywny wydźwięk społeczno-polityczny jego twórczości nie może liczyć na wznowienia lub edycję jakichś nowych pozycji literackich”.

Przez następne kilka lat Tyrmand nigdzie nie pojechał.

W 1964 r. Leopold Tyrmand pojawił się u ministra spraw wewnętrznych Władysława Wichy z pisemnym wsparciem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich podpisanym przez Jerzego Putramenta. Ku ogromnej radości pisarza minister nakazał wydanie mu paszportu. Otrzymał go jeszcze pod koniec roku. Początkowo Tyrmand przebywał w Izraelu, gdzie odwiedził dawno niewidzianą matkę, potem pojechał do USA. Wówczas podjął decyzję, że nie będzie wracał. Czuł się bardzo związany z ojczyzną, ale pomny poprzednich perypetii paszportowych uznał, że bez względu na wszystko nie chce wracać do komunistycznego kraju. W obszernym artykule pod tytułem „Porachunki osobiste” opublikowanym w paryskiej „Kulturze” w 1967 r. napisał, że gdyby dostał paszport w latach 1958, 1960, 1961, 1963, 1964 („są to pełne daty mego kalwaryjskiego pisania podań, listów, pism, formularzy, czekania, telefonowania antyszambrowania, szukania tzw. dojść) i mógł wyjeżdżać z kraju, nie zostałby za granicą.

Początkowo pisywał w wydawnictwach polskiego uchodźstwa, potem także do amerykańskiej prasy. W tej pierwszej dokonywał rozrachunków z komunistyczną rzeczywistością i pisarzami, przede wszystkim tymi zaangażowanymi w budowę i legitymizowanie PRL. Funkcjonariusze SB pisali: „od 1967 r. L. Tyrmand włączył się aktywnie do antypolskiej propagandy prowadzonej przez dywersyjne ośrodki na Zachodzie. Artykuły jego publikowane były w paryskiej „Kulturze”, a następnie komentowane przez Radio Wolna Europa i prasę burżuazyjną”. W 1968 r. SB pisała: „po wydarzeniach marcowych w kraju Tyrmand brał udział w prowokacyjnym wiecu przed ambasadą PRL w Londynie, atakując kierownictwo partyjno-rządowe i ustrój PRL”.

Szczególnie ostre słowa poświęcił „stalinowskiemu oprawcy słowa drukowanego” Mieczysławowi Rakowskiemu i kierowanemu przez niego tygodniku „Polityka”. Tyrmand uważał owo partyjne pismo za groźne komunistyczne oszustwo zatruwające umysły Polaków: „To pismo miało trafić »w« i »do«, miało stać się kuźnią nowych koncepcji i superpralnią starych kombinacji i łotrostw, które tyle razy już zawiodły w rewolucyjnym »stawaniu się« i w socjalistycznym budownictwie, a które ciągle trzeba było czyścić, nicować, farbować i używać na nowo”.

Dorobek pisarski Tyrmanda na emigracji był przekazywany przez SB do zaprzyjaźnionej redakcji „Polityki”. W rozpracowywanie u Tyrmanda „specjaliści od literatów” z Wydziału IV Departamentu MSW zwrócili się nawet o pomoc do wywiadu PRL. W 1976 r. Wydział XI Departamentu I specjalizujący się w rozpracowywaniu wychodźstwa założył sprawę kryptonim „Tyrmand”, w ramach której starano się zbierać informacje na temat sytuacji osobistej i zawodowej pisarza. Zamknięto ją w 1981 r. Nadzorował ją wtedy zastępca naczelnika Wydziału XI Sławomir Petelicki.

[srodtytul]W celu działania na szkodę PRL[/srodtytul]

Na początku lat 70. Tyrmand był korespondentem prestiżowego „New Yorkera”, próbował wykładać literaturę polską na uniwersytetach. Jednak zdecydowanie antykomunistyczne poglądy uniemożliwiały mu porozumienie ze zrewoltowaną młodzieżą. Stefan Kisielewski napisał w dziennikach: „Leopold kłóci się tam ze swoimi studentami, bo oni właśnie też są »postępowi« i maoiści, a on prezentuje się im jako młody konserwatysta, przy czym proamerykański, podczas kiedy oni są antyamerykańscy. A to ci komedia omyłek! (…) My chcemy silnej Ameryki, żeby broniła wolności, a oni w imię wolności chcą rozwalić Amerykę”.

Tyrmand, dawny bikinarz, teraz stał się ważną postacią amerykańskiego konserwatyzmu. Szczególnie ostro atakował amerykańskie media i Hollywood, nazywając ich działalność „pogromem i Holokaustem kulturowym”. Bronił amerykańskich tradycji liberalnych i demokracji zagrożonej, jak mniemał, przez postępy lewicy. Do końca życia pozostał zdecydowanym konserwatystą. Jego krytyczna książka „Cywilizacja komunizmu” nie znalazła w Ameryce zrozumienia.

Doszło też do konfliktu Tyrmanda z „Kulturą”. Zdecydowanie antysocjalistyczne poglądy pisarza spowodowały, że dotknęła go odmowa publikacji ze strony Jerzego Giedroycia.

Zapewne Tyrmand nie miał pojęcia, że już w czasie pobytu w Ameryce został objęty postępowaniem prowadzonym przez Biuro Śledcze MSW. Oficjalnym powodem wszczęcia śledztwa był tekst „Porachunki osobiste” opublikowany w „Kulturze” w pierwszej połowie 1967 r. Jak pisali funkcjonariusze SB: „Artykuł zawiera szereg niewybrednych porównań, m.in. L Tyrmand określa Polskę mianem więzienia, fałszywie naświetla stosunki polityczno-ekonomiczne i społeczne, szkaluje osoby piastujące odpowiedzialne stanowiska partyjne i państwowe”. Tyrmand miał popełnić przestępstwo z art. 23 małego kodeksu karnego polegające na „wejściu w porozumienie z przedstawicielami wrogich organizacji w celu działania na szkodę PRL”.

Ponieważ sam Tyrmand znajdował się poza zasięgiem bezpieki, inwigilowano i przesłuchiwano jego byłą (!) żonę, znaną projektantkę Barbarę Hoff. Konfiskowano listy pisarza przesyłane do kraju, wzywano na przesłuchania osoby, które miały z nim kontakt za granicą. Śledztwo nie przyniosło większych rezultatów poza „wyczyszczeniem” mieszkania pisarza z zebranych przez niego kolekcji książek, m.in. Miłosza, Gombrowicza i Herlinga-Grudzińskiego. Wedle notatki funkcjonariuszy SB: „zakwestionowane podczas rewizji domowej u w/w wydawnictwa zagraniczne przekazano do biblioteki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych”.

Postępowanie przeciwko Tyrmandowi najpierw zawieszono, a oficjalnie zamknięto kilka lat przed śmiercią pisarza w 1985 r. Nie z powodu śmieszności całego przedsięwzięcia, ale ze względu na przedawnienie.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy