Pośpiech hazardzisty

Fragment książki „O jednym takim... (Biografia Jarosława Kaczyńskiego)”

Publikacja: 09.07.2010 16:06

Jarosław Kaczyński na wiosnę 1992 r. był gotów poszukiwać porozumienia ponad podziałami stworzonymi

Jarosław Kaczyński na wiosnę 1992 r. był gotów poszukiwać porozumienia ponad podziałami stworzonymi przez wojnę na górze. Na zdjęciu: z Donaldem Tuskiem i Tadeuszem Mazowieckim 4 kwietnia 1992 / fot: Zbigniew Szwejkowski

Foto: PAP

Jan Olszewski był starszy od Kaczyńskiego o 19 lat. Gwiazdor opozycyjnych salonów jeszcze w latach 60. kojarzony był z poglądami przedwojennych socjalistów i z masonerią, choć w latach 80. występował już jako doradca kościelny. Jarosław poznał go w czasie terminowania w szeregach korowskiej opozycji. W takich okolicznościach, że jako świeżo upieczony współpracownik Komisji Interwencji KOR czekał w poczekalni adwokackiego zespołu na interesantów, którzy chcieliby ewentualnie skorzystać z pomocy kogoś, kto nie reprezentuje oficjalnego systemu. Mecenas, postawny mężczyzna w sfatygowanym garniturze, wpadał czasem do tego zespołu. Zapewne ledwo zwracał uwagę na młodzika, który, jak sam często podkreśla, wyglądał na kogoś jeszcze poniżej swojego wieku. Trudno się dziwić, że z taką pasją żalił się później Torańskiej na jego protekcjonalny ton.

Potem współpracowali wielokrotnie. Olszewski bliski grupie Głosu w dyskusjach chętnie podważał różne dogmaty korowskiej lewicy. W latach 90. stał się jednak człowiekiem dziwnie wypalonym. Jego przyjaciel polityczny i osobisty Zdzisław Najder opisuje go w swoich wspomnieniach jako polityka często zrezygnowanego, smutnego i pesymistycznego. Jarosław wyprzedził go już w tym czasie politycznie o kilka długości – był w najtrudniejszych chwilach przy Wałęsie, gdy Olszewski trzymał się z dala od Gdańska. Stąd zresztą uwagi o jego sławetnej ostrożności.

[wyimek]Jarosław Kaczyński bronił wypieszczonego pomysłu na prawicę: antykomunistyczną, ale równocześnie modernizacyjną, prokapitalistyczną[/wyimek]

Mecenas podjął jednak w końcu wyzwanie, a antykomunistyczne przekonania zaprowadziły tego czciciela pamięci Kazimierza Pużaka do szeroko rozumianej centroprawicy. Miał większe nazwisko od Kaczyńskiego i dlatego ten zgłaszał go na premiera już pod koniec 1990 roku. Olszewski miał także tę zaletę, że dzięki swojej sławie lewicowca, wieloletniego przyjaciela Jana Józefa Lipskiego, mógł się teoretycznie okazać strawny dla obozu Unii Demokratycznej.

Szybko zawiódł pokładane w nim nadzieje wielu ludzi, a Kaczyńskiego najprędzej. Jako jeden z liderów ruchu komitetów obywatelskich wstąpił do PC i był członkiem jego władz, z listy PC został wybrany do Sejmu, ale chętnie podkreślał, że jest czynnikiem zewnętrznym wobec wszystkich partii. Nie wpuścił do rządu Lecha Kaczyńskiego ani nawet wiceprezesa PC Sławomira Siwka. O tym, że Siwek nie zostanie szefem URM, członkowie jego partii dowiedzieli się dopiero z exposé premiera. Tłumaczono to naciskiem ze strony prezydenta. Coś w tym było, ale Olszewski, korzystając z dziwacznych stosunków między Wałęsą a Kaczyńskim, zaczął po prostu walkę z wpływami swojego prezesa. Krzysztof Czabański, który został wtedy szefem Polskiej Agencji Prasowej, wspomina swoje spotkanie z premierem: – Niepokoił się jednym, czy nie jestem za blisko Kaczyńskiego. Uspokoił się, kiedy mu powiedziałem, że jestem z Jarkiem w konflikcie.

