Kraj schyłku i melancholii

Andrzej Stasiuk mówi o literackim państwie, którego jest prezydentem, nowej powieści i jej bohaterze, Polaku do szpiku kości

Aktualizacja: 20.10.2009 12:38 Publikacja: 17.10.2009 15:00

Kraj schyłku i melancholii

Foto: Fotorzepa, Bartosz Marzec bm Bartosz Marzec

Słychać przeciągły gwizd i owce zawracają. Biegną w dół zbocza, ku rzece i drodze. Stoją przy niej kamienne kapliczki. Przypominają, że Wołowiec był kiedyś wielką łemkowską wsią.

– Dziadek mojego sąsiada chodził pracować na Węgry – mówi Andrzej Stasiuk. – Brał kosę na ramię i wędrował przez Karpaty aż pod Budapeszt. Kawał drogi, ale się opłacało. Sianokosy zaczynały się tam już w czerwcu. Legenda jest taka, że trzeba było pić palinkę i jeść słoninę. Wtedy się wytrzymywało 12 godzin w palącym słońcu niziny węgierskiej.

[srodtytul]Tworzenie nowych światów[/srodtytul]

Siedzimy przed drewnianym domem, w którym Stasiuk pracował nad „Taksim”, pierwszą od dziesięciu lat powieścią. Jest wrzesień, czas rykowiska. Po zmierzchu i przed świtem jelenie-byki wyzywają rywali na pojedynek. Można otworzyć wino słowackie albo węgierskie, usiąść na ganku, wpatrywać w granatową linię gór i słuchać nocy. Teraz jednak zbliża się południe, wokół cisza, wzrok sięga daleko. Włączam dyktafon i zwracam uwagę, że w „Taksim” Stasiuk powraca na ukochaną Słowację, do Rumunii i na Węgry, a więc w strony opisane w „Jadąc do Babadag”.

– Ależ ja się z nimi ani na chwilę nie rozstałem – odpowiada. – Niektórzy całe życie piszą o Paryżu. A ja mieszkam tutaj i piszę o górach, które zostały przeorane przez historię. Na tym zresztą polega ich seksapil. Łemkowie musieli odejść, ich domy się zawaliły, ale dla mnie tamten świat trwa. Historia wyczyściła pejzaż i zrobiła miejsce dla wyobraźni, która teraz może sobie hulać do woli. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to, co mówię, jest okrutne, cyniczne i tak dalej.

W „Taksim” pojawiają się bohaterowie poprzednich książek Stasiuka. Jest Rudy Sierżant z „Opowieści galicyjskich”, który zwariował, bo nikt mu nie wierzył, że widzi duchy, a także Mietek z „Zimy” zarabiający jako przewodnik myśliwych. Podczas rykowiska podprowadza ich do jelenia, posługując się węchem. Wspomniane zostało morderstwo, wojskowa obława i śmierć w zimowej scenerii, czyli fabuła „Białego kruka”. Narratorem „Taksim” jest zaś znany z „Dziewiątki” Paweł. Melancholik wsłuchany w cudze opowieści, obserwujący ludzi i pilnie śledzący rozwój zdarzeń. Wywinął się z rąk gangsterów, uciekł z Warszawy i zamieszkał na południu Polski. Osiadł w miasteczku, które – jak mówi – jest niczym przeznaczenie. Czy pisarz postanowił podsumować pewien rozdział swojej twórczości?

– Raczej tworzę własną literacką krainę – mówi Stasiuk. – Innej już nie będę miał, ale tę mogę jeszcze długo opisywać. To mój kraj, a ja jestem jego prezydentem. Tak to sobie wyobrażam. Chciałbym, żeby moi bohaterowie żyli tu ze mną, ze mną się starzeli i umierali. Cały czas mam w głowie Faulknera, który bagienne zadupie przemienił w kosmos. Uważam, że to właśnie zadanie literatury – za pomocą słów powoływać do życia nowe światy.

[srodtytul]Polska pora roku[/srodtytul]

Wewnątrz domku stół, przy którym pracuje. Do ściany przypięte pineską zdjęcie Andrieja Płatonowa. Na półce książki: biografia Faulknera, opowiadania Haupta. W rogu worek bokserski, który kilka dni wcześniej Stasiuk dostał w prezencie urodzinowym od swego przyjaciela Kamila Targosza, świetnego plastyka, autora okładek do książek: „Opowieści galicyjskie”, „Dziewięć” i „Taksim”.

Mówimy o bohaterach tej prozy. Spośród nich pisarz najbardziej lubi Władka z właśnie wydanej powieści, postać zupełnie fikcyjną.

– To Polak do szpiku kości, sól ziemi – opowiada Stasiuk. – Natychmiast po ukazaniu się powieści „Taksim” powinien od naszego prezydenta dostać honorowe obywatelstwo. Każdego ranka po przebudzeniu Władek tworzy coś na kształt fikcji literackiej i w niej żyje. To taki czereśniacki Homer, ktoś, kto zagaduje świat. Rozpoczyna opowieść, a ona staje się większa niż rzeczywistość, której dotyczy. To bardzo polska cecha. O tym miała być ta książka.

Dopowiadam, że „Taksim” mówi też o zmęczeniu ogarniającym świat i ludzi.

– W życiu chodzi o walkę – wtrąca Stasiuk. – Trzeba ją podjąć i nie ma znaczenia, że jest się bez szans. Bo pod koniec nie okazujesz się zwycięzcą. Z czasem widzę to coraz wyraźniej. Władek nieustannie leci na dechy, ale się podnosi. Jest jak jeden z tytanów – dotknięcie ziemi przywraca mu siły. Chciałbym być taki jak on. Ale nie jestem.

Po lekturze powieści w pamięć zapadają opisy jesiennych pejzaży – w takiej scenerii przeczucie zbliżającego się finału staje się szczególnie intensywne.

– Jesień jest polską porą, gdzie nie spojrzysz, widać schyłek – mówi autor. – Paweł z Władkiem handlują używanymi ciuchami. Pakują je do fiata ducato i przemierzają te właśnie okolice. Jadą przez pogranicze karpackie, gdzie na przełomie XIX i XX wieku zaczynało się nafciarstwo. A jednak pola naftowe powstały daleko stąd. Ktoś zbił na tym kasę, ale nie byliśmy to my. W ogóle Polska jest fajnym krajem schyłku i melancholii. Za to ją kocham i nigdy nie chciałem mieszkać gdzie indziej.

[srodtytul]Skazani na second-hand[/srodtytul]

Do domu w Wołowcu przyjechali goście. Wczoraj nazbierali rydzów, dziś pojechali pod Jasło oglądać opisany przez Stasiuka w „Taksim” sklep rzeczy używanych. Jego właściciel ściąga z Zachodu najrozmaitsze graty w hurtowych ilościach.

– Przedmioty składuje za płotem w gigantycznych stertach – opowiada Stasiuk. – Znajdziesz tam dział rowerów treningowych i elektrycznych grzejników, zabytkowych wideoodtwarzaczy i kijków do nart. Znajdziesz wszystko, czego chcesz. Powinieneś tam pojechać.

O Stasiuku powiedziano już, że jest pisarzem świata second-handu.

– A nie odnosisz wrażenia, że w tym regionie Europy wszystko jest używane? Że wszystko, co nas otacza, jest podróbką, imitacją, wtórnym życiem? Nie przypadkiem w najbliższym mieście, Gorlicach, połowa sklepów oferuje ciuchy, które ktoś już nosił. A druga gałąź gospodarki to handel używanymi samochodami. Tak sobie myślę, że również idee, które do nas trafiają, były już wcześniej przez kogoś testowane. Taki komunizm na przykład. Albo idea nowoczesności. Jeśli chodzi o wymyślanie nowych koncepcji i rozwiązań, inni są od nas szybsi i lepsi. A może po prostu Polaków takie zajęcie kompletnie nie interesuje? Mam poczucie, że jesteśmy skazani na second-hand. Trzeba o tym pisać, żeby ocalić godność.

[srodtytul]Jestem kundlem[/srodtytul]

Po południu wyskakujemy na Słowację. Na budynku dawnego przejścia granicznego w Koniecznej wywieszono szyld: „Na sprzedaż”. To właśnie w tym miejscu rozgrywa się akcja najnowszej sztuki pisarza „Czekając na Turka”. Kierujemy się na gotyckie miasteczko Bardejov.

– Zadomowiłem się w tych stronach – przyznaje Stasiuk. – Pora więc wyznaczyć sobie inne kierunki. W zeszłym roku pojechałem do Rosji i z początku wierzgałem przeciwko ościeniowi jak ostatni polski kretyn. A teraz ten kraj nie daje mi spokoju. Na serio myślę o tym, aby ustalić jak bardzo nas, Polaków, rosyjskość pociąga i jak silnie odpycha. Wyobraź sobie, że odwiedzam rodzinną wieś mojego ojca na Podlasiu. Patrzę na domy, które tam stoją, a potem wsiadam w samolot. Lecę nocą, przez iluminator widzę czerwoną krechę zorzy polarnej. Pokonuję siedem tysięcy kilometrów, a potem ląduję w... Sokołowie. Bo ten Irkuck tak właśnie wygląda. Wychodzi na to, że Wisła jest graniczną rzeką cywilizacji.

Nad gotyckim ratuszem w Bardejovie świeci księżyc. Wkrótce pełnia. Rynek jest prawie pusty. Idziemy w stronę fary.

– Zachód nigdy mnie nie interesował – wyjaśnia Stasiuk. – Nie było w tym żadnego sprzeciwu, żadnej przekory. Po prostu, gdy staję twarzą na Wschód, czuję, że nie jestem reprezentantem kultury śródziemnomorskiej, ale zwykłym kundlem, mieszańcem. Pojechałem kiedyś do Włoch. Kapitalny kraj, co chwila zabytek. Toskania – cud absolutny. Kultura, cywilizacja, przyroda – wszystko to się na siebie nakłada. Nic tylko uklęknąć i się przeżegnać. Potem wróciłem i tyle. Toskania nigdy mi się nie śniła. A rosyjski step – tak. Tam nie ma zabytków, jest tylko falująca trawa, która się ciągnie przez 2 tysiące kilometrów.

Czy o tym opowie w następnej książce?

– Będzie to historia wyprawy na Wschód. Podróży, która zaczyna się w Beskidzie, pośród wyznawców prawosławia. Nie na darmo, gdy nadarzyła się okazja, wyniosłem się z Warszawy właśnie tu, a nie, dajmy na to, w Poznańskie. Nie przypadkiem w dzieciństwie wakacje spędzałem na Podlasiu, na ruskiej wsi. Nazwisko też mam niepolskie. Bardziej białoruskie czy ukraińskie. Trzeba odczytywać znaki losu.

Słychać przeciągły gwizd i owce zawracają. Biegną w dół zbocza, ku rzece i drodze. Stoją przy niej kamienne kapliczki. Przypominają, że Wołowiec był kiedyś wielką łemkowską wsią.

– Dziadek mojego sąsiada chodził pracować na Węgry – mówi Andrzej Stasiuk. – Brał kosę na ramię i wędrował przez Karpaty aż pod Budapeszt. Kawał drogi, ale się opłacało. Sianokosy zaczynały się tam już w czerwcu. Legenda jest taka, że trzeba było pić palinkę i jeść słoninę. Wtedy się wytrzymywało 12 godzin w palącym słońcu niziny węgierskiej.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą