Rok 1920: przegrane zwycięstwo

Władysław Studnicki mówił o wojnie polsko-bolszewickiej i traktacie ryskim, że jeszcze kilka takich triumfów, a nastąpi koniec Polski

Publikacja: 13.08.2010 17:23

Plakaty: nieznanego autorstwa, ...

Plakaty: nieznanego autorstwa, ...

Foto: Rzeczpospolita

Dzięki odepchnięciu Armii Czerwonej od Warszawy w sierpniu 1920 roku Polska uciekła spod szubienicy. Bolszewikom nie udało się Polski podbić i narzucić jej systemu komunistycznego. Zwycięstwo to było jednak tylko odroczeniem wyroku. Używając nomenklatury komunistycznej: pieriedyszką.

Kończący wojnę polsko-bolszewicką traktat ryski był katastrofą. Zarówno ze strategicznego, jak i z moralnego, a przede wszystkim ideowego punktu widzenia. Składając w Rydze podpisy pod tym dokumentem, członkowie polskiej delegacji podpisali wyrok na Rzeczpospolitą.

Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach.

„Tutaj już ostatecznie kończył się Sienkiewicz Dzikich Pól i świętej Żmudzi – pisał o traktacie Stanisław Cat-Mackiewicz. – Kończył się Mickiewicz, Rzewuski, Pol, kończył się Żółkiewski, Chodkiewicz, Sobieski – wszystko co było wielkie. Kończyła się cała dawna Polska, nieodłączna od pojęć o Polsce, tak jak nieodłączny jest przepyszny Stambuł od pojęć o Turcji, ten sam Stambuł przez Kemala zaniedbany, opuszczony”.

W 1920 roku zaczęła się Polska nacjonalistyczna, ograniczona w istocie do potencjału tylko jednego z tworzących ją niegdyś narodów. Czymże jest bowiem te 25 – 35 milionów Polaków, gdy z jednej strony ma się Niemcy, a z drugiej Rosję.

To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją. Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować.

A przecież koniunktura w 1920 roku była wymarzona.

Oddajmy głos Piłsudskiemu: „Armia bolszewicka była wówczas tak doszczętnie rozbita na całej linii frontu, że nie miałem żadnej przeszkody w tym, aby sięgnąć tak daleko, dokąd bym zechciał”. Przed Polakami, wskutek wiktorii warszawskiej, otworzyła się więc wielka szansa osiągnięcia przedrozbiorowych granic. Choć sam Naczelnik twierdził po wojnie, że przed dalszą ofensywą w 1920 roku powstrzymał go brak „moralnej siły w narodzie”, od tego był zwycięskim wodzem, by naród do swej woli nagiąć.

Pomimo błagań białych Rosjan, którzy wzywali Piłsudskiego do kontynuowania ofensywy, aby wspólnie „zdusić bolszewizm w zarodku”, Polacy wstrzymali działania wojenne i stanęli z bronią u nogi, a potem przystąpili do negocjacji pokojowych z sowiecką Rosją, dzięki czemu mogła ona zdusić rosyjską kontrrewolucję i rozpocząć przygotowania do kolejnej próby marszu na Polskę i Europę, co zrealizowała w latach 1944 – 1945. Wówczas już, jak pisał Józef Mackiewicz, żaden drugi „cud” się nie wydarzył.

[srodtytul]Federacja czy inkorporacja[/srodtytul]

W momencie zmagań z bolszewikami ścierały się w Polsce dwie koncepcje. Pierwszą, reprezentowaną przez Piłsudskiego, była idea federacyjna – kontynuacja idei jagiellońskiej. Według niej miał powstać bliski związek kilku autonomicznych organizmów (w zależności od wersji Polska – Litwa – Białoruś – Ukraina lub Polska – Wielkie Księstwo Litewskie – Ukraina). Druga to endecka idea inkorporacyjna.

Zgodnie z tą ostatnią (zrealizowaną w Rydze) Polska miała być państwem opartym na plemiennej wspólnocie krwi, nie zaś wielonarodową Rzecząpospolitą. Jak obrazowo postulował Roman Dmowski w 1919 roku, „skróćmy tę Polskę trochę”.

Według endeków Polska miała być państwem „tylko dla Polaków”. A skoro tak, to mogła przyjąć tylko tylu przedstawicieli innych narodów, ilu będzie w stanie zasymilować. Właśnie tę koncepcję realizował rozdający karty w Rydze członek polskiej delegacji Stanisław Grabski. Doszło nawet do tego, że wytyczając przyszłą granicę, zażądał on dla Polski mniej, niż gotowi byli dać chcący za wszelką cenę pokoju, bolszewicy! Jeżeli jedynym sposobem na współżycie z przedstawicielami innych narodów Rzeczypospolitej było ich przymusowe „spolszczenie” i „asymilacja”, to trudno działaniom Grabskiego odmówić logiki. Ale czyż jest coś bardziej sprzecznego z duchem i doświadczeniem historycznym Polaków – narodu, który sam przez sto lat poddawany był germanizacji i rusyfikacji – niż podobnie niedorzeczne pomysły?

[srodtytul]Zdradzeni i porzuceni[/srodtytul]

Lecz właśnie owe niedorzeczne pomysły zwyciężyły. Polska wraz z Rosją bolszewicką dokonały rozbioru ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Do spółki z odwiecznym wrogiem Polacy dokonali podziału ziem białoruskich i ukraińskich. Terytoria, którym mieli przynieść wolność i za których mieszkańców byli szczególnie odpowiedzialni z racji stuleci współżycia w jednym państwie, oddali w komunistyczne jarzmo.

Ćwierć miliona kilometrów kwadratowych przedrozbiorowej Rzeczypospolitej i kilka milionów ludzi znalazło się poza granicami Polski. Traktat ryski był aktem prawnym, w którym Polacy zaaprobowali zabór terytorium swojego byłego państwa. Bardzo wymowna jest depesza, jaką przewodniczący delegacji sowieckiej Adolf Joffe wysłał z Rygi do Lenina. „Endecy zostali przeze mnie maksymalnie wykorzystani” – raportował.

Ale nawet z czysto nacjonalistycznej perspektywy ryskie „dzieło” endeków wydaje się bardzo problematyczne. Po sowieckiej stronie granicy pozostawili oni bowiem około półtora miliona Polaków.

Wincenty Witos wspominał: „Najciężej i najprzykrzej zarazem było z delegacjami polskiej ludności, która miała pozostać po stronie rosyjskiej. Delegacje owe przychodziły z Kamieńca Podolskiego, Mińska, Berdyczowa, przekradając się z narażeniem życia i błagając z płaczem, żeby ich Polska nie dawała na pastwę katom bolszewickim, na pohańbienie ich żon i córek, zniszczenie olbrzymiego dorobku polskiej kultury”. Politycy spod znaku endecji pozostali niewzruszeni. W latach 30. Polaków pozostałych za granicą ryską wymordowano lub wywieziono do łagrów, wyrywając z korzeniami wszelkie ślady polskości na tych „dalszych Kresach” Rzeczypospolitej.

Traktat ryski był Jałtą, jaką Polska sprawiła swoim białoruskim i ukraińskim sojusznikom, przelewającym wraz z nią krew w 1920 roku. Słynne „Ja was przepraszam, panowie” wypowiedziane przez Piłsudskiego w obozie internowania w Szczypiornie, w którym po wojnie siedzieli zrozpaczeni oficerowie Petlury, niewiele pomogło.

Zdrada, jakiej dopuściła się Polska wobec Ukrainy, była tym bardziej dotkliwa, że delegacja polska w Rydze dopuściła do stołu rozmów delegację sowieckiej Ukrainy. Zapytany o to Grabski powiedział, że przymierze pomiędzy Polską a Ukrainą było... „układem zawartym między Piłsudskim a Petlurą, nieratyfikowanym przez Sejm, a więc nieobowiązującym”.

Negocjacje ryskie oraz rozbiór ziem ukraińskich i białoruskich do spółki z bolszewikami na długie lata skompromitowały Polskę w oczach naszych wschodnich sąsiadów. I myślę, że do dziś pamięć o tamtym niegodnym zachowaniu jest dla wielu Białorusinów i Ukraińców mocnym argumentem przeciwko zbliżeniu z Polską. Gdzieśtkwi obawa, że Warszawa może się dogadać nad ich głowami z Moskwą.

[srodtytul]Załamał się duch przygody[/srodtytul]

Niemal całkowicie dziś zapomniany Michał K. Pawlikowski uważał, że nie ma sensu szukać winnych tragedii traktatu ryskiego. Przyczyny tego, co się stało, były bowiem głębsze niż decyzje polityków. W „Wojnie i sezonie” Pawlikowski pisał:

„Traktat ryski nie był nawet katastrofą, bo katastrofy w dziejach narodu nie można przywiązywać do jakiejś chwili. Był tylko objawem, zapewne najjaskrawