Poświęcił tej sprawie kilkanaście lat. On ją wymyślił, oglądając mundial w USA w 1994 r. To był rok wolności, Nelson Mandela właśnie został prezydentem, a Danny Jordaan pytał sam siebie: Mogą być w USA, to dlaczego nie u nas? Dziś jest weteranem dwóch wojen o mistrzostwa świata. Jednej przegranej z Niemcami, drugiej zwycięskiej, a zwycięstwo oznaczało kolejnych sześć lat jeszcze ostrzejszej wspinaczki: do nowych stadionów i dróg, do zorganizowania publicznego transportu tam, gdzie go właściwie nigdy nie było, bo mieszkańcy jednej dzielnicy nie czuli potrzeby poznawania mieszkańców drugiej, do przeorania świadomości ludzi. Zwłaszcza tych patrzących z zagranicy, ale też swoich, bo wielu z nich powtarzało, że na pewno się nie uda.
Może stąd u Jordaana to misjonarskie podejście, gotowa odpowiedź, zanim padnie pytanie i hurraoptymizm, od którego czasami mdli. Ale trzeba przyznać, że jest zaraźliwy. Kogoś okradli w hotelu? Obrabowali w Soweto? Bez komentarza. Poczekajmy na ustalenia policji, już nieraz się okazywało, że dziennikarze takie rzeczy zmyślali. Korki wokół stadionów? Zdarzają się na początku każdego mundialu. Puste miejsca na trybunach? Sprzedaliśmy 97 procent biletów, jak patrzeć na łączną liczbę, mamy rekord. Strajk kierowców autobusów i protest ochroniarzy, po którym policja musiała przejąć zabezpieczanie stadionów?
– Wszystko przebiegło sprawnie. Strajk jest wpisany w demokrację w RPA i nie zamierzamy tego zmieniać – odpowiada szef komitetu organizacyjnego. Niespełna 59-letni, z siwiejącą brodą, potężny. Dowódca 500-osobowej armii ze sztabem generalnym na johannesburskim stadionie Soccer City. Kiedy chce, jest rubaszny, ale potrafi też zmrozić odpowiedzią. Bywa ostentacyjny. Kilka dni po strajku sam wybrał się na przejażdżkę transportem miejskim, m.in. autobusami Rea Vaya, które nie odjechały spod stadionu z powodu protestu. Wsiadł do nich z kilkudziesięcioma dziewczynami, finalistkami konkursu Miss World ze wszystkich krajów, które zagrały na mistrzostwach, oraz z najważniejszymi urzędnikami FIFA. I proszę, wszystko działa wzorcowo.
Biografię ma mocno splątaną, ale kto z dawnych opozycjonistów takiej nie ma. Dziś Jordaan odpowiada za organizowanie w Afryce największego po igrzyskach olimpijskich sportowego wydarzenia na świecie. A kiedyś jako członek południowoafrykańskiej rady sportu pilnował, żeby w RPA nie organizować niczego, bojkotować ją wszędzie, bo „nie może być normalnego sportu w nienormalnym kraju”. Zabiegał o to również u Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej, u dzisiejszych wspólników. A może przede wszystkim tam, bo piłka nożna była w RPA symbolem opozycji, sportem prześladowanych. Więc Jordaan najpierw jeździł do futbolowych władz Afryki (CAF), uwierzytelniając u nich związek piłkarski RPA na wychodźstwie, a potem, gdy prezydent Frederik de Klerk zaczął demontaż apartheidu, został prezesem prawowitego związku. I znów jechał do CAF, tym razem z prośbą o przyjęcie.
Jest demokratą, który pierwszy raz zagłosował w wieku 42 lat. Bojownikiem o wolność słowa, który dziś uznaje tylko dobre wiadomości. Zwolennikiem mediacji, który przetrwał dwa stany wyjątkowe lat 80. Jednym z najważniejszych działaczy, polityków i biznesmenów RPA, który do zaszczytów wyszedł niemal wprost z ukrycia. Pod koniec lat 80, gdy już toczyły się rozmowy z rządem, wciąż uciekał przed policją. Takich jak on władze nazywały terrorystami. A potem pokojowo oddały kraj w ich ręce. Numer dwa w policji za czasów apartheidu Andre Pruis jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo mundialu. I wciąż jest policjantem numer dwa w kraju, a Jordaan mówi o nim: jeden z najlepszych na świecie, doświadczenie, jakie zdobył za apartheidu, pacyfikując protesty, jest bezcenne.
[srodtytul]Do polityki przez geny[/srodtytul]