– Kaczyński mówi mi, Olszewski nas wykiszkował bardziej niż Mazowiecki – to wspomnienie polityka UD Jana Lityńskiego z przypadkowej rozmowy na korytarzu. PC dostało ostatecznie trzy ministerstwa: Współpracy Gospodarczej (Adam Glapiński), Budownictwa (Andrzej Diakonow) i Centralny Urząd Planowania (Jerzy Eysmont). Ośrodek decyzyjny składał się z osobistych dobrych znajomych mecenasa, poza Najderem byli to między innymi Wojciech Włodarczyk (szef URM) i Antoni Macierewicz (MSW).

To nie był dobry rząd. Wystarczy poczytać sobie wspomniany już pamiętnik Najdera, aby się przekonać, ile w nim było chaosu i przypadkowości. Sam Kaczyński chętnie przytaczał na dowód jego nieudolności znamienną historię. Gdy bywał u premiera na politycznych rozmowach, ten zamykał się z nim na wiele godzin, jakby państwo nie istniało. Do premiera Bieleckiego zawsze ktoś wchodził, czegoś chciał, tu martwa cisza.

Był niedobry, bo premier miał trudności z zapanowaniem nad sprzecznościami, ale i dlatego, że od tych trudności uciekał, zamykając się w gabinecie, nie odbierając telefonów. Charakterystyczny przykład dostarcza Artur Balazs, wtedy lider Stronnictwa Chrześcijańsko-Ludowego, który został w tej ekipie ministrem bez teki: „Rada Ministrów zleciła mi, wyraźnie wbrew Olszewskiemu, napisanie raportu o stanie państwa. Ale doradcy premiera pisali cały czas swoją wersję mającą przedstawić rządy Mazowieckiego i Bieleckiego jako ciąg nieszczęść. Kiedyś włączam telewizor i widzę, jak referowane są na konferencji prasowej tezy, których ja w ogóle nie napisałem. Idę do Olszewskiego i mówię: jak pan mógł, raport miałem przygotować ja. A on mi na to: no, to drobne nieporozumienie”.

Zarazem nie był to aż tak fatalny rząd, jak głoszono później. Jego próby pewnej korekty polityki Balcerowicza nie były sprzeczne z tym, co podczas kampanii 1991 roku obiecywały prawie wszystkie partie, łącznie z Unią Demokratyczną. To, że „Wyborcza” zamieściła karykaturę Olszewskiego z maszynką do drukowania pieniędzy, było zwykłym oszczerstwem, polityka budżetowa tej ekipy była, pomimo lewicującej prozwiązkowej retoryki, bardziej restrykcyjna niż następnego rządu Suchockiej. Jego dużą zaletą była po raz pierwszy mocna obietnica dążenia do NATO i europejskiej wspólnoty, miedzy innymi dlatego na ministra obrony powołano po raz pierwszy cywila i gorącego zwolennika takiej polityki Jana Parysa.

Szkodził mu przede wszystkim nastrój tymczasowości. Wiele ministerstw pozostawało nieobsadzonych, bo czekało na ostateczne rozstrzygnięcie sprawy koalicji. Innym kłopotem typowym dla ówczesnej prawicy była niemożność znalezienia kandydatów na kluczowe funkcje – większość elit stroniła bowiem od tej opcji. Nic dziwnego, że pierwszy minister finansów profesor Karol Lutkowski czmychnął po dwóch miesiącach, a kolejny, Andrzej Olechowski kojarzony z Wałęsą, też złożył dymisję, tyle że doczekał się w swoim resorcie upadku całego gabinetu.

[srodtytul]Dogadać się z UD[/srodtytul]

Między Janem Olszewskim i Jarosławem Kaczyńskim toczyła się wtedy wojna na koncepcje uratowania tego rządu w parlamencie. Była ona przy pozorach współdziałania tak gwałtowna, że zwykle powściągliwy mecenas nie omieszkał dogryźć prezesowi własnej partii z sejmowej trybuny, ganiąc tych, którzy „przedkładają racje sejmowej arytmetyki ponad racje programowe”. Kaczyński od początku głosił potrzebę poszerzenia rządu o Unię Demokratyczną, nawet bez liberałów. Profesora Geremka nęcił stanowiskiem szefa MSZ już w grudniu 1991 roku i wtedy był nawet słodki i miły. Olszewski wolał blok ludowo-chrześcijański, co w teorii oznaczało zaproszenie do rządu KPN i PSL.

Za każdym z tych pomysłów stała inna logika i wrażliwość. Broniąc idei dogadania się ze swoimi wrogami z UD, Jarosław bronił też pierwotnego wypieszczonego pomysłu na prawicę: antykomunistyczną, ale równocześnie modernizacyjną, prokapitalistyczną. Dla Olszewskiego i takich ludzi jak Macierewicz była to koncepcja zbyt salonowa, oni widzieli ją w kategoriach paktu z diabłem.

Oczywiście sprawa miała i inny kontekst: apokaliptycznych obaw Kaczyńskiego przed Belwederem, przed Polską rządzoną przez Wachowskiego.

22 kwietnia 1992 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazuje się tekst Jarosława Kurskiego „Wódz. Ostatni rozdział” nawiązujący do jego książki z 1991 roku. Kurski, wykorzystując głównie swoje gdańskie kontakty, rozmawia ze zdymisjonowanymi urzędnikami kancelarii Wałęsy, kreśląc portret dworu rządzonego przez podejrzane figury. Opowieść jest uwiarygodniona przez fakt, że rozmówcami dawnego rzecznika Wałęsy są nie tylko ludzie bliscy PC z Lechem Kaczyńskim na czele, ale też takie postaci, uchodzące za polityczne gołębie, jak Jacek Merkel i Arkadiusz Rybicki. Warto byłoby ten tekst przypomnieć – dziś, gdy Wałęsa staje się mitem, z woli między innymi tej samej „Wyborczej”.

Reakcją na tę atmosferę są teksty dwojga wpływowych postaci z kręgu Unii Demokratycznej: Waldemara Kuczyńskiego i Barbary Labudy, wzywające do stworzenia wielkiej koalicji jako recepty na autorytarne pokusy Wałęsy. Głos Kuczyńskiego oznacza, że podobnej myśli sprzyja Tadeusz Mazowiecki. Oczywiście w Unii jest silny opór przeciw kumaniu się z prawicą. Przewodzi mu Bronisław Geremek, który w marcu 1992 roku przekonuje kolegów po raz pierwszy do rozważenia współdziałania z SLD.

Wizja Kaczyńskiego ma słabe punkty, od pytania o gotowość wszystkich stron, łącznie z Unią, do tak śmiałego przekroczenia barier zbudowanych jeszcze podczas wojny na górze po wątpliwości, czy Wałęsa kiedykolwiek dopuści do tej rekonstrukcji. Ale intelektualnie ta konstrukcja broni się nieźle. Prezes PC pyta: dlaczego nie oddać Unii tego, czego Olszewski i tak nie kontroluje? Przecież szefem MSZ jest wciąż Skubiszewski, a szefem resortu finansów wałęsowski liberał Olechowski. Dorn tłumaczy w sejmowych kuluarach: zobaczcie, jakich typów spod ciemnej gwiazdy, ludzi dawnej nomenklatury zatrudnia się w izbach skarbowych. Gorzej już nie będzie, może być tylko lepiej.

Olszewski ma mnóstwo argumentów w ręku za swoją koncepcją, ale jego kłopot polega z kolei na tym, że jej nie realizuje. Na przykład poważne rozmowy z KPN zaczęły się dopiero w ostatnich tygodniach maja 1992 roku i zostały zburzone pojawieniem się Leszka Moczulskiego na liście Macierewicza. Możliwe, że mecenas wierzył w możliwość zagarnięcia KPN po zdemaskowaniu jego lidera. Ale wcześniej niewiele uczynił, aby wizja bloku chrześcijańsko-ludowego stała się choćby odległą perspektywą. „Mądrze czekać, nic nie robić, a naród w końcu sam przyniesie złotą koronę” – tak opisywał strategię mecenasa Ludwik Dorn przemierzający swoim żurawim krokiem Sejm, w którym nie dawało się wówczas zrobić wiele sensownego.

Kaczyński z Dornem u boku staje się w tamtym czasie przeciwieństwem samego siebie sprzed zaledwie kilku miesięcy. Jawi się nagle jako atłasowy partner kuluarowych narad – z umiarkowanymi przedstawicielami ZChN (najczęściej Stefanem Niesiołowskim – tak, tak), a przede wszystkim z prawicą Unii Demokratycznej. Odnawia swoje sympatyczne kontakty z Aleksandrem Hallem, przez niego dociera do Mazowieckiego. W końcu doprowadza do negocjacji w Urzędzie Rady Ministrów. Ale Olszewski traci tylko swój i cudzy czas. Podczas rozmów z Mazowieckim i Donaldem Tuskiem głównie milczy. Mądrze czeka.

[srodtytul]Wojna w PC[/srodtytul]

Olszewski zwariował – mówi Kaczyński Balazsowi. Tak naprawdę pomysł na blok ludowo-chrześcijański staje się pomysłem na jedno. Na podsycanie z gabinetów URM niesnasek wewnątrz już istniejących partii prawicy. W PC wyodrębnia się szybko tak zwana frakcja chadecka zorientowana na mecenasa. Sekretne negocjacje z unitami budzą niechęć wielu „szczerych patriotów”. W te trąby dmie stary wyjadacz Przemysław Hniedziewicz, który zarzuca Kaczyńskiemu niedostateczną biegłość w chrześcijańsko-demokratycznym języku, oraz młody zręczny gracz Andrzej Anusz, który upatruje swoją szansę przy mecenasie. Kaczyński nie jest już przedstawiany jako antykomunistyczny wojownik, ale jako diaboliczny gracz. Gabinetowym politykiem nazwie go sam Olszewski. To w ustach premiera, widzącego się w roli charyzmatycznego przywódcy ludu, największa obelga.

Wojna wewnątrz PC przybiera postać smutną, choć niekiedy także kabaretową. Na okładce książki Andrzeja Anusza widzimy autora, który – stojąc naprzeciw Jarosława Kaczyńskiego – pokazuje mu znaczącym ruchem zegarek. To był moment, gdy podczas jednej z rad politycznych prezes odwlekał rozpoczęcie obrad w oczekiwaniu na grupę działaczy, która miała uniemożliwić porażkę w głosowaniu. Kaczyński jest zmuszony coraz głośniej krzyczeć na swoich kolegów, podczas jednej z kłótni jego kierowca pan Tadek wyciąga pistolet i grozi nim Anuszowi. Z kolei „chadecy” próbują postawić prezesa przed sądem partyjnym i udaje im się uzyskać dla niego naganę – Kaczyński jest jedynym członkiem PC ukaranym na podstawie jego skądinąd dość liberalnego regulaminu.

W marcu 1992 roku Andrzej Urbański, uchodzący za pecetowskiego liberała, inteligenckiego erudytę z fajką i smykałką do interesów, stawia z kolei na klubie PC wniosek o wycofanie poparcia dla rządu. Kaczyński namawia do jego wycofania. Ale „chadecy” są przekonani, że to on stoi za tą demonstracją.

Ci „chadecy” nawołują do pojednania rządu z prezydentem, więc Kaczyński ma wszelkie podstawy sądzić, że Olszewski i Wałęsa mogą mu do spółki odebrać partię. Na szczęście dla niego gdański sfinks od początku nie trawi powolnego mecenasa i zwalcza go coraz mocniej. Ich wzajemne zwarcie gwarantuje liderowi PC przetrwanie. Finałem jest uchwała lustracyjna przyjęta 28 maja 1992 roku z inicjatywy Janusza Korwin-Mikkego, a potem przekazanie Sejmowi listu przez ministra Macierewicza. Na najbardziej ekskluzywnej liście figuruje prezydent jako TW „Bolek”.

Dawny obóz PC jeszcze na chwilę zwiera szeregi – wokół rządu i wokół lustracji.

[srodtytul]Koalicja przeciw Wałęsie[/srodtytul]

Nim to się stało, Kaczyński zaszedł bardzo daleko w snuciu wizji pozornie odległych od tego wszystkiego, co robił, a także od tego, co o nim myślano od co najmniej dwóch lat. W tle jego rozmów z unijną prawicą pojawiała się perspektywa dalsza i bardziej ambitna niż wspólny rząd – na przykład jakiejś fuzji obu środowisk, co oznaczałoby ostateczne pogrzebanie waśni z czasów wojny na górze. Tak się w każdym razie mówiło w sejmowych kuluarach. Czy było to realistyczne? Ostra jak brzytwa społeczna diagnoza Kaczyńskiego rodem z seminariów Ehrlicha słabo się składała z publicystycznym konserwatyzmem Halla, nawet jeśli obu łączyły pewne wspólne poglądy (na przykład bardzo krytyczna ocena Wałęsy). Co więcej, idący na skróty prezes PC z pistoletem pod marynarką, licytujący zawsze najwyżej jak można w międzypartyjnych negocjacjach, wciąż budził lęk i nieufność wśród potencjalnych kontrahentów, nawet jeśli złagodniał. Czy zresztą taki blok znalazłby uznanie w oczach wyborców – zarówno PC, jak i Unii Demokratycznej? Można wątpić.

A jednak to się jakoś domykało.

– Przy wszystkich różnicach zgadzaliśmy się co do jednego: jak nie stworzymy wielkiej koalicji, Wałęsa będzie dyrygował sceną – wspomina Aleksander Hall.

– O wspólnym ugrupowaniu nigdy nie rozmawialiśmy, tylko o wspólnym rządzeniu. Skądinąd wspominam intelektualną atmosferę tamtych rozmów, gdy nagle wdajemy się w dyskusję o książce przedwojennego endeka Romana Rybarskiego o prawie. Czułem, że on ma sytuację trudniejszą niż my. My trzymaliśmy się w Unii swojego konserwatywnego kursu bez kłopotów. A on musiał przekonać swoich wyborców, że warto iść z tą znienawidzoną Unią – opowiada inny uczestnik tych rozmów z unijnej strony Kazimierz Ujazdowski.

Zarazem nic dziwnego, że „chadeccy” oponenci Kaczyńskiego w PC przypisywali mu fantastyczne plany. Miał marzyć o zastąpieniu rządu Olszewskiego przez rząd swojego brata, który zdołał zachować trochę przyjaźni wśród członków UD i liberałów. Sprawdzianem tych przyjaźni okazały się niedawne wybory na prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Lech zawdzięczał tę funkcję tym właśnie środowiskom. Czy prezes PC wierzył w możliwość wymiany rządu Olszewskiego na koalicję pod przewodnictwem brata? Przecież Wałęsa nigdy by się na taki krok nie zgodził. A może było to marzenie na dalszą przyszłość? Na wypadek, gdyby udało się pozbawić władzy prezydenta opisywanego na łamach „Wyborczej” jako omotanego przez szumowiny. Możliwe, że taka myśl przychodziła Kaczyńskiemu do głowy. Jeśli tak, szybko okazała się abstrakcją.

[srodtytul]O lustracji w kuluarach[/srodtytul]

W ówczesnym stanowisku Kaczyńskiego sporo jest niekonsekwencji. Już po wszystkim przekonywał, że rząd z Unią Demokratyczną mógłby przeprowadzić lustrację, choć naturalnie w bardziej cywilizowanej formie niż improwizowana, podjęta pod presją czasu akcja Macierewicza. Byłem w Sejmie 28 maja 1992 roku, kiedy głosowano uchwałę lustracyjną. Widziałem wielkie emocje polityków Unii Demokratycznej wybiegających w kuluary zaraz po jej przyjęciu. Słyszałem, co mówili – ogromna większość z nich traktowała nawet nie formę sprawdzenia życiorysów przez Macierewicza, ale samą zasadę jako bez mała zbrodnię (wyjątkiem była prawicowa grupa Halla). Stałem wtedy blisko Tadeusza Mazowieckiego, to nie był człowiek gotowy popierać rząd, który zafunduje krajowi lustrację. Potem niektórzy politycy UD to stanowisko zmienią, ale de facto dopiero w następstwie afery Oleksego.

Tymczasem Kaczyński snuł potem wizję rządu Olszewskiego, który mógł sobie rządzić całą kadencję. Może mógł, ale chyba tylko za cenę daleko idących ustępstw w tej dziedzinie. Czy prawica była na nie gotowa? Czy był na nie gotowy sam Kaczyński?

Tak się składa, że jego także wtedy widziałem. On też wybiegł w kuluary. Był zachwycony, szczęśliwy, dziękował wylewnie posłance Teresie Liszcz za to, że swoim wystąpieniem pomogła uzasadnić tryb zgłoszenia projektu Korwin-Mikkego (uczciwie mówiąc, z naruszeniem regulaminu). Ktoś o takim nastawieniu jak prezes PC nie mógł być dla unitów wiarygodnym partnerem, nawet po wielomiesięcznych naradach z Hallem. W rzeczywistości Jarosław nie odegrał w przyjęciu uchwały lustracyjnej żadnej roli. Będzie narzekał później na resort Macierewicza za niestaranną pracę w przygotowaniu tych materiałów, choć zaraz po wydarzeniach pochwali go za „odwagę polityczną pierwszej próby”. W oczach ludzi Unii to on, ojciec i ideolog przyspieszenia, był winny.

Przewaga Kaczyńskiego nad Olszewskim w tamtym czasie polegała w sumie na jednym. On próbował działać, tkał swoje plany z gorączkowym pośpiechem hazardzisty. Premier i jego otoczenie czekało na złotą koronę. Andrzej Anusz, wtedy zwolennik mecenasa, przytacza charakterystyczną sytuację. Jest 4 czerwca. Minister Macierewicz już wysłał do parlamentu swoją „informację o stanie zasobów archiwalnych”, która zatrzęsie posadami polityki. Równocześnie ma być głosowane wotum nieufności dla rządu, zgłoszone jeszcze przed przyjęciem uchwały lustracyjnej. Anusz wpada do Kancelarii Premiera, a tam siedzą sobie Olszewski, Najder, Macierewicz, Włodarczyk i inni. Wszyscy są przekonani, że głosowanie odbędzie się jutro, tak przecież obiecał premierowi marszałek Chrzanowski. – Jesteście pewni, że dotrzyma słowa, przecież właśnie umieściliście go na liście agentów – burzy się młody polityk. W końcu dają się przekonać, ruszają niespiesznie na Wiejską. Wyprzedza ich kolumna prezydenta. Wałęsa jedzie żądać dymisji gabinetu natychmiast.

[i]Książka piotra Zaremby "O jednym takim... (Biografia Jarosława Kaczyńskiego)" ukazała się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.[/i]

Jan Olszewski był starszy od Kaczyńskiego o 19 lat. Gwiazdor opozycyjnych salonów jeszcze w latach 60. kojarzony był z poglądami przedwojennych socjalistów i z masonerią, choć w latach 80. występował już jako doradca kościelny. Jarosław poznał go w czasie terminowania w szeregach korowskiej opozycji. W takich okolicznościach, że jako świeżo upieczony współpracownik Komisji Interwencji KOR czekał w poczekalni adwokackiego zespołu na interesantów, którzy chcieliby ewentualnie skorzystać z pomocy kogoś, kto nie reprezentuje oficjalnego systemu. Mecenas, postawny mężczyzna w sfatygowanym garniturze, wpadał czasem do tego zespołu. Zapewne ledwo zwracał uwagę na młodzika, który, jak sam często podkreśla, wyglądał na kogoś jeszcze poniżej swojego wieku. Trudno się dziwić, że z taką pasją żalił się później Torańskiej na jego protekcjonalny ton.

Potem współpracowali wielokrotnie. Olszewski bliski grupie Głosu w dyskusjach chętnie podważał różne dogmaty korowskiej lewicy. W latach 90. stał się jednak człowiekiem dziwnie wypalonym. Jego przyjaciel polityczny i osobisty Zdzisław Najder opisuje go w swoich wspomnieniach jako polityka często zrezygnowanego, smutnego i pesymistycznego. Jarosław wyprzedził go już w tym czasie politycznie o kilka długości – był w najtrudniejszych chwilach przy Wałęsie, gdy Olszewski trzymał się z dala od Gdańska. Stąd zresztą uwagi o jego sławetnej ostrożności.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy