Moje kłopoty z Tarantino

Nikt nie lubi zadawać twórcom filmu "Bękarty wojny" zbyt poważnych pytań, chociaż - pod pozorem zabawy konwencjami - wpływa głęboko na nasz sposób reagowania na zło

Aktualizacja: 12.09.2009 12:04 Publikacja: 11.09.2009 20:20

Brad Pitt gra główną rolę w „Bękartach wojny” Quentina Tarantino. Na zdjęciu pozują przed premierą f

Brad Pitt gra główną rolę w „Bękartach wojny” Quentina Tarantino. Na zdjęciu pozują przed premierą filmu w Cannes

Foto: AFP

Polska nie okazała się żadnym wyjątkiem. Przez łamy większości gazet przelewa się fala zachwytów nad „Bękartami wojny” Quentina Tarantino. Jeden z krytyków wybił nawet w swoim tekście wyraźne pouczenie: „Gdyby ktoś się oburzył, że nie wypada tak infantylnie ujmować wojennych relacji żydowsko-niemieckich – pokazałby tylko, że nie rozumie konwencji filmu”. Oczywiście chodzi o pastisz i swoistą licencję, jaką Tarantino uzyskał od krytyki na popkulturyzację okrucieństwa.

[srodtytul] Landa jak Brunner [/srodtytul]

Przez ponad dwie godziny filmu nie nudziłem się, śmiałem się, ale jednocześnie czułem wątpliwości. I aby nazwać te sprzeczne uczucia, piszę właśnie ten tekst. Dlaczego na filmie trudno się nie śmiać? Quentin Tarantino to prawdziwy kinowy uwodziciel, który dociera do bardzo różnych widzów. Gdyby jego film miał być tylko pasmem scen egzekucji w wykonaniu żydowskich komandosów, byłby to tylko jeszcze jeden krwawy film klasy C. Siłą „Bękartów wojny” są inteligentne i dowcipne dialogi oraz niebanalne postacie typowe dla tego reżysera. Atutem filmu jest postać pułkownika Hansa Landy, tropiciela ukrywających się we Francji Żydów. Jest on oczywiście Austriakiem, co może być dla wielu Niemców kolejnym dowodem na tezę, że nazizm był tak naprawdę austriacką okupacją Niemiec. Filmowy Landa jest straszny i zabawny jednocześnie. Potrafi w wyrafinowany sposób konwersować z damą, aby chwilę potem zabić ją ciosem dłoni. „To on zawładnął filmem” – jak napisał w swojej recenzji Dennis Lim w „IHT”. Nie tylko zawładnął filmem, ale i zdobył za swoją rolę nagrodę w Cannes.

To, co zachwyca krytyków w roli Landy, to dla Polaków nic nowego. Aż dziw, że w żadnej z polskich recenzji nie znalazłem porównania do genialnej roli Emila Karewicza jako Brunnera w „Stawce większej niż życie”. Nie podejrzewam, żeby Tarantino znał polski serial, ale te dwie role są skonstruowane dokładnie tak samo. I to właśnie rolą Landy reżyser zdobywa wymagającego widza.

„Bękarty” w tych częściach, w których daje się zauważyć umiejętność obserwacji psychiki Niemców, są równie dobre jak niektóre odcinki „Stawki większej niż życie”. Ale konwencja pokazywania Niemców jako postaci z krwi i kości ma swoje słabości, gdy zostaje wykorzystana do ilustrowania prawdziwych tragedii. Pierwszą sceną, w której poznajemy śmieszną/straszną postać płk. Landy, jest epizod, w którym przyjeżdża on do francuskiego chłopa ukrywającego żydowską rodzinę. Nienaganną grzecznością Landa onieśmiela chłopa, aby po pewnym czasie uzyskać od niego przyznanie, że ukrywa ludzi. Chwilę potem esesmani rozstrzeliwują przez szpary w podłodze ukrywającą się rodzinę. Co wynika z tej sceny? Czy tylko komizm kontrastu między dworską etykietą gestapowca a tragedią, która wydarzy się za chwilę? Czy nie jest to banalizacja wydarzenia z przeszłości?

Głównym przesłaniem filmu jest fascynacja zemstą, która – jak to bywa w filmach Tarantino – stanowi usprawiedliwienie do pokazywania scen okrucieństwa zmiksowanych ze specyficznym, inteligentnym humorem. To diabelska mieszanka i gwarantuje wybuchy śmiechu oraz zachwycone recenzje krytyków. A jednak w wypadku filmu traktującego o historii trudniej akceptować ów kult okrucieństwa, niż gdy odbywa się to w scenerii półświatka Los Angeles czy Nowego Jorku. To oczywiście wynik pewnej konwencji, która każe nam traktować z szacunkiem cierpienie z historii, a jednocześnie śmiać się z odpowiednio dowcipnie pokazanej gangsterskiej masakry.

Oczywiście Tarantino wykorzystuje poprawnościową podpórkę – Żydzi zazwyczaj pokazywani jako ofiary w jego filmie stają się mścicielami i zyskują moralną sankcję do zemsty na Niemcach. Ale powoduje to, że w filmie nie wprost, ale wyraźnie wylansowano skądinąd nienową zasadę: dobry Niemiec to martwy Niemiec. Recenzent „Wprost” napisał, że kombatanci tego filmu oglądać nie powinni, gdyż Tarantino temat wojny traktuje z przymrużeniem oka. Zależy, jacy kombatanci. Są pewnie tacy, którym narracja filmu niezwykle lekko traktująca zabijanie Niemców mogłaby się spodobać i doskonale pasować do niewygasłych urazów z lat wojny. Na podobnej zasadzie w filmach z latach 50. i 60. Niemcy efektownie wylatywali w powietrze, ginąc dziesiątkami, i nikogo to specjalnie nie oburzało.

W tym sensie „Bękarty wojny” kontynuują zrozumiały po wojnie styl wyraźnego antygermanizmu. Żołnierzy Wehrmachtu jako jeńców się nie bierze. Tym nielicznym, których puszcza się wolno, wycina się nożem na czole swastyki. Znacznie częściej rozwala im się czaszki kijem bejsbolowym. Bohater filmu porucznik Aldo Raine grany przez Brada Pitta bez skrupułów wciska palec w ranę zakrwawionej po wybuchu Niemki, ale i agentki brytyjskiego wywiadu, aby sprawdzić, czy przypadkiem go nie okłamuje.

Co ciekawe, na ogół recenzenci tego trybalnego antyniemieckiego nastawienia zdają się w ogóle nie zauważać. A przecież można sobie wyobrazić, że komandosi porucznika Raine’a dopadają i skalpują na przykład Ślązaka czy Kaszuba wcielonego do Wehrmachtu, którego mundur staje się w tych okolicznościach wyrokiem śmierci.

[srodtytul] Bękarty pamięci [/srodtytul]

Kwestia pełnej akceptacji zasady, że każdy Niemiec w mundurze zostaje w oczywisty sposób skazany na okrutną śmierć, budzi pytania o inne debaty, np. o odpowiedzialności zbiorowej Niemców za zbrodnie III Rzeszy. W Niemczech ten niełatwy do rozstrzygnięcia problem, jak sądzę, rozwiązywany jest jeszcze inaczej. Podejrzewam, że młodzi Niemcy widzą w „Bękartach” film o zabijaniu abstrakcyjnych „nazistów”, którzy nie mają nic wspólnego z dzisiejszymi obywatelami RFN.

Fakt, że Tarantino uczynił swoim bohaterem żydowskie komando, spowodował, że część niemieckich mediów zaczęła film Tarantino wręcz idealizować. W przeprowadzonych na kolanach wywiadach z reżyserem na łamach „FAZ” czy „Süddeutsche Zeitung” padały wręcz poetyckie określenia nowego gatunku filmowego, jaki stworzył amerykański reżyser. Susan Vahabzadeh pisała w „FAZ” o „fantazji na temat zemsty”. W „Süddeutsche Zeitung” Tobias Kniebe chwalił z kolei Tarantino za próbę rewolty przeciw „ołowianej ciężkości autentyzmu filmów historycznych”. Ilu jednak widzów niemieckich zastanowi się, czy oczekujący na filmie na roztrzaskanie czaszki żołnierz Wehrmachtu mógłby być ich ojcem czy dziadkiem?

Nasuwają się też kolejne pytania. Skoro można się zaśmiewać z mordowania nazistów na filmowym ekranie, to jak pogodzić to z częstym oburzeniem w niemieckich mediach z powodu okrucieństwa żołnierzy Armii Czerwonej, którzy bardzo często traktowali niemieckich jeńców dokładnie tak samo jak partyzanci z filmu Tarantino? Oni także w imię zemsty palili niemieckie miasta i traktowali Niemki jako osobistą zdobycz. Czy film z Rosjanami mścicielami bawiłby Niemców tak samo? A film z mścicielami Polakami?

Ale obraz skłania do postawienia pytań, które kierować wypada nie tylko Niemcom. Czy można znów stawiać zemstę na piedestale? Czy można się z nią oswoić dzięki popkulturowemu kostiumowi? I wreszcie czy sami Żydzi powinni przyjąć taki prezent od reżysera?

Są tacy, których on uradował. „Przekrój” cytuje grającego w filmie aktora Eli Rotha, który skomentował obraz tak: „Tarantino nakręcił pornosa, tyle że koszernego”. Aktor wyznał, że całe życie czekał, żeby zobaczyć scenę, jak Żydzi rozwalają głowy nazistów kijami bejsbolowymi. Inaczej, chyba głębiej, patrzy na ten film Daniel Mendelsohn, autor znanej książki o Holokauście „Sześciu z sześciu milionów”, a zarazem badacz greckich tragedii. Jak pisze na łamach „Newsweeka”: „Oto grupa ludzi odkrywa, że pomieszczenie, do którego ich sprowadzono, ktoś podpala. Chcą uciekać, ale odkrywają, że drzwi zablokowano.

Jedni krzyczą ze strachu, inni zawodzą z rozpaczy. Budynek staje w ogniu. To typowa scena z Holokaustu? Nie, bo w filmie znane nam schematy zostały odrzucone – tym razem ofiarami są naziści, a sprawcami Żydzi”. Mendelsohn pyta, czy takie odwrócenie konwencji i pokazywanie, że „Good Guys” posługują się metodami bandziorów, nie jest niepokojącą ideą. Ta zamiana Żydów w nazistów ma ponurą konsekwencję. „Czy takie zmiany znaków można obserwować beznamiętnie?” Mendelsohn wskazuje, że wypaczając pojęcie o przeszłości, można doprowadzić do „haniebnego zbękarcenia” pamięci. Żydowski pisarz zauważył to, co umknęło wielu recenzentom. Odreagowanie poprzez zemstę pozwala wypchnąć z psychiki poczucie upokorzenia, ale za to się płaci. Ofiara, która odpłaca sprawcy wet za wet, traci moralną wyższość.

Co więcej, u wielu nastolatków, jacy obejrzą film, może pojawić się cyniczna refleksja: a czym to niby Żydzi różnili się od Niemców? Nikt nie lubi zadawać filmom Tarantino zbyt poważnych pytań. Aby wykazać swoją nowoczesność, wolimy raczej się zachwycać łatwością, z jaką amerykański reżyser żongluje konwencjami. Jego obrońcy głoszą: spokojnie, to tylko Tarantino. Po co dorabiać jakieś ideologie? Problem w tym, że Tarantino takie ideologie tworzy, tyle że zza atrakcyjnego i często dowcipnego przybrania nikt ich nie zauważa. Tarantino wpływa na nasze rozumienie korelacji między fenomenem zła a sposobem reagowania na nie. I w tym sensie nieznośna lekkość kina Tarantino zaczyna już trochę ciążyć. Ale nikt nie chce serio na ten temat specjalnie gadać.

Polska nie okazała się żadnym wyjątkiem. Przez łamy większości gazet przelewa się fala zachwytów nad „Bękartami wojny” Quentina Tarantino. Jeden z krytyków wybił nawet w swoim tekście wyraźne pouczenie: „Gdyby ktoś się oburzył, że nie wypada tak infantylnie ujmować wojennych relacji żydowsko-niemieckich – pokazałby tylko, że nie rozumie konwencji filmu”. Oczywiście chodzi o pastisz i swoistą licencję, jaką Tarantino uzyskał od krytyki na popkulturyzację okrucieństwa.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą