Ucieczka od solidarności

W Polsce 4 czerwca 1989 roku był dniem zwycięstwa idei „Solidarności” nad komuną. W Chinach od tego dnia liczy się historię ucieczki od społecznej solidarności ku przesiąkniętemu fałszem kompromisowi z władzą

Aktualizacja: 30.05.2009 15:04 Publikacja: 30.05.2009 02:00

Pekin, dwa dni po masakrze na placu Tiananmen

Pekin, dwa dni po masakrze na placu Tiananmen

Foto: AP

Życie polityczne w Pekinie ma swój stały, jednostajny rytm wytyczany sesjami parlamentu, partyjnymi plenami, obchodami z okazji i na cześć oraz towarzyszącymi im operacjami służb bezpieczeństwa.

Z lat spędzonych w Pekinie pamiętam, że jednym z takich pomniejszych obrządków była coroczna wzmożona obserwacja policyjna mieszkania emerytowanej profesor filozofii Ding Zilin. Zwykle z końcem maja pani profesor stawała się niebezpieczna dla władz. Powodem była kolejna rocznica 4 czerwca. Pani Ding to założycielka grupy Matki Tiananmen. Jej 17-letni syn, podobnie jak dzieci innych współdziałających z nią matek, zginął tamtej nocy na placu – według relacji świadków rozstrzelany z zimną krwią przez żołnierzy. Ding Zilin nie popierała decyzji syna o udziale w demonstracji. Przez większość swego życia była posłuszną obywatelką ChRL. Osobisty dramat skłonił ją do nieposłuszeństwa.

Jak co roku tak i teraz z końcem maja pani profesor wraz z innymi matkami wystosowała list otwarty do władz, apelując o publikację listy zabitych, oczyszczenie ich imienia z zarzutów antyrewolucyjnego wichrzycielstwa oraz ustalenie, kto ponosił winę za masakrę.

Jak co roku o ich liście wspominają mimochodem zachodnie media, lecz mało kto w Chinach się tym interesuje. Pani Ding nie jest najwyraźniej aż tak groźna dla ustroju. Zawsze gdy myślę o tej dzielnej, dumnej kobiecie i jej cierpieniu, dla którego szuka ujścia w sprawiedliwości, ogarnia mnie szczególny smutek.

[srodtytul]Koniec marzeń[/srodtytul]

Lata 80. były w Chinach czasem fermentu – intelektualnego, społecznego i politycznego. W miarę jak ostrożne reformy rynkowe zapoczątkowane przez Deng Xiaopinga nabierały rozpędu, nieustannie poszerzając ramy tego, co możliwe i wyobrażalne, w kraju narastało poczucie nadziei, ale i dezorientacji. Partia sama nie była pewna, w którą stronę podążać, jak daleko i w jakim tempie kontynuować przemiany.

To, co wydarzyło się w 1989 roku, było w dużej mierze wynikiem tych dramatycznych wewnętrznych napięć w obozie władzy. W Pekinie uważnie obserwowano to, co się działo wówczas w Polsce i innych KDL. Istniała zgoda co do tego, że upadek obozu socjalistycznego może zachwiać podstawami politycznego porządku w Chinach. Nie było jednak zgody co do tego, co z tym fantem zrobić.

Partyjny beton uważał, że reformy idą naprzód zbyt gwałtownie, grożąc destabilizacją ustroju. Kolejne tygodnie studenckiego protestu na placu były dla twardogłowych potwierdzeniem takiej oceny. Liberałowie, z sekretarzem partii Zhao Ziyangiem na czele, byli przekonani, że zmiany są zbyt powolne i że za reformami gospodarczymi powinny iść przemiany polityczne. Zmiany, jakie przygotowywali, nie przewidywały wolnych wyborów, ale i tak wydają się dziś wyjątkowo śmiałe: rozdział aparatu partyjnego i państwowego, stworzenie niezależnego sądownictwa. Wybuch niezadowolenia był dla liberałów świadectwem, że brak tych przemian już doprowadził do destabilizacji, że nie można z nimi dłużej zwlekać.

Studencki protest okazał się jednak bardziej na rękę konserwie, która zdołała przekonać patriarchę Deng Xiaopinga i resztę partyjnej starszyzny, że demonstracje należy zdławić. Wizja Chin jako azjatyckiej Ameryki, która zalęgła się w głowach studentów, a nawet niektórych członków kierownictwa partii, zginęła pod gąsienicami czołgów. Wielu wydawało się jednak wtedy, że ziarno swobody zostało zasiane.

[srodtytul]Mistrzowie przetrwania[/srodtytul]

Jeden z najbardziej przejmujących opisów masakry, jaki wyszedł spod pióra chińskiego pisarza, został zapisany po angielsku – w powieści „Otumanieni” autorstwa Ha Jina, profesora literatury, który wyemigrował z Chin i tworzy w USA. Główny bohater książki, utalentowany student literatury na prowincjonalnym uniwersytecie, dość przypadkowo przyjeżdża do Pekinu w dniu tragicznych wydarzeń i staje się ich uczestnikiem. Z przerażeniem obserwuje, jak wojsko bez żadnego ostrzeżenia zaczyna strzelać do tłumu. Ratując ciężko rannego chłopca, trafia do przepełnionego szpitala. „Dług krwi musi być spłacony krwią!” – głosi napis na ścianie. – Zniszczymy tych faszystów! – odgrażają się zdruzgotani, ale i rozwścieczeni ludzie.

Wielu wydawało się wtedy, że to koniec partii. Tak też wydawało się wówczas większości zachodnich sinologów. – Dni tej władzy są policzone – twierdzili. Mijały jednak miesiące, potem lata, a przepowiadany nieodmiennie rychły upadek rządów KPCh jakoś nie następował. Partia zamiast słabnąć, rosła w siłę.

W polityce zewnętrznej cena rozwiązania siłowego wcale nie okazała się wysoka. Jeśli po 1989 roku ChRL w ogóle były traktowane jak międzynarodowy parias, to trwało to bardzo krótko. Już po paru latach relacje Chin z Zachodem wróciły do pełnej normalności. Dziesięć lat po Tiananmen przywódcy partyjni byli z pełnymi honorami przyjmowani przez liderów wolnego świata.

Były premier Li Peng, główny zwolennik twardego rozprawienia się ze studentami, w spokoju i dostatku dożywa swych dni na emeryturze, a zmarły przed 12 laty Deng Xiaoping pamiętany jest na Zachodzie przede wszystkim jako twórca reform, a nie człowiek, który wydał ostateczny wyrok na bezbronnych demonstrantów.

Jeszcze bardziej niezwykłą zdolnością przetrwania wykazała się partia na własnym podwórku. Wyszła z tamtego kryzysu mocniejsza i znacznie bardziej zwarta. Skończyły się niebezpieczne dla jej przetrwania wojny na górze i ideologiczne przepychanki. Zarówno liberałowie, jak i lewacy nawołujący do powrotu do maoistowskiej ortodoksji znaleźli się na marginesie. Władza trafiła w ręce chłodnych pragmatyków, inżynierów od społeczeństwa, którzy rządzą krajem niczym zarząd wielkiego koncernu przemysłowego.

Czerwiec 1989 r. nie stał się chińskim odpowiednikiem naszego Grudnia ’70. Nie stał się bolesną ofiarą w nieuchronnym marszu do demokracji, zalążkiem społecznego ruchu, mitem założycielskim chińskiej „Solidarności” czy choćby bodźcem do obywatelskiego oporu. Wręcz przeciwnie. Jak napisał we wstępie do opublikowanego przed ośmioma laty na Zachodzie zbioru wewnętrznych chińskich dokumentów „Tiananmen Papers” sinolog Andrew Nathan, wydarzenia roku 1989 roku były dla partii ważną lekcją: „nauczyły ją, że demokratyzacja nie jest siłą, której nie da się oprzeć”.

[srodtytul]Amnezja [/srodtytul]

To, co wydarzyło się 20 lat temu w Pekinie, to dziś temat tabu. O tym się nie rozmawia, nawet jeśli było się naocznym świadkiem.

Nie mówi się więc o tym, że ludzie ginęli także na drogach dojazdowych do centrum. Specjalnie sprowadzone z prowincji oddziały torowały sobie drogę do placu, strzelając do tłumów, które próbowały blokować im drogę. Do pierwszej krwawej jatki doszło już 3 czerwca wieczorem przy moście Muxidi, parę kilometrów od placu. Dziś stoi tam wielki wiadukt, po którym i pod którym przejeżdżają w otoczeniu wielobarwnych reklam tysiące aut dziennie.

Pewien mój chiński znajomy, którego dość często odwiedzałem, mieszkał właśnie przy Muxidi. Wiele razy przechodziliśmy koło wiaduktu, dyskutując o chińskiej polityce, demokracji, maoizmie. Mówił śmiało, otwarcie, bez skrępowania i obawy. Ludzie w Pekinie dawno temu przestali bać się głośno wyrażać swe opinie. O masakrze wspomniał jednak dopiero wtedy, gdy odważyłem się w końcu zapytać. – O, tam stałem, kiedy to się zaczęło. Co tu dużo opowiadać – stwierdził krótko, pokazując chodnik po drugiej stronie ruchliwej arterii.

Jak wiele dzieci wychowywanych w PRL przeszedłem domowy przyspieszony kurs historii jeszcze przed pójściem do szkoły. Zanim nauczono mnie o chrzcie Polski, moja wiedza o historii kraju spoczywała już na trójnogu dat: rok 1956, 1970 i 1976. Wiedza ta była dość nieskomplikowana, ale bardzo wyrazista: w tych oto latach „oni” dokonali zbrodni na „naszych”. Wszystko, co potem władza starała się wmówić mi w telewizji, szkole czy prasie, odbijało się od tej prostej wiedzy jak groch od ściany.

Z pamięcią o Tiananmen w chińskiej zbiorowej psyche jest zupełnie inaczej. – Ludzie to wypierają, nie lubią o tym mówić, a z pewnością nie opowiadają o tym dzieciom i wnukom. Taka już nasza natura – wyjaśnił mi kiedyś mój nauczyciel chińskiego, gdy nasza przyjaźń scementowała się na tyle, że postanowił się przede mną otworzyć.

[srodtytul]Szkoda tego dostatku [/srodtytul]

Na to milczenie nakłada się coraz bardziej niejednoznaczna ocena tamtych wydarzeń w umysłach wielu ludzi. – Co by było, gdyby studentom pozwolono dalej demonstrować? Czy chaos by się pogłębił? Czy żylibyśmy dziś tak spokojnie i dostatnio, jak żyjemy? – zastanawiają się w tych rzadkich chwilach, gdy powraca coraz bardziej przyćmiona pamięć o tragedii.

Z nauczycielem Li, który w maju 1989 roku sam uczestniczył w demonstracji na placu, wybraliśmy się kiedyś w początkach czerwca na wieczorny spacer po Uniwersytecie Pekińskim. Powodem przechadzki były studenckie protesty, jakie odbyły się na tamtejszym kampusie niemal dokładnie w rocznicę masakry. W rocznicę, ale nie z jej okazji. Protesty – wywołane brutalnym zabójstwem studentki wracającej po nocy piechotą do akademika – dotyczyły bezpieczeństwa wokół uniwersytetu. Niczego więcej.

Gdy dotarliśmy na kampus, było już po demonstracji. W ciepły czerwcowy wieczór jej uczestnicy rozeszli się do pobliskich pubów. Popijając piwo i surfując po Internecie na ustawionych wzdłuż ścian komputerach, nie różnili się zbytnio od swych amerykańskich czy polskich rówieśników. To kolejny powód, dla którego pamięć o Tiananmen się zaciera. Nieznośna materialność bytu. Pełny żołądek, pełny portfel i słuchawki na uszach nie sprzyjają kontemplacji historii. Czy „Solidarność” by zwyciężyła, gdyby sklepy w PRL pełne były mięsa?

Każde społeczeństwo jest inne, ale gdzieś głęboko, jak w każdym człowieku bez względu na jego rasę i kulturę, kryje się fundamentalne ludzkie pragnienie: pragnienie prawdy i swobody. Jego symbolem nie jest dziś jednak w Chinach – jak przed 20 laty na placu – zbudowana przez studentów statua bogini demokracji. Nikt dziś nie ma zamiaru wychodzić na plac, by się domagać wolności słowa czy niezawisłych sądów.

[srodtytul]Gra w konika[/srodtytul]

W Chinach po 1989 roku pragnienie wyższych wartości znajduje inne, znacznie bardziej subtelne, kanały ujścia. Takie jak Internet, gdzie symbolem swobody stał się ostatnio „Cao ni ma”, czyli „konik trawiasto-błotny”. Według tego, co piszą chińscy internauci, to nieznane do niedawna zwierzę żyje na odległej pustyni, gdzie toczy nieustanną walkę o przetrwanie. Na portalu YouTube pełno jest inteligentnych kompilacji komputerowo-filmowych prezentujących rzekome programy przyrodnicze opowiadające o tym tajemniczym stworzeniu. Śmiertelnym wrogiem konika są „rzeczne kraby”, które niszczą trawę będącą głównym źródłem jego pożywienia.

Ta pozornie niewinna historia pozbawiona głębszego sensu jest w rzeczywistości dowcipną alegorią. Zapisane przy użyciu innych znaków „cao ni ma” to bowiem jedno z najplugawszych przekleństw, jakie zna język chiński. W takim zapisie zostałoby natychmiast usunięte przez dbającą o kulturę użytkownika sieciową policję. Konik, któremu fizjonomii użyczyła południowoamerykańska alpaka, stał się zatem symbolem – dość niewinnego, ale jednak – oporu przed cenzurą.

Jego walka o trawę nabiera właściwego sensu, gdy zdamy sobie sprawę, że „rzeczny krab” brzmi jak „harmonia”, czyli nadrzędna ideologia dzisiejszych władz dbających o „harmonijny rozwój społeczny”. W potocznym języku „zharmonizować” znaczy „ocenzurować”, kraby są więc symbolem cenzury.

Jak mówi Xiao Qiang, kalifornijski działacz na rzecz praw człowieka w Chinach, dziś w chińskim Internecie wszędzie tam, gdzie są kraby, pojawia się i „cao ni ma”. Odniesienia do konika wypełniają cyberprzestrzeń w Państwie Środka, znacząc często miejsca, w których cenzorzy usunęli wpis lub zablokowali dostęp do jakiejś strony.

[srodtytul]Sprawa ceny[/srodtytul]

Jakkolwiek dziwnie mogłoby to zabrzmieć, 4 czerwca 1989 roku to dzień, w którym ostatecznie zmarła dusza Komunistycznej Partii Chin. Mimo burzliwej i krwawej historii rządów Mao znaczna część społeczeństwa wierzyła w maoistowskie ideały jeszcze długo po śmierci twórcy ChRL. Partia, jakkolwiek niedoskonała i skorumpowana, była dla wielu nośnikiem tych ideałów. W 1989 roku ostatecznie straciła ten mandat.

Od 1989 roku jest już tylko bezduszną, pozbawioną ideologicznej mocy organizacją, której rola w oczach społeczeństwa polega wyłącznie na zapewnieniu dobrobytu i stabilizacji oraz obronie narodowych interesów na arenie międzynarodowej. Jej rządy to efekt kompromisu zawartego ze społeczeństwem: władza w zamian za prywatną swobodę i dostatek. W tym układzie naród zrzeka się swej społecznej aktywności i odpowiedzialności na rzecz menedżeriatu.

W Polsce 4 czerwca 1989 roku był dniem zwycięstwa idei „Solidarności” nad komuną. W Chinach od tego dnia liczy się historię ucieczki od społecznej solidarności. Ogromny sukces, jaki odniosły Chiny w ostatnich 20 latach, oparty jest na materialnym dobrobycie z jednej strony i intelektualnym fałszu, którym przesiąknięta jest cała struktura życia publicznego, z drugiej. Sądy udają niezależny wymiar sprawiedliwości, parlamentarzyści udają ustawodawców, urzędnicy udają nieprzekupnych, a dziennikarze – nieugiętych tropicieli prawdy. Intelektualiści udają, że ich debaty są w pełni swobodne, a członkowie partii – że z zainteresowaniem studiują złote myśli przywódców. Ludzie religijni udają, że nie przeszkadza im kontrola rządu nad tym, w co i jak mają wierzyć. Ateiści – że wierzą w rzekome śmiertelne zagrożenie dla państwa ze strony zdelegalizowanego ruchu religijnego Falun Gong.

Jak zauważa amerykański sinolog Perry Link, to nie przypadek, że ulubionymi bohaterami telenowel w Chinach są ludzie niezbyt inteligentni, ale do bólu szczerzy i prawi. Widzowie z rozrzewnieniem obserwują ich trudne losy, bo w codziennym życiu brakuje im cech, które reprezentują postaci z ekranu.

Ten brak to cena, jaką Chińczycy płacą dziś za kompromis niepamięci i milczenia. Czy jest to cena wysoka? Zapewne zależy, kogo spytać. Dla jednych – np. dla bohatera powieści Ha Jina – życie w obłudzie jest torturą. Innym do jako takiego szczęścia wystarczy konik trawiasto-błotny.

Życie polityczne w Pekinie ma swój stały, jednostajny rytm wytyczany sesjami parlamentu, partyjnymi plenami, obchodami z okazji i na cześć oraz towarzyszącymi im operacjami służb bezpieczeństwa.

Z lat spędzonych w Pekinie pamiętam, że jednym z takich pomniejszych obrządków była coroczna wzmożona obserwacja policyjna mieszkania emerytowanej profesor filozofii Ding Zilin. Zwykle z końcem maja pani profesor stawała się niebezpieczna dla władz. Powodem była kolejna rocznica 4 czerwca. Pani Ding to założycielka grupy Matki Tiananmen. Jej 17-letni syn, podobnie jak dzieci innych współdziałających z nią matek, zginął tamtej nocy na placu – według relacji świadków rozstrzelany z zimną krwią przez żołnierzy. Ding Zilin nie popierała decyzji syna o udziale w demonstracji. Przez większość swego życia była posłuszną obywatelką ChRL. Osobisty dramat skłonił ją do nieposłuszeństwa.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą