Pokazuję przemoc, bo się jej boję

Spotkałam się z nim w Cannes w maju, w eleganckim hotelu Carlton. Pokazywał „Białą wstążkę” w ostatnim dniu festiwalu, ale na Croisette od początku imprezy mówiło się, że ten film będzie głównym pretendentem do Złotej Palmy. Takie plotki rzadko się sprawdzają. Tym razem okazały się prawdziwe

Aktualizacja: 23.11.2009 23:04 Publikacja: 21.11.2009 14:00

Michael Haneke

Michael Haneke

Foto: AFP

Michael Haneke ma 67 lat. Wysoki, bardzo szczupły, w czarnym garniturze i czarnej koszuli, w okularach w cienkiej, drucianej oprawie. Siwa broda, siwe włosy opadające po dwóch stronach czoła, uważne spojrzenie. Rzadko się uśmiecha i wytwarza wokół siebie pewien dystans. Nie ma w nim nic z jowialnego gawędziarza, w czasie rozmowy jest skupiony i precyzyjny.

– Nie czuję się mentorem czy moralistą, jak czasem sugerują dziennikarze – mówi. – Jestem wrośnięty w cywilizację europejską, więc opowiadam w swoich filmach o problemach społeczeństw wysoko rozwiniętych. Nie próbuję diagnozować bolączek Trzeciego Świata, bo patrzyłbym na nie z zewnątrz, jak badacz. Takie spojrzenie zostawiam socjologom.

W swoich filmach: „Benny’s Video”, „71 fragmentów” czy „Funny Games”, „Kod nieznany”, „Pianistka”, „Ukryte”, stale powraca do tego samego tematu – agresji i przemocy narastających w zachodnich społeczeństwie. – Nie mam obsesji na punkcie gwałtu, to świat ją ma – mówi. – Pokazuję przemoc na ekranie, bo się jej boję. Tak naprawdę opowiadam o własnym strachu i przerażeniu. Czy pani nie widzi różnicy między filmami moimi a na przykład Tarantino lub Stone’a? Oni są wspaniałymi reżyserami, ale w „Pulp Fiction” przemoc jest zabawna, a w „Urodzonych mordercach” atrakcyjna, podszyta przewrotną ideologią wolności. Ja nie zapewniam widzowi dobrego humoru. Staram się, żeby wyszedł z kina z poczuciem dyskomfortu.

Niepokoi go też rola mediów, to, że coraz częściej stajemy się ofiarami ich manipulacji. Obserwuje, jak przestajemy odbierać świat rzeczywisty, zaczynamy przyswajać sobie jego odwzorowanie pokazywane w telewizji, tworzone przez prasę. To według niego niebezpieczne zjawisko.

Haneke powiedział kiedyś, że dobry film przypomina rosyjską matrioszkę. – Tak, można go odczytywać na różnych poziomach. Osobistym, rodzinnym, społecznym, politycznym. Mam nadzieję, że ja daję widzom taką szansę.

Jego „Biała wstążka” jest filmem czarno-białym, ascetycznym, bez muzyki, cofającym się do roku 1913, by w spokojnej, hierarchicznej i karnej niemieckiej wsi szukać źródeł zła, odnaleźć podłoże, na jakim 20 lat później mógł się przyjąć nazizm, na jakim może zakiełkować każda ideologia totalitarna. – Większość filmów pokazuje skutki historycznych procesów. Ja chciałem dotrzeć do ich korzeni. Próbowałem dociec, jak rodzi się fanatyzm. Przestrzec, że sprzyja mu wychowanie wśród nakazów i zakazów, promujące ślepe posłuszeństwo, niedopuszczające wątpliwości, krytycyzmu, wolności myśli. Taki film mógłby powstać we Włoszech lat 30., w Belfaście 40 lat później czy dziś w jakimś kraju islamskim. Wszędzie, gdzie ideologia lub religia, pozbawiając ludzi prawa do refleksji, torują drogę totalitaryzmowi.

W „Białej wstążce” dzieci poddawane są restrykcyjnemu wychowaniu. Haneke mówi, że zgadza się z teoriami, w myśl których dzieciństwo jest najważniejszym okresem w życiu człowieka. Czasem kształtowania się osobowości. Może dlatego, choć zawsze chroni swoją prywatność, tym razem łamie tę zasadę. Gdy pytam, jakie sam miał dzieciństwo, odpowiada:

– Bardzo szczęśliwe. Byłem zadbany, ale nie stłamszony. Wtedy też urodziła się moja miłość do kina. Rosłem w czasach, gdy nie było jeszcze telewizji. Ale kiedy miałem sześć lat, babcia, fantastyczna osoba, zabrała mnie na „Hamleta” z Laurence’em Olivierem. Potem już trudno było wyciągnąć mnie z kina. A niedługo potem zostałem wysłany na wakacje do Danii. Byłem bardzo nieszczęśliwy, bo pierwszy raz znalazłem się sam tak daleko od domu. Pamiętam nawet, że obraziłem się na matkę i po powrocie przez jakiś czas w ogóle się do niej nie odzywałem. Ale w Danii wydarzyła się rzecz ważna. Z rodziną, do której pojechałem, poszedłem na film, którego akcja toczyła się na Czarnym Kontynencie, wśród dzikich zwierząt. Było przepięknie. Kiedy seans się skończył i woźny otworzył drzwi, nie mogłem zrozumieć, jak to się stało, że nagle opuściłem tę urzekającą Afrykę i znów znalazłem się w centrum Kopenhagi. Może pierwszy raz zakodowałem sobie wówczas w podświadomości, jak mocno ludzie zagłębiają się w rzeczywistość wykreowaną na ekranie.

I dlatego tak wielka odpowiedzialność spoczywa na filmowcach. On sam jest artystą, który rozmawia z widzami poważnie. Pytam, jak czuje się w czasach, gdy na listach kasowych przebojów królują amerykańskie hity dla nastolatków.

– Sam się nad tym zastanawiam – odpowiada. – Oczywiście, są w historii filmu dzieła, które łączą artyzm i komercję, na przykład komedie Chaplina. Ale generalnie trzeba się na coś zdecydować. Kino artystyczne z góry skazane jest na znacznie mniejszy sukces kasowy niż rozrywka. To tak jakby porównywać mały sklepik z wybornym winem z supermarketem.

Sam Haneke zarzeka się, że nie ma nic przeciwko lżejszym formom, tyle że sam nie umie ich robić. Z 20-letniego okresu pracy w teatrze wspomina ten jeden raz, gdy reżyserował komedię, jako dotkliwą klęskę. Upomina się jedynie o miejsce dla tych, którzy chcą robić rzeczy niemiłe sercu widowni: – 85 proc. filmowców chce dzisiaj dostarczać ludziom zabawy. I dobrze. Ale dobrze też, że pozostałe 15 proc. poważnie patrzy na społeczeństwo i jego choroby.

Michael Haneke ma 67 lat. Wysoki, bardzo szczupły, w czarnym garniturze i czarnej koszuli, w okularach w cienkiej, drucianej oprawie. Siwa broda, siwe włosy opadające po dwóch stronach czoła, uważne spojrzenie. Rzadko się uśmiecha i wytwarza wokół siebie pewien dystans. Nie ma w nim nic z jowialnego gawędziarza, w czasie rozmowy jest skupiony i precyzyjny.

– Nie czuję się mentorem czy moralistą, jak czasem sugerują dziennikarze – mówi. – Jestem wrośnięty w cywilizację europejską, więc opowiadam w swoich filmach o problemach społeczeństw wysoko rozwiniętych. Nie próbuję diagnozować bolączek Trzeciego Świata, bo patrzyłbym na nie z zewnątrz, jak badacz. Takie spojrzenie zostawiam socjologom.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy