Wujek dobra nowina

Kiedyś policja ścigała go jako terrorystę, dziś na jego prośbę ochrania stadiony. Danny Jordaan to człowiek do wszystkiego: nie tylko szef mundialowego rządu, ale i jego minister propagandy

Publikacja: 02.07.2010 03:38

Wujek dobra nowina

Foto: AP

Poświęcił tej sprawie kilkanaście lat. On ją wymyślił, oglądając mundial w USA w 1994 r. To był rok wolności, Nelson Mandela właśnie został prezydentem, a Danny Jordaan pytał sam siebie: Mogą być w USA, to dlaczego nie u nas? Dziś jest weteranem dwóch wojen o mistrzostwa świata. Jednej przegranej z Niemcami, drugiej zwycięskiej, a zwycięstwo oznaczało kolejnych sześć lat jeszcze ostrzejszej wspinaczki: do nowych stadionów i dróg, do zorganizowania publicznego transportu tam, gdzie go właściwie nigdy nie było, bo mieszkańcy jednej dzielnicy nie czuli potrzeby poznawania mieszkańców drugiej, do przeorania świadomości ludzi. Zwłaszcza tych patrzących z zagranicy, ale też swoich, bo wielu z nich powtarzało, że na pewno się nie uda.

Może stąd u Jordaana to misjonarskie podejście, gotowa odpowiedź, zanim padnie pytanie i hurraoptymizm, od którego czasami mdli. Ale trzeba przyznać, że jest zaraźliwy. Kogoś okradli w hotelu? Obrabowali w Soweto? Bez komentarza. Poczekajmy na ustalenia policji, już nieraz się okazywało, że dziennikarze takie rzeczy zmyślali. Korki wokół stadionów? Zdarzają się na początku każdego mundialu. Puste miejsca na trybunach? Sprzedaliśmy 97 procent biletów, jak patrzeć na łączną liczbę, mamy rekord. Strajk kierowców autobusów i protest ochroniarzy, po którym policja musiała przejąć zabezpieczanie stadionów?

– Wszystko przebiegło sprawnie. Strajk jest wpisany w demokrację w RPA i nie zamierzamy tego zmieniać – odpowiada szef komitetu organizacyjnego. Niespełna 59-letni, z siwiejącą brodą, potężny. Dowódca 500-osobowej armii ze sztabem generalnym na johannesburskim stadionie Soccer City. Kiedy chce, jest rubaszny, ale potrafi też zmrozić odpowiedzią. Bywa ostentacyjny. Kilka dni po strajku sam wybrał się na przejażdżkę transportem miejskim, m.in. autobusami Rea Vaya, które nie odjechały spod stadionu z powodu protestu. Wsiadł do nich z kilkudziesięcioma dziewczynami, finalistkami konkursu Miss World ze wszystkich krajów, które zagrały na mistrzostwach, oraz z najważniejszymi urzędnikami FIFA. I proszę, wszystko działa wzorcowo.

Biografię ma mocno splątaną, ale kto z dawnych opozycjonistów takiej nie ma. Dziś Jordaan odpowiada za organizowanie w Afryce największego po igrzyskach olimpijskich sportowego wydarzenia na świecie. A kiedyś jako członek południowoafrykańskiej rady sportu pilnował, żeby w RPA nie organizować niczego, bojkotować ją wszędzie, bo „nie może być normalnego sportu w nienormalnym kraju”. Zabiegał o to również u Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej, u dzisiejszych wspólników. A może przede wszystkim tam, bo piłka nożna była w RPA symbolem opozycji, sportem prześladowanych. Więc Jordaan najpierw jeździł do futbolowych władz Afryki (CAF), uwierzytelniając u nich związek piłkarski RPA na wychodźstwie, a potem, gdy prezydent Frederik de Klerk zaczął demontaż apartheidu, został prezesem prawowitego związku. I znów jechał do CAF, tym razem z prośbą o przyjęcie.

Jest demokratą, który pierwszy raz zagłosował w wieku 42 lat. Bojownikiem o wolność słowa, który dziś uznaje tylko dobre wiadomości. Zwolennikiem mediacji, który przetrwał dwa stany wyjątkowe lat 80. Jednym z najważniejszych działaczy, polityków i biznesmenów RPA, który do zaszczytów wyszedł niemal wprost z ukrycia. Pod koniec lat 80, gdy już toczyły się rozmowy z rządem, wciąż uciekał przed policją. Takich jak on władze nazywały terrorystami. A potem pokojowo oddały kraj w ich ręce. Numer dwa w policji za czasów apartheidu Andre Pruis jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo mundialu. I wciąż jest policjantem numer dwa w kraju, a Jordaan mówi o nim: jeden z najlepszych na świecie, doświadczenie, jakie zdobył za apartheidu, pacyfikując protesty, jest bezcenne.

[srodtytul]Do polityki przez geny[/srodtytul]

Mówi to człowiek, który za czasów apartheidu nie mógłby wejść do johannesburskiego Sandton, gdzie jest kwatera główna FIFA podczas mistrzostw. Policja zgarniała kolorowych z ulic Sandton. Nie mógłby też stanąć na działce, na której zbudowano mundialowy stadion w Port Elizabeth, jednym z najdalej wysuniętych na południe miast Afryki, choć się urodził o rzut kamieniem stąd. To wyklęte przez apartheid geny pchnęły go do opozycji. Ma w żyłach krew nie tylko Holendrów, ale też plemienia Khoi. Wystarczyło jej, by być mieszkańcem drugiej kategorii. Gdy w 1976 roku od rozruchów w Soweto zaczął się nowy etap walki czarnej większości o prawo do niemówienia w afrikaans i o wolne związki zawodowe, Jordaan działał w ruchu studenckim.

Z wykształcenia jest nauczycielem. Grał w piłkę, nawet przez pewien czas zawodowo, ale zrozumiał, że są lepsi. Spełniał się w polityce. Do dziś kieruje regionalną strukturą Afrykańskiego Kongresu Narodowego w Port Elizabeth. Był parlamentarzystą ANC, zrezygnował z mandatu, gdy mundial go wezwał. Wtedy też odszedł formalnie z federacji piłkarskiej, z którą związał swoją karierę przed laty. Mocną pozycję w FIFA miał jeszcze przed wygraną walką o mundial. Działał w światowej federacji, m.in. przy organizacji turniejów, jest jednym z najbardziej liczących się ekspertów FIFA do spraw marketingu i praw telewizyjnych. Do krajowej federacji zapewne kiedyś jeszcze wróci.

Nie wiadomo, co będzie robił po mundialu. Unika zdecydowanych deklaracji. W listach do gazet pojawiają się propozycje, żeby może znowu przeskoczył do polityki, tej największej. Najlepiej niech weźmie cały swój sztab, tych ludzi, którzy pokazali, że w Afryce można inaczej. Niech uwolnią kraj od prezydenta Jacoba Zumy, którego nowe żony i własna pomyślność zajmują bardziej niż wszystko inne. I od jego zausznika Juliusa Malemy, młodego populisty, który z willi w bogatej białej dzielnicy pozuje na męczennika walki z uciskiem.

Mieszkańcy RPA swojej klasy politycznej nie znoszą, otwarcie mówią, że jest skorumpowana przesiąknięta nepotyzmem, niezdolna do działania.

Komitet organizacyjny to namiastka dobrej władzy, ale i Jordaan się nie wyprze środowiska, z którego wyszedł. Też toczy swoje wojny i nie zapomniał o rodzinie. Spółka jego młodszego brata Andrew Jordaana została w Port Elizabeth wynajęta przez firmę Match ze Szwajcarii pośredniczącą na zlecenie FIFA w sprzedaży m.in. biletów na mecze i miejsc hotelowych. Słowa „Match” i „FIFA” działają na wielu mieszkańców RPA jak płachta na byka, zwłaszcza w takich miejscach jak Port Elizabeth, na uboczu mundialu, gdzie ludzie liczyli na zyski, a dostali szwajcarski dyktat cen i warunków. Młodszy Jordaan zarabia na tym biznesie 200 tysięcy randów miesięcznie (ponad 20 tysięcy euro). Przykład idzie z góry: udziałowcem Match jest Infront, firma kierowana przez Philippe’a Blattera, bratanka Seppa, szefa FIFA.

Jordaan odpowiada, że informacje o posadzie brata to oszczerstwa. Media dopowiadają, kto za nimi stoi: jego szef Irvin Khoza. Multimilioner i działacz piłkarski, który w komitecie tytularnie jest nad Jordaanem, ale jego stanowisko jest honorowe. Danny ma władzę, a Irvin ambicje. Niedawno walczyli ze sobą o fotel prezesa federacji piłkarskiej, w ostatniej chwili wycofali się na rzecz trzeciego, ale po mundialu będzie wojna. Jordaan jest człowiekiem poprzedniego prezydenta Thabo Mbekiego, a Khoza – Jacoba Zumy, jego córka ma z prezydentem dziecko. Stawką w walce są miliony euro płynące na konta federacji piłkarskiej z różnych mundialowych źródeł.

Przed Jordaanem jeszcze tylko tydzień służby mundialowi. Podróży, podpisywania dokumentów, szybkiego reagowania. Jego komitet przez ostatnie lata zajmował się wszystkim, co tylko w jakiś sposób łączyło się z mistrzostwami. Od negocjacji z rządem i wielkim biznesem po procesy sądowe z pieniaczami i prostowanie tego wszystkiego, co mówiono i pisano o RPA.

Jordaan od czasu do czasu znów musiał być wykładowcą. Geografii, historii, kultury Południowej Afryki. Czasami sam był na siebie wściekły, że tłumaczy takie oczywistości. Że w Rustenburgu, wbrew temu, co pisała brytyjska bulwarówka, nie ma trzęsień ziemi i reprezentacji Anglii nic tam nie grozi. Albo że nie da się tak po prostu wymusić przerwania strajków, bo one były uświęconym sposobem walki o swobody obywatelskie. Gdy podczas ostatniego Pucharu Narodów Afryki w Angoli partyzanci ostrzelali autobus kilka miesięcy przed mundialem, Jordaan dziwił się, jak można mówić, że to ma jakiś wpływ na mistrzostwa. To tak – mówił – jakby wybuchy w Moskwie miały zagrozić igrzyskom w w Londynie. Ale najbardziej drażnią go pytania, czy wypada sobie fundować takie święto w kraju, w którym wielu ludzi nie ma nic. – Czyli jeśli mamy biedę, to nie mamy prawa do orkiestr, Szekspira, mistrzostw świata? Mamy prawo tylko jeść i spać? Nie mnie pytajcie, czy wypadało wydawać tyle pieniędzy. Idźcie do biednych ludzi, a oni wam powiedzą, że tych mistrzostw chcieli.

[srodtytul]Wyjście z transporterów[/srodtytul]

Im dalej w turniej, tym jest spokojniejszy, bo już chyba nie będzie przeszkód wyższych niż te, które musiał przeskoczyć. Najtrudniejsze pytania za nim. Jerome Valcke, drugi po Seppie Blatterze najważniejszy działacz FIFA, powiedział nawet, że RPA to najlepszy gospodarz, jakiego miał mundial, i zawsze będzie „Planem B” dla przyszłych gospodarzy. To aluzja do wracających podczas przygotowań pytań, czy FIFA ma jakąś alternatywę, gdyby Afryka nie podołała.

Organizacyjnie bywa bardzo różnie, trzeba się było długo tego mundialu uczyć, żeby przestać wpadać w kłopoty. Ale jeśli chodzi o atmosferę, to są mistrzostwa w bajce. – Nie tylko wy, z zagranicy, odkrywacie nas, ale i my na nowo poznajemy siebie – mówi Jordaan. Dla ludzi z jego pokolenia to było kiedyś niewyobrażalne: biali i czarni maszerują razem w zielono-żółtych koszulkach reprezentacji. Słychać wuwuzele w białych dzielnicach, a nawet na meczach rugby, choć się tam odgrażali, że tej zarazy nie wpuszczą.

Mało tego: rugby, sport dawnej klasy panującej, tuż przed mistrzostwami weszło do Soweto, czyli kolebki południowoafrykańskiej demokracji. Odbyły się tutaj dwa mecze najważniejszych rozgrywek klubowych na południowej półkuli. To trochę tak, jakby zjazd SLD urządzić w Stoczni Gdańskiej.

Zaczęło się od tego, że drużyna rugby z Pretorii doszła do półfinału krajowych rozgrywek, a nie miała go gdzie rozegrać, bo jej stadion to jedna z aren mundialu i był już zajęty przez FIFA. Jordaan zaproponował, by wypożyczyli piłkarski stadion Orlando w Soweto. – Mimo że wiedziałem, iż niektórzy ich kibice ostatni raz byli w Soweto w casspirach w latach 70. i 80. – wspominał Jordaan. Casspiry to transportery opancerzone, którymi białe wojsko rozbijało demonstracje. Można do takiego wsiąść w muzeum apartheidu w Johannesburgu i obejrzeć na filmie, jak brutalne to były interwencje. A teraz biali kibice rugby siedzieli w czarnych pubach Soweto i tak im się tam spodobało, że po półfinale zamówili stadion również na finał.

Te wspomnienia po mundialu zostaną, linie autobusowe też, superszybki pociąg Gautrain, pierwszy na kontynencie, będzie wydłużał trasę, przestępczość od miesięcy spada. Port lotniczy w Durbanie, o którym przez 15 lat dyskutowano, czy się go uda zbudować czy nie, powstał z okazji MŚ w 15 miesięcy. To wszystko w dużej części zasługi Jordaana i jego drużyny. Czasami tylko szkoda, że on zawsze musi o tym mówić jako pierwszy.

[i]Paweł Wilkowicz z Johannesburga[/i]

Poświęcił tej sprawie kilkanaście lat. On ją wymyślił, oglądając mundial w USA w 1994 r. To był rok wolności, Nelson Mandela właśnie został prezydentem, a Danny Jordaan pytał sam siebie: Mogą być w USA, to dlaczego nie u nas? Dziś jest weteranem dwóch wojen o mistrzostwa świata. Jednej przegranej z Niemcami, drugiej zwycięskiej, a zwycięstwo oznaczało kolejnych sześć lat jeszcze ostrzejszej wspinaczki: do nowych stadionów i dróg, do zorganizowania publicznego transportu tam, gdzie go właściwie nigdy nie było, bo mieszkańcy jednej dzielnicy nie czuli potrzeby poznawania mieszkańców drugiej, do przeorania świadomości ludzi. Zwłaszcza tych patrzących z zagranicy, ale też swoich, bo wielu z nich powtarzało, że na pewno się nie uda.

Może stąd u Jordaana to misjonarskie podejście, gotowa odpowiedź, zanim padnie pytanie i hurraoptymizm, od którego czasami mdli. Ale trzeba przyznać, że jest zaraźliwy. Kogoś okradli w hotelu? Obrabowali w Soweto? Bez komentarza. Poczekajmy na ustalenia policji, już nieraz się okazywało, że dziennikarze takie rzeczy zmyślali. Korki wokół stadionów? Zdarzają się na początku każdego mundialu. Puste miejsca na trybunach? Sprzedaliśmy 97 procent biletów, jak patrzeć na łączną liczbę, mamy rekord. Strajk kierowców autobusów i protest ochroniarzy, po którym policja musiała przejąć zabezpieczanie stadionów?

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu