W Nowej Soli dziennikarze pracują na etatach miejskich inspektorów. Patrząc na listę płac „Kręgu”, nikt by nie zgadł, że mamy tu do czynienia z redakcją – dwóch inspektorów, główna księgowa, inspektor-kasjer i specjalista ds. informatyki. W Wyszkowie Artur Laskowski ma jeden z dłuższych tytułów w całej branży medialnej – dyrektor Ośrodka Kultury Hutnik, redaktor naczelny „Wyszkowiaka”. W Siemiatyczach tygodnik „Kurier Samorządowy” oficjalnie zatrudnia tylko redaktora naczelnego. Pozostali to pracownicy urzędu miasta z etatami porozrzucanymi po różnych działach. Nic dziwnego, że oficjalne koszty wydawania gazety zamykają się w kilkudziesięciu tysiącach złotych i nie budzą oporu radnych. Dlatego też „Kurier” kosztuje zaledwie złotówkę. Mimo że wydawany jest na lepszym papierze i w mniejszym nakładzie niż prywatny „Głos Siemiatycz”.
„Głos” musi jednak płacić wszystkim swoim dziennikarzom, płaci za biuro, komputery, nie otrzymuje dotacji ani darmowych współpracowników. Nie stać go na sprzedawanie gazety poniżej kosztów. Wydawca Jacek Wasilewski ubolewa, że jego gazeta kosztuje 2,70 zł i nie może konkurować ceną. Podobnie jak trudno było mu się pogodzić z koniecznością udzielania 90-proc. rabatu na publikowanie oficjalnych ogłoszeń o przetargach – „ale teraz przynajmniej coś mi czasem wpadnie”. Władze miasta w dalszym ciągu reklamują się głównie w swojej gazecie, ale dla zachowania pozorów czasem muszą również reklamować się w prywatnym tygodniku.
Prezydent Nowej Soli, wybrany 84 proc. głosów, ma wiele powodów do dumy. Wśród nich podnosi i ten, że jego gazeta sama się finansuje. Oficjalnie roczny koszt utrzymania redakcji to 810 tys. zł, zebranych z 40-tysięcznego miasta. Pieniądze, których nie dostanie niezależna prasa. Podatnicy 30-tysięcznego Wyszkowa na drukowanie gazety schlebiającej burmistrzowi wydają blisko pół miliona złotych rocznie. Potem ci sami podatnicy kupują tę gazetę w kiosku. I wychodzi na zero. Ale czy faktycznie pieniądze podatnika zostały wydane efektywnie?
Prześledźmy to na przykładzie Nowej Soli. Miasto nie może czerpać zysku ze sprzedawania gazet i powierzchni reklamowych. W związku z tym zysk wędruje z powrotem do gazety. Były redaktor naczelny „Kręgu” Wojciech Olszewski mówi: – Nie wiedzieliśmy już, co robić z pieniędzmi.
Kupowano coraz to nowszy, niepotrzebny sprzęt, byle pozbyć się zysku. Przepisy samorządowe są restrykcyjne, jeżeli chodzi o wynagrodzenia pracowników, w związku z tym redaktorzy-inspektorzy mimo rosnących przychodów nie mogli liczyć na podwyżki. Mało tego. Olszewski pytany o politykę reklamową mówi: – Oferowaliśmy najtańszą reklamę. W ciągu ostatnich ośmiu lat raz podnieśliśmy cenę, bo była nieprzyzwoicie niska. Ale dalej była niska, żeby utrudniać rozwój prywatnej gazecie.
Czyli pieniądze podatników zostały wykorzystane do osłabienia prywatnej, niezależnej gazety.
[srodtytul]Państwo wycina z rynku[/srodtytul]
Prezydenci i burmistrzowie, którym tłumaczyłem, że gazety w rękach władzy to anachronizm porzucony nawet przez socjalistyczną Hiszpanię, nie rozumieli, o czym mówię. Uważają, że kierują się normalnymi zasadami konkurencji.
– Dlaczego w takim razie Wyszków nie zacznie produkować cegieł? – pytam dyrektora-redaktora „Wyszkowiaka”. – W końcu miasto ma dość pieniędzy, żeby zaniżyć ceny i zgnieść konkurencję.
Artur Laskowski chwilę milczy, a potem wylewa z siebie mnóstwo żalów niemających już nic wspólnego z ekonomią, tylko z dziennikarską nierzetelnością. Prywatnym mediom zarzuca brak wiarygodności i „służenie rozmaitym grupom interesów”.
Ireneusz Jabłoński, były burmistrz Łowicza, który wygrał wiele procesów sądowych przeciwko niezależnemu tygodnikowi „Nowy Łowiczanin”dostrzega niepokojące zjawiska w prasie lokalnej. Są gazety, które – tak jak niektóre tytuły centralne – wychodzą poza swoją rolę niezależnego dziennikarstwa i angażują się w politykę.
– Czasem mają swoje prywatne interesy i bezpardonowo o nie walczą – mówi Jabłoński, ale zaznacza, że to nie daje władzy prawa do tworzenia konkurencyjnych wydawnictw. A już w żadnym wypadku odcinania niezależnych dziennikarzy od informacji i patroszenia rynku z reklam.
W opinii prawnej przygotowanej dla Izby Wydawców Prasy prof. Michał Kulesza zwraca uwagę, że działanie mogące zagrażać lub naruszać interes przedsiębiorcy jest nieuczciwą konkurencją. W szczególności kiedy sprawcą jest państwo.
Przytaczam tylko kilka najbardziej charakterystycznych historii. Ale podczas moich sześciotygodniowych podróży po gazetach lokalnych nasłuchałem się ich więcej niż przez poprzednie 20 lat pracy w zawodzie. Najbardziej w tym wszystkim zaskakujące jest głębokie przekonanie urzędników, że władza powinna mieć własne gazety. Kiedy mówiłem o zagrożeniach dla wolnego rynku i dla wolności słowa, otrzymywałem z góry przygotowaną odpowiedź – a dokładniej odpis art. 8 ust. 1 prawa prasowego mówiącego, że wydawcą prasy może być między innymi organ państwowy. Faktycznie w naszym prawie pozostał taki anachronizm. Ale wystarczy przejść jedno oczko dalej, do art. 2, żeby się dowiedzieć, że „organy państwowe mają obowiązek stworzyć prasie warunki niezbędne do wykonywania jej funkcji i zadań”. I nie tylko własnej prasie.
Mała szansa, żeby rząd skorzystał z okazji i w nowej ustawie o finansach publicznych pozbył się tego absurdu. No bo co w końcu miałby powiedzieć swoim burmistrzom na rok przed samorządowymi wyborami? Przestańcie manipulować publicznymi mediami?