TW „Kaktus” z Żoliborza

Kiedy Janusz Górski usłyszał od oficera prowadzącego, że bezpieka rozważa aresztowanie jego brata, drukarza „Nowej”, odpowiedział, że brat wie, na co się zdecydował i jego los jest mu obojętny

Aktualizacja: 05.09.2009 16:58 Publikacja: 05.09.2009 15:00

Od lewej: Andrzej Górski i Janusz Górski, zdjęcie ze ślubu Magdy Urban i Adama Grzesiaka, 1984 r.

Od lewej: Andrzej Górski i Janusz Górski, zdjęcie ze ślubu Magdy Urban i Adama Grzesiaka, 1984 r.

Foto: archiwum rodzinne

Red

Janusz (rocznik 1950) i Andrzej (1951) urodzili się w sercu starego Żoliborza, na VII Kolonii WSM, przy ul. Suzina.

Żoliborz jest symboliczną wizytówką II Rzeczypospolitej. Tu wznoszono szklane domy, tu sprowadzali się nauczyciele, wojskowi, urzędnicy średniego szczebla, intelektualiści i społecznicy. Ideowcy angażujący się bezinteresownie w sprawy publiczne.

Po 1945 r. nakazy kwaterunkowe zmieniły ten fragment Warszawy. Odebrały mu na tyle charakter wyjątkowej enklawy, że bracia Górscy dorastali w środowisku, w którym rej wodzili „Kaszana”, „Krompiu”, „Lewus”, „Operacze”. Oszuści, złodzieje, recydywiści. Postaci do dziś majaczące w knajackich legendach, choć rudery przy Czarnieckiego i zapuszczone meliny przy Bieniewickiej albo Krechowieckiej dawno wykupili i odremontowali nowi właściciele.

Rodzice (ojciec listonosz, żołnierz AK, matka po obozie pracy w Lubece) wychowywali synów porządnie. Wpływ ulicy niestety przeważał i „Górszczaki”, chłonąc barwne opowieści urków, wcześnie się oswoili z pałką dzielnicowego.

[srodtytul]Wybór Andrzeja[/srodtytul]

Egzystujące obok siebie światy, inteligencki i chuligański, spotkały się pierwszy raz w marcu '68. Manifestanci spod uniwersytetu skandowali: Niepodległość bez cenzury! Andrzej pobiegł z ferajną na Krakowskie Przedmieście bić się z ORMO. Nie mieli dla nas litości. My dla nich też nie – uśmiecha się.

Nie wylądował na marginesie, jak większość kumpli z młodości. Uchroniła go właśnie żoliborska tradycja. Pozornie stłamszona, zglajchszaltowana planową gospodarką lokalową – dała o sobie znać. Na klatkach VII Kolonii rozkładał ulotki protestacyjne student PWST Andrzej Seweryn. Podwórko, posłuszne przykazaniu „Nie kapuj”, nie wiedziało, kto to robi, aż do momentu aresztowania „wichrzyciela”.

Seweryn zaimponował nastolatkowi bardziej niż dotychczasowe autorytety. Andrzej Górski wierzył, że zasad winno się przestrzegać niezależnie od konsekwencji, życie powoli przekonywało zaś, że w przechwałkach „rycerzy” Mokotowa, Rawicza i Wronek znajduje się niewiele rzetelnego honoru.

Nadeszła pora, aby po odsłużeniu wojska rozejrzeć się za robotą. Janusz wybrał zawód kelnera, Andrzej siadł za kierownicą samochodu Stołecznego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego. W gomułkowskiej, gierkowskiej, jaruzelskiej Polsce wszystko się „załatwiało”. Obaj to potrafili. No, może Andrzej nieco lepiej. Na ile Janusz zazdrościł bratu obrotności, wygadania, umiejętności zdobywania ludzkiej sympatii i szacunku?

Różnili się przecież. Janusz lekceważył najprostsze reguły. Za parę złotych gotów był oszukać i „swojaka”. Z upływem czasu różnice się pogłębiały. Coś pękło we wzajemnych relacjach. Coraz częściej tam, gdzie Andrzeja zapraszano do stołu – Janusza tylko tolerowano. Ich drogi się rozchodziły.

W 1976 r. powstał KOR. Wolna Europa podawała adresy opozycjonistów, osób znanych Andrzejowi ze szkoły, z widzenia: Ewy Milewicz, Mirosława Chojeckiego, Sławomira Kretkowskiego. Ze Sławkiem Andrzej wypił niejedną alpagę na „czarnych ścieżkach”, czyli wysypanych żużlem alejkach parku przy Domu Kultury na Próchnika. Nie rozmawiali dotąd o polityce.

Wydarzenia potoczyły się szybko. Żoliborz wkraczał w kolejną fazę swojej historii. Biło w oczy, że jego przedwojenny duch przetrwał, nie roztopił się w magmie PRL. Prawie w każdym bloku mieszkał ktoś działający w opozycji lub choćby sympatyzujący z nią. Dzielnica okazała się zagłębiem dysydenckim. Sąsiedzi, wczoraj mijający się obojętnie, przechodzili na „ty”. Światy: inteligencki i chuligański, spotkały się ponownie. Andrzej dokonał wreszcie jasnego wyboru. Długo przed Sierpniem ,80 stał się współpracownikiem KOR, a potem – na dobre i złe – drukarzem Niezależnej Oficyny Wydawniczej Nowa.

Janusz kręcił się niedaleko. Zerkał z ukosa. Kalkulował, co będzie, co się opłaci.

Związkowy karnawał wolności przeminął błyskawicznie. 13 grudnia 1981 r. gros ludzi Nowej internowano. Po otrząśnięciu się z szoku doszło do porozumienia niedobitków wydawnictwa z niewyłapanymi przywódcami warszawskiej „Solidarności”. Utworzyło się i okrzepło podziemie. Na początku lutego 1982 r. ruszył „Tygodnik Mazowsze”, posypały się ulotki, kolporterzy na powrót napełnili torby i plecaki książkami ze znaczkiem: „NOW-a”.

Wąski krąg konspiratorów potrzebował wsparcia, zaplecza, łączników. Rozluźnione więzy między braćmi znów się zacieśniły. Z musu. Andrzej, z obawami, nie mając stuprocentowego zaufania do Janusza (o czym lojalnie mówił kolegom), zdecydował się utrzymywać z nim kontakt. Mimo łatwych do wytknięcia wad – brat pozostawał bratem.

[srodtytul]SB pozyskuje Janusza[/srodtytul]

Od kiedy Janusz zaczął donosić? Nie wiem dokładnie. W połowie lat 70. starał się o azyl polityczny w Szwecji, do której Polacy jeździli przez krótki okres bez wiz. Dopuścił się przestępstwa w świetle komunistycznego prawa i niewykluczone, że wtedy złowiony, terminował w pionie kryminalno-gospodarczym MO. Na razie w archiwach IPN nie odnalazły się dokumenty dotyczące werbunku. Pewne więc tylko, że SB pozyskała Janusza Ireneusza Górskiego na tajnego współpracownika o kryptonimie „Kaktus” u zarania stanu wojennego.

Karty z opasłej teczki, ostemplowane klauzulą „Tajne spec. znacz.”, wyglądają standardowo. Po „Informacji operacyjnej opracowanej na podstawie słów TW” oraz „Omówieniu spotkania” pojawiają się wytyczone aktualnie konfidentowi „Zadania”, projekty śledczych „Przedsięwzięć” i ewentualne dopiski: uściślające treść raportu, wyliczające, komu przesłano kopie lub sugerujące wszczęcie jakichś uzupełniających czynności.

Oficer prowadzący, ppor. Marek Szeniawski, dbał o stosowną „legendę” dla podopiecznego. 8 stycznia 1982 r. zanotował: „W miejscu zatrudnienia TW (Dom Przyjaźni Polsko-Radzieckiej) zrobił się spory szum w związku z zatrzymaniem TW przeze mnie (jako funkcjonariusza MO)”. Uwiarygodnianie agenta to zresztą proces nieustający.

8 czerwca 1983 r. „Kaktus” sam „poprosi o dokonanie przeszukania w jego mieszkaniu […]. Sądzi, że będzie mógł […] rozpropagować ten fakt”.

Szeniawski, chłodno obserwując rozwój wypadków, bez pośpiechu zbierał dane do charakterystyki:

9 lutego 1982 r. „Wręczyłem TW nagrodę w wysokości 3000 zł, którą przyjął bez żadnego zażenowania. Napisał pokwitowanie. Z zachowania jego wynika, iż nagroda ta zmobilizuje go do podjęcia bardziej efektywnych działań”.

17 marca 1982 r. „Wypłaciłem TW nagrodę w wysokości 2000 zł, którą przyjął z wyraźnym zadowoleniem. Odnoszę wrażenie, że TW traktuje nagrody jako stałe, pewne źródło osobistych dochodów, oraz że zależy mu na tych nagrodach”.

2 kwietnia 1982 r. „Utwierdzam się w przekonaniu, że TW, współpracując z SB i rozpracowując tematy związane z jego rodziną i znajomymi, kieruje się względami materialnymi. Pewną rolę może także odgrywać chęć odwetu na osobach, którym się lepiej powodzi niż jemu”.

Pieniądze były najważniejsze, lecz obserwator wychwycił nareszcie drugą słabość „Kaktusa” – poczucie niedowartościowania i zawiść. 21 stycznia 1982 r. Szeniawski mógł zapisać: „Wysondowałem TW na temat […] ewentualnego aresztowania A. Górskiego (członka jego rodziny). Stwierdził: […] Oni wiedzą, na co się zdecydowali, i to ich sprawa”.

SB uznał Janusza za definitywnie kupionego, dopiero gdy funkcjonariusze zrozumieli, że on naprawdę bierze odwet. Zdradza z zemsty – za swoje grzechy i niedoskonałości. 27 maja 1982 r. „TW stwierdził, że dalsze losy ukrywającego się A. Górskiego są mu obojętne i realizować będzie przedsięwzięcia zgodnie z naszymi potrzebami, bez względu na ich skutek. Gł. cel spotkania, tj. przełamanie bariery psychologicznej u TW, został osiągnięty”.

[srodtytul]Zadenuncjowanie drukarni[/srodtytul]

Praca na etatach kelnera i zaopatrzeniowca w restauracji Tamara oraz w motelu Mak pod Nadarzynem ułatwiała „konspirowanie”. Konspirowaniu, w cudzysłowie, sprzyjała również narzeczona, bufetowa w kawiarni Różanka u zbiegu Krasińskiego i Stołecznej (od 1993 r. Popiełuszki), następnie wiceszefowa baru Igloo na Świętokrzyskiej. Dobrali się w korcu maku.

„Kaktus” wiedział sporo. Spotykał się z działaczami podziemia. Pośredniczył w załatwianiu kartonu okładkowego, farby drukarskiej, matryc powielaczowych i offsetowych. Dostarczał oryginały blankietów dowodów osobistych i praw jazdy przeznaczone do fałszowania papierów dla niektórych ukrywających się ludzi. Co udało się zobaczyć i usłyszeć – podejrzał i podsłuchał. Wydał wiele punktów składania, w których oprawiano książki, wiele nazwisk, pseudonimów. Jak rasowy wywiadowca pobierał odciski palców „figurantów” z butelek po piwie i plastikowych widelczyków. Obszernie opowiadał o zamierzeniach, nastrojach, konfliktach towarzyskich, wypełniając sumiennie obowiązki sykofanta. 27 lipca 1982 r. Szeniawski dostrzeże w trakcie spotkania w restauracji „Adria”, że „Kaktus” „był trochę pijany, ale zachowywał się nienagannie”.

Czasem trudno wręcz się zorientować, co wyszło z jego ust, a co wmontowywano w meldunki w ramach wewnętrznych, biurowo-administracyjnych machinacji wydziałów i departamentów MSW.

Największy sukces „Kaktusa” to zadenuncjowanie 6 lutego 1985 r. adresu drukarni Nowej w Słupnie pod Radzyminem. Doniesienie przyjął i na gorąco skomentował kpt. Remigiusz Reszczyński: „TW informację na temat drukarni podał, zastrzegając, iż nie można jej w chwili obecnej wykorzystać (w sensie dokonania przez SB przeszukania i zatrzymań), gdyż zdekonspirowałoby go to. Stanowisko takie w całej rozciągłości popieram”.

Trzech drukarzy ze Słupna zatrzymano 29 maja 1985 r. Emilowi Broniarkowi, Andrzejowi Górskiemu i Tadeuszowi Markiewiczowi przypadły wyroki – po półtora roku więzienia. „Kaktusowi” premia – 15 tysięcy złotych.

Ojciec, sparaliżowany po dwóch wylewach, umierał. Matka popadła w ciężką depresję. Osławione panie prokurator, Wiesława Bardonowa i Zofia Mierzejewska, nie zaprzestawały wysiłków. Zwietrzono szansę na szantaż. Kartą przetargową SB, by upokorzyć, złamać Andrzeja, stała się obietnica dowiezienia aresztanta pod konwojem do szpitala i zezwolenie na widzenie z ojcem. Janusz wpasował się bez oporów w tę grę. Opowiadał wokół, że brat z rozmysłem dobija rodziców, odmawiając zeznań.

Według rozrysowanego schematu miejsce po wyeliminowanym Andrzeju miał zająć „Kaktus”. Pomysł podsadzenia szpicla w ten sposób, usytuowania bliżej kierownictwa Nowej i władz Regionu Mazowsze, esbecy szlifowali długo i starannie – wespół z zainteresowanym. 4 czerwca 1982 r. Reszczyński zawiadomił zwierzchników: „Jest on przygotowany do zejścia w głęboką konspirację. Początkowo obawiał się dalszych reperkusji z tym związanych. Dopiero po otrzymaniu ode mnie zapewnienia, że brak stałej pensji zostanie przez nas mu zrekompensowany, zaś w przyszłości pomożemy mu w znalezieniu pracy, stwierdził, że taką możliwość uważa za realną i będzie czynił do tego przygotowania”.

I w końcu „Kaktus” zakwitł. Począł wspinać się, krok po kroku, do „centrali”. Na samą górę nigdy, na szczęście, nie dotarł, ale i tak „zrewanżował się” Andrzejowi za wieczne bycie tym drugim, gorszym. Chyba skutecznie, skoro 24 listopada 1987 r. Szeniawski (awansowany już na kapitana), podsumuje: „TW jest b. cennym źródłem informacji (sześć lat współpracy, ok. 150 spotkań, doprowadzenie do spraw sądowych w związku z nielegalną działalnością poligraficzno-polityczną, […] ok. dwudziestu stałych kontaktów w środowisku opozycyjnym, […] udział w licznych kombinacjach operacyjnych, liczne własne inicjatywy, bardzo istotnej wagi perspektywy)”.

[srodtytul]Wysłany za granicę[/srodtytul]

Dobiegała kresu pewna epoka, szykowano Okrągły Stół. Nieoczekiwanie niepotrzebny, zbędny, Janusz wypadł z obiegu. Nieprzydatny w Polsce, rokował od biedy nadzieje na innym terenie.

Na przełomie lat 1986 i 1987 kryptonim „Kaktus” przykryto tedy świeżym: „Manekin”, po czym wetknięto paszport do kieszeni „emigranta”. A ten na odchodnym, siedząc na walizkach, sypnął jeszcze 24 listopada 1987 r. drukarnię „Nowej” w Rembertowie – z Andrzejem Górskim i Maciejem Radziwiłłem.

Oto ostatni zachowany w IPN raport z 21 stycznia 1988 r.

„Informacja operacyjna opracowana na podst. słów TW:

TW od 18 grudnia 1987 r. przebywa w Szwajcarii. 18 stycznia br. upłynął termin ważności posiadanej przez niego wizy. 23 stycznia, tj. w najbliższą sobotę, TW będzie przewieziony w sposób konspiracyjny przez swych szwajcarskich przyjaciół do Francji. (...)

19 stycznia skontaktował się telefonicznie z Mirosławem Chojeckim. Po przedstawieniu się powołał się na Andrzeja Górskiego i Przemysława Cieślaka. Chojecki rozmawiał z nim bardzo życzliwie. Po zapoznaniu się z obecną sytuacją i planami na przyszłość TW, Chojecki zobowiązał się do udzielenia wszechstronnej pomocy. 25 stycznia, tj. w poniedziałek, udać się mają razem z innymi NN osobami na policję paryską, gdzie Chojecki załatwić ma TW papiery uprawniające do pobytu we Francji. Uważa on, iż nie będzie żadnych trudności. Następnie, za namową Chojeckiego, TW powinien wystąpić o azyl polityczny, w którego uzyskaniu także okażą mu pomoc. Chojecki zobowiązał się także wspomóc TW finansowo, a po załatwieniu formalności prawnych – zatrudnić go u siebie. (...)

Z posiadanego przeze mnie rozeznania wynika, iż opisaną sytuacją operacyjną żywotnie zainteresowany jest Departament I MSW (naczelnik wydziału ppłk Aleksander Makowski, inspektor odpowiedzialny za „kierunek francuski” tow. Leszek Statkiewicz.

Zadania:

– Dążyć do realizacji opisanych planów, uwzględniając swe prywatne interesy. Opowiedzieć Chojeckiemu o pracy konspiracyjnej A[ndrzeja] Górskiego, B[ogdana] Grzesiaka i in. oraz swej pomocy. Zasygnalizować istnienie szansy podróży do Polski i powrotu do Francji nawet w przypadku skorzystania z azylu politycznego, co miałoby być możliwe po opłaceniu łapówki znajomym konkubiny TW.

– Zorganizować w Paryżu adres, pod który można by kierować listy do TW.

– Na bieżąco informować w dowolny sposób o rozwoju wydarzeń, mając na uwadze zachowanie zasad pełnego bezpieczeństwa. (...)

Inspektor Wydz. III-2 SUSW, kpt. Marek Szeniawski”.

[srodtytul]Ważne, że się przyznał[/srodtytul]

Kain dobił się upragnionego azylu politycznego (!) na Zachodzie. Mieszka w podparyskim miasteczku, ułożył sobie życie. Widziałem go równo pięć lat temu. Przyjechał do Warszawy na urlop, rozmawialiśmy z godzinę, spacerując po żoliborskich „czarnych ścieżkach”. Wspominaliśmy. Było miło i sympatycznie.

Nic wtedy nie wiedziałem.

Życie dopowiada najlepsze puenty. 18 sierpnia skończyłem pisanie tekstu – a nieoczekiwanym zrządzeniem losu, po czterech dniach, nadarzyła się możliwość jego bezapelacyjnej weryfikacji.

Janusz, do którego dotarły już pogłoski, że tajemnica „Kaktusa” wyszła na jaw, nie przypuszczał, że nazbierało się aż tyle „materiałów dowodowych”. Przyprowadził z Francji na Żoliborz samochód do naprawy u znajomego mechanika i, przy okazji, zadzwonił do brata z jakimiś szczegółami rodzinno-spadkowymi.

Przygotowaliśmy się z Andrzejem. Do kawiarni Spotkanie na Krasińskiego przybyliśmy z dziennikarzami telewizyjnymi. Czy zaskoczony „Kaktus” zechce rozmawiać? Na wszelki wypadek wyposażono nas dodatkowo w ukrytą minikamerę. W ostatniej chwili, przez telefon komórkowy, Janusz zmienia umówione miejsce. Nerwy. Jedziemy do warsztatu na tyłach Powązkowskiej.

Nie była to przyjemna rozmowa. Ani dla niego, ani dla nas. Ważne, że się przyznał. Klucząc i lawirując, powiedział, że współpracował „przez krótki okres” z SB.

Dla mnie sprawa się zakończyła. Po wybuchu emocji, po spięciu złość odeszła. Liczę za plus Januszowi, że nie uciekł przed obiektywami. Chyba i on poczuł ulgę.

Andrzej nie wybaczył – ale inny jest też wymiar konfliktu między braćmi. Tej przepaści nie da się zasypać lub przeskoczyć konwencjonalnymi zwrotami: „Przepraszam” czy „Przykro mi”.

„Kaktus” winien się rozliczyć z każdym z „bohaterów” swoich donosów osobiście.

[i]Wszystkie cytaty pochodzą z dokumentów Służby Bezpieczeństwa, udostępnionych Andrzejowi Mirosławowi Górskiemu przez Instytut Pamięci Narodowej w lipcu 2009 roku.[/i]

Janusz (rocznik 1950) i Andrzej (1951) urodzili się w sercu starego Żoliborza, na VII Kolonii WSM, przy ul. Suzina.

Żoliborz jest symboliczną wizytówką II Rzeczypospolitej. Tu wznoszono szklane domy, tu sprowadzali się nauczyciele, wojskowi, urzędnicy średniego szczebla, intelektualiści i społecznicy. Ideowcy angażujący się bezinteresownie w sprawy publiczne.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska