Rozmowy toczyły się symultanicznie. Przy jednym stole, w Ludowym Komisariacie Spraw Zagranicznych. Mołotow układał się z wysłannikiem Hitlera, a przy innym, w nieodległym gmachu ministerstwa wojny, marszałek Sowieckiego Sojuza Kliment Woroszyłow omawiał antyniemiecki sojusz z przywódcami angielsko-francuskiej misji wojskowej, wspomnianymi już admirałem Reginaldem Draxem i generałem Josephem Doumenc.
Te drugie rokowania były picem, dziś nie ulega to wątpliwości. Dowodzi tego już sam fakt powierzenia ich Woroszyłowowi, którego umysłowe zdolności i znaczenie na dworze kaukaskiego ludojada Wiktor Suworow ujął celnie w słowach „przygłup z harmoszką”. Rozmowami z Ribbentropem Stalin interesował się bardzo pilnie, w końcowej fazie biorąc w nich osobisty udział. Jak idą negocjacje z Francuzami i Anglikami bodaj nawet nie spytał. Instrukcje, jakich udzielił swemu negocjatorowi, ograniczały się do tego, by utrzymywał partnerów w złudzeniu, że cokolwiek może z tych rozmów wyniknąć.
Było to logiczne. Rozmowy z Zachodem należały do rozgrywki, którą w istocie już Stalin zakończył – dyplomatycznej ofensywy promowania rozmaitych paktów zbiorowych, rzekomo mających służyć powstrzymaniu aneksjonizmu Hitlera, w istocie zaś postraszeniu go, że jest osaczany, zagrożony blokadą gospodarczą, i tym samym uczynieniu skłonniejszym do związku z Rosją. Cel ten został osiągnięty. Pakt z Francją i Anglią był więc już Stalinowi na nic, był mu wręcz wbrew, bo spowodowałby odwleczenie wojny, a Stalin właśnie chciał wojny, i to szybko, jako że sowiecka machina wojenna już się rozpędzała na całego, wyprzedzając przygotowania wszystkich innych, z Hitlerem włącznie.
Ale tego wszystkiego Drax i Doumenc nie wiedzieli, przyjmując kolejne przedstawiane przez Woroszyłowa żądania. Bazy w krajach bałtyckich? Zgoda. Rumunia i Finlandia? Nie będziemy się wtrącać. Polska? Polska…
Tu, przyznajmy uczciwie, nastąpiła chwila wahania. Drax zaczął kręcić, że nie trzeba na razie nic zapisywać, bo przecież to oczywiste, że w wypadku wojny Warszawa na pewno sama zwróci się o sowiecką bratnią pomoc. Doumenc zasłonił się brakiem upoważnienia. Jak wam brak upoważnienia, to zawieśmy rozmowy, aż je otrzymacie - zarządził Kliment, i Doumenc przetelegrafował sprawę premierowi Daladierowi. Ten zaś, przyznajmy uczciwie, uznał nawet za stosowne poinformować o żądaniach Moskwy rząd Polski, po czym podjął decyzję, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Na następnym spotkaniu negocjatorów Doumenc oznajmił, że rząd Francji zgadza się na wkroczenie Sowietów do Polski, jeśli zajdzie taka potrzeba; a kiedy zajdzie, to oni sami ocenią.