Banalność Holokaustu

Nie wolno mówić, nawet jeśli płynie to z najszlachetniejszych emocji, że twój ból i płacz jest mniej ważny od mojego, groby twoich przodków mniej godne czci niż moich. Stajemy w ten sposób na równi pochyłej, która prowadzi w szaleństwo podobne temu, jakie wielokrotnie już doprowadziło do ludobójstwa

Publikacja: 06.08.2010 18:46

Banalność Holokaustu

Foto: ROL

Najbardziej zajadłymi antysemitami, z jakimi się w życiu zetknąłem, byli amerykańscy Murzyni. Poziom antyżydowskich emocji w ich publikacjach przekraczał wszelkie granice, co mogło dziwić o tyle, że nie ma właściwie historycznych zaszłości, które by je tłumaczyły. Można zrozumieć, dlaczego nienawidzą Żydów współcześni Arabowie. Wyjaśniono w wielu naukowych pracach, jaki splot zdarzeń i emocji doprowadził do wybuchu fobii antyżydowskiej w międzywojennych Niemczech.

Nawet bez żadnych naukowych pomocy umiem wyjaśnić przyczyny antysemityzmu polskiej wsi (mówiąc najkrócej, w jakąkolwiek stronę się polski chłop obrócił, widział jakiegoś Żyda rżnącego go na kasie). W ogóle większość przypadków rozbuchania nienawiści rasowej ma za przyczynę sprawy materialne. O tym, że Żydzi zamordowali Pana Jezusa, z reguły przypominano sobie wtedy, gdy potrzebny był jakiś wzniosły pretekst, by ich ograbić.

Ale co sprawia, że we współczesnej Ameryce – gdzie rasizm potępiany jest jak bodaj nic innego, tolerancją terroryzuje się obywateli od najmłodszych lat, a krzywdy doznane przez ludność afroamerykańską wbijane są do głów każdemu dziecku jako przykład, do czego prowadzą stereotypy i uprzedzenia – wpływowy odłam czarnej społeczności, w tym spora część jej niewątpliwej intelektualnej elity, wręcz dyszy nienawiścią do Żydów? Czarni antysemici wyjaśniają, że Żydzi ukradli im współczucie świata.

W afrocentrycznej optyce zbrodnią wszech czasów, absolutnie wyjątkową, unikalną, której nie wolno zestawiać z żadnymi innymi, był trwający stulecia handel czarnymi niewolnikami. Pomniejszanie wyjątkowości tej zbrodni jest świętokradztwem i podłością, służącą dalszemu poniżaniu czarnych i odmawianiu im tego, co im się z racji doznanych cierpień słusznie należy – a więc jest niejako kontynuowaniem zbrodniczego dzieła sprzed wieków. A tymczasem Żydzi, ku wściekłości budzicieli afroamerykańskiej tożsamości, narzucili światu przekonanie, że to oni właśnie byli ofiarami największej w dziejach, najbardziej wyjątkowej, nieporównywalnej z żadną inną zbrodni.

[srodtytul]Czyja zagłada większa[/srodtytul]

W Hollywood, w książkach, w telewizji – nic, tylko Holokaust. Kto marzy o laurach za uniwersalną historię o nienawiści i krzywdzie, musi ulokować fabułę w czasach wojny światowej i uczynić bohaterami prześladowanych Żydów. Nie dość, że to Żydzi właśnie – jak głosi czarny nacjonalizm – byli organizatorami i głównymi beneficjentami handlu niewolnikami, to teraz użyli swych przemożnych wpływów, by nie tylko okryć zapomnieniem swe zbrodnie, ale jeszcze bezczelnie uchodzić przed światem za pokrzywdzonych. To właśnie doprowadza czarnych antysemitów do pasji.

Paranoja nienawiści w formie najczystszej. Nie wiem, czy Agnieszka Kołakowska, której polemika z Pawłem Lisickim ([link=http://www.rp.pl/artykul/61991,512736.html]„Holokaust a globalne ocieplenie”, „Rz” 24.07[/link]) ożywiła we mnie to wspomnienie, kiedykolwiek zetknęła się z produkcją historycznych rewizjonistów spod znaków „African Studies”. Zapewne nie, bo gdyby tak, ostrożniej szafowałaby stwierdzeniem, że Holokaustu nie wolno „redukować do faktu historycznego jak każdy inny” i że „zagłada Żydów była rzeczą unikalną, absolutną i metafizyczną”. Ja osobiście bardzo źle reaguję na takie stwierdzenia, bo wpychają nas one w otchłań szaleńczej licytacji, czyje cierpienia były większe, czyje trupy bardziej wartościowe, czyja Zagłada przez większe „z” i bardziej metafizyczna.

Piszę o podejmujących taką licytację amerykańskich Murzynach, a przecież równie dobrze wspomnieć bym mógł o Chińczykach. Chińczycy z Żydami, o ile mi wiadomo, naprawdę niewiele mieli okazji się znielubić, ale dziś i oni prychają ze złością, że największym ludobójstwem w dziejach, unikalnym, absolutnym i bezprecedensowym, były zbrodnie japońskie w Chinach. Zbrodnie, których liczba ofiar przekracza liczbę ofiar nazistów wielokrotnie, i zresztą, jak to w Chinach, sam margines jej oszacowania to około pół miliona. Jeśli się kierować arytmetyką, to w istocie, i Żydzi, i Afroamerykanie nie mają szansy wchodzić w paragon ani z tym ludobójstwem, jakiego dokonywała na Chińczykach cesarska armia, ani z rzezią, którą z kolei urządzili czerwoni Chińczycy swoim „kułakom” i „wrogom klasowym”.

A może mamy w tej matematyce cierpienia wprowadzić korektę proporcjonalności? Wtedy w centrum współczucia powinny się znaleźć z kolei narody nieliczne, które wytępiono niemal do szczętu. Takie jak krymscy Tatarzy, których z woli Stalina wybito w prawie trzech czwartych, a niedobitki, które po latach wróciły na ziemię przodków, nie mają już swego miejsca do życia, bo zostało ono zajęte przez nowych mieszkańców, głównie Ukraińców. Ci zaś nie chcą słyszeć, że Krym należał kiedyś do kogo innego; zresztą sami są wszak ofiarami unikalnej, absolutnej i metafizycznej zbrodni „hołodomoru”. Bo czyż zdarzył się w dziejach świata drugi wypadek świadomego zagłodzenia całego narodu? Irlandczycy, jeśli mamy brnąć w szaleństwo, pewnie powiedzieliby, że tak, owszem, choć ich roszczenia musiałyby się spotkać z repliką, iż jeśli już uznać głód irlandzki za wywołany sztucznie, to maczali w tym palce sami Irlandczycy, ci bogaci, którzy tuczyli się na wywożeniu z głodującego kraju plonów do Anglii, w całkowitej pogardzie i obojętności dla swych konających z głodu rodaków.

Wprowadzenie tego z kolei kryterium – skazania na zagładę całego narodu czy rasy, a nie jego części – uderzy jednak z kolei we wspomniany już narodowotwórczy mit Afroamerykanów. Bo łatwo z historycznymi źródłami w ręku skorygować ich twierdzenia: owszem, zyski z handlu „hebanem” czerpali oprócz białych także żydowscy i arabscy handlarze, ale brudną robotą zajmowali się przecież sami Afrykanie, głównie ci z wybrzeży, którzy przez pokolenia czerpali zyski z odławiania i pakowania w kajdanach na statki swoich pobratymców (z dzisiejszego punktu widzenia – oni ich przecież za pobratymców nie uważali) z plemion żyjących w głębi lądu.

To samo mogliby usłyszeć – o zgrozo, jakże mogłem dotąd o nich nie wspomnieć? – Indianie, to jest, przepraszam, „rdzenni Amerykanie”, którzy zagładę swych przodków z rąk białych kolonizatorów też uważają za unikalną i bezprecedensową. Ale chyba lepiej z tego argumentu zrezygnować, bo przecież nie było ludobójstwa, które w ten czy inny sposób nie korzystałoby z kolaborantów pozyskanych w grupie przeznaczonej do unicestwienia, także Holokaust nie był tu wyjątkiem.

Proszę zwrócić uwagę, że dotąd powstrzymałem się od jakichkolwiek wzmianek o swoich rodakach. O dokumentnie dziś zapomnianych kilkuset tysiącach Polaków wymordowanych w ZSSR w drugiej połowie lat trzydziestych, jak leci, za samo urodzenie, gdy Stalin uznał – po doświadczeniu Marchlewszczyzny i innych polskich regionów autonomicznych – że narodowość ta nijak nie przyda się we wznoszonej konstrukcji nowego wspaniałego świata. O kolejnych kilkuset tysiącach wymarłych na tejże nieludzkiej ziemi kilka lat później, po wielkich zsyłkach z pierwszych lat wojny, i kolejnych co najmniej stu tysiącach, tych, których nie zdążyli wywieźć Sowieci, a którzy padli pod siekierami i cepami Ukraińców (tych „zaledwie” paręnaście tysięcy wymordowanych przez Litwinów ginie w masie), i o kolejnych milionach zabitych przez Niemców, z tejże samej przyczyny – braku dla nich miejsca w wielkich planach nowego wspaniałego świata (wiem, tu się zaraz będziemy musieli pobić na pięści z zawodowymi dybukami, ilu pomordowanych wtedy obywateli polskich o żydowskich korzeniach uznać za ofiary żydowskie, a ilu za polskie). I o dziesiątkach tysięcy wyniszczonych już po wojnie przez zwycięzców za niewłaściwą przynależność klasową, wciąż z tej samej przyczyny, że nie pasowali do wielkiej wizji.

Jako Polak, poddawany od lat „pedagogice wstydu”, staram się nie wychylać ze swoją pamięcią. Ale jeśli kiedyś – a właściwie należałoby – zwołana zostanie pod egidą ONZ jakaś konferencja, na której ludy będą ustalać, który z nich został w dziejach bardziej pokrzywdzony, którego ofiary były straszniejsze, i któremu w związku z tym więcej się dzisiaj za to należy, to przecież nie powinniśmy wtedy zapominać, że i my mamy w tych rachunkach coś do dodania.

[srodtytul]Każdy powód dobry[/srodtytul]

Proszę mnie dobrze zrozumieć. Wysoko cenię sobie prace Agnieszki Kołakowskiej, nie z nią tutaj polemizuję, ale z szaleńczym stereotypem, którym dała się zaszantażować, jak wielu zresztą ludzi skądinąd mądrych i szlachetnych, i który w swym artykule kolportuje. Nie wolno mówić, nawet jeśli płynie to z najszlachetniejszych i najsłuszniejszych emocji, że twój ból i płacz jest mniej ważny od mojego, groby twoich przodków mniej godne czci niż moich, twoje cierpienie – a machnąć tam ręką, powszednie, a tylko moje wyjątkowe. Nawet jeśli mówi się to między wierszami i może nawet nieświadomie – nie wolno, bo stajemy w ten sposób na równi pochyłej, która prowadzi w szaleństwo podobne temu, jakie wielokrotnie już doprowadziło do owych strasznych zbrodni.

Używa Agnieszka Kołakowska dziwnego argumentu (cytuje go zresztą), że wyjątkowość Holokaustu wynika „z tego prostego powodu, że nigdy w historii świata nie było próby eksterminacji całej rasy z tej tylko przyczyny, że jest tym, czym jest. Nie dlatego, że jest wroga czy komuś zagraża, czy w czymś przeszkadza, nie po to, by osiągnąć jakiś konkretny cel, po prostu po to, by ją zmieść na zawsze z powierzchni ziemi”. Ani nie wynika, ani nie jest ów „powód” historyczną prawdą. Kiedy przed wiekami podczas fatalnej krucjaty przeciwko Katarom wydał wódz francuskich Normanów sławny rozkaz „mordujcie wszystkich, Bóg swoich pozna”, też nie chodziło o nic innego, niż o wymordowanie wszystkich Prowansalczyków z tej tylko przyczyny, że byli tym, czym byli (zdumiewające skądinąd, do jakiego stopnia pokolenia głupców szermujących tym cytatem jako przykładem rzekomego religijnego fanatyzmu katolików nie rozumieją jego prawdziwego, pełnego cynizmu sensu: że krucjata nie krucjata, herezja czy nie, chodzi wszak o to, by odwiecznego wroga wytępić do nogi, wszystko inne jest tylko pretekstem). Zresztą była to eksterminacja, jedna z wielu w dziejach, skuteczna, lud, będący kolebką kultury europejskiego średniowiecza, został zniszczony ogniem i mieczem i nikt się o niego nie upomni, bo niby jak i po co?

Jak zresztą można różnicować zbrodnie w zależności od tego, czy ofiary komuś przeszkadzały, czy mord służył „konkretnemu” celowi? To znaczy, że biali osadnicy podsyłający Indianom koce po chorych na wietrzną ospę czy rezuni zarzynający polskich wieśniaków mieszczą się w jakiejś innej, mniej godnej potępienia kategorii zbrodniarzy, bo mieli konkretny powód do zabijania, na przykład potrzebę „lebensraumu”?

Wystarczy zerknąć w źródła, by przekonać się, że Niemcy mieli równie solidne powody, by na zawsze zmieść z powierzchni ziemi rasę żydowską (niech już tak będzie, choć można się małostkowo kłócić, czy Żydzi są rasą, czy narodem; jeśli w końcu szło o likwidację rasy, to przecież do innych ludów semickich, zwłaszcza najbliżej z Żydami spokrewnionych Arabów, nie tylko nic Hitler nie miał, ale wręcz widział w nich przyjaciół – ale może nie wymagajmy od psychopaty logiki). Żydzi musieli zginąć, bo z nich brały się wszystkie podłości trapiące ludzkość – chciwość, chytrość, wiarołomstwo, lenistwo, żądza wyzyskiwania innych, rozpusta, wszystko to, jak można przeczytać u duchowych przewodników Hitlera i teoretyków nowożytnego antysemityzmu, wytwory żydowskiego ducha, przenoszące się wraz ze skażoną żydowską krwią i wciąż na nowo infekujące zdrową, germańską kulturę, opartą na szlachetności, pracowitości, honorze etc. Usunięcie Żydów miało przynieść ludzkości uzdrowienie na tej samej zasadzie, jak operacyjne usunięcie nowotworu albo ropiejącego wyrostka.

Wiara przypadkiem dowartościowująca kryterium rasowe, ale, dalibóg, równie „naukowa” jak eugenika czy marksizm-leninizm i równie „idealistyczna”, jak przekonanie rewolucjonistów, uważanych w dzisiejszej popkulturze za szlachetnych, w rodzaju Marata czy Che Guevary, że fizyczna likwidacja księży, szlachty albo bogaczy przyniesie ludzkości nieocenione korzyści i otworzy nową erę szczęśliwości.

Wiem, oczywiście, co mieli na myśli twórcy cytowanego przez Kołakowską poglądu. Specyfiką ludobójstwa nazistowskiego był jego doskonały bezsens z punktu widzenia interesów samych nazistów. Kierując właśnie w chwili największego wzmożenia wojennego wysiłku ogromne siły na eksterminację Żydów, która w tym momencie w żaden sposób nie przekładała się na wynik zmagań, w istocie na własne życzenie przegrywali wojnę.

Wielu historyków twierdzi, że gdyby III Rzesza dotrwała do połowy roku 1946, Hitler doczekałby się upragnionej wunderwaffe, zdolnej odmienić losy wojny… Więc można spekulować, czy gdyby niemieckie pociągi zamiast Żydów do gazowania woziły materiał wojenny na front, a żandarmeria zamiast likwidować getta zwalczała partyzantkę… Cóż, gdyby Żydzi mieli podobną do Polaków skłonność do mistycyzowania, pewnie cały świat powtarzałby dziś, że ofiara milionów wymordowanych w Holokauście miała głęboki sens, ocaliła świat, tak jak my wierzymy, że miało sens poświęcenie za Anglię i Francję Polski w 1939 roku czy Powstanie Warszawskie; ale Żydzi na swoje szczęście są mądrzejsi. Tylko co z tej specyfiki – podkreślam, raczej specyfiki niż wyjątkowości – tego akurat konkretnego ludobójstwa wynika? Nic ponad ogólnie znany fakt, że Hitler, w przeciwieństwie do Stalina, był nie tylko zbrodniarzem, ale i kompletnym wariatem.

Mówiąc nawiasem, chyba właśnie ów bezsens – z praktycznego punktu widzenia Holokaustu –sprawił, że alianci po prostu nie chcieli weń wierzyć, że Janowi Karskiemu mówiono wprost: przecież wiemy, że pan brednie opowiada, ale niech pan opowiada, w czasie poprzedniej wojny też produkowaliśmy niestworzone historie o niemieckich zbrodniach.

A ta z kolei obojętność aliantów w czasie wojny i w pierwszych dziesięcioleciach po niej (proszę zerknąć choćby w pamiętniki Wiesenthala, by uświadomić sobie, jak świeżej daty zjawiskiem jest centralna pozycja zbrodni Holokaustu w świadomości historycznej Zachodu) była zapewne nie bez wpływu na neoficką żarliwość, z jaką (i w tym punkcie bronię atakowanego przez Kołakowską felietonu Pawła Lisickiego) uczyniono Holokaust parareligią. A przy okazji niezwykle skuteczną pałką do okładania tego, kogo akurat trzymające tę pałkę środowiska chciały wyrugować z życia publicznego, pozbawić czci i prawa głosu.

[srodtytul]Zasada Göringa[/srodtytul]

Tu właśnie jest sedno sprawy. W pełni podzielam oburzenie Agnieszki Kołakowskiej postępową modą na antysemityzm, ubieraną w szaty antyizraelskiego pacyfizmu czy protestu przeciwko pasożytniczej globalnej finansjerze. Mam jednak wrażenie, że nie dostrzega ona jednej z zasadniczych przyczyn tego zjawiska, jakim jest właśnie zinstrumentalizowanie Holokaustu jako nadargumentu, zamykającego usta i odzierającego wskazywanych „antysemitów” z praw publicznych.

Brak mi w jej tekście zwrócenia uwagi, że to te same środowiska szermują frazesami w stylu „dziś Żydzi są nazistami dla Palestyńczyków”, które jednocześnie wskazują inkwizytorskim palcem na biskupa, ośmielającego się uściślać rzeczywistą liczbę zagazowanych czy wyrokują o immanentnym i odwiecznym antysemityzmie Polaków, wynikającym, a jakże, z ich katolicyzmu.

Bo z chwilą, gdy owo zinstrumentalizowanie Holokaustu nastąpiło, zaczął działać mechanizm znany ze sławnego okrzyku Göringa: „to ja decyduję, kto jest Żydem!”. Śmiem zaś twierdzić, że dla istoty sprawy nie jest ważne, kto wedle tej samej zasady ma mieć prawo decydowania, kto jest jako antysemita czy „negacjonista” winny „współsprawstwa po fakcie” Holokaustu. Nie jest ważne, kto decyduje, czy i na ile podłączać do wyjątkowości tej jedynej w swoim rodzaju zbrodni inne zbrodnie – takie jak jedzenie mięsa, emitowanie dwutlenku węgla czy zaprzeczanie „globalnemu ociepleniu”. To są skutki. Nie traćmy z oczu przyczyny.

Powtarzają mądrzy Żydzi, że kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Logicznie z tego wynika, że kto zabija jedno życie, zabija cały świat. Dlaczego tę logikę tak trudno pojąć tym, którzy ulubowali sobie plemienne licytacje krzywd?

Najbardziej zajadłymi antysemitami, z jakimi się w życiu zetknąłem, byli amerykańscy Murzyni. Poziom antyżydowskich emocji w ich publikacjach przekraczał wszelkie granice, co mogło dziwić o tyle, że nie ma właściwie historycznych zaszłości, które by je tłumaczyły. Można zrozumieć, dlaczego nienawidzą Żydów współcześni Arabowie. Wyjaśniono w wielu naukowych pracach, jaki splot zdarzeń i emocji doprowadził do wybuchu fobii antyżydowskiej w międzywojennych Niemczech.

Nawet bez żadnych naukowych pomocy umiem wyjaśnić przyczyny antysemityzmu polskiej wsi (mówiąc najkrócej, w jakąkolwiek stronę się polski chłop obrócił, widział jakiegoś Żyda rżnącego go na kasie). W ogóle większość przypadków rozbuchania nienawiści rasowej ma za przyczynę sprawy materialne. O tym, że Żydzi zamordowali Pana Jezusa, z reguły przypominano sobie wtedy, gdy potrzebny był jakiś wzniosły pretekst, by ich ograbić.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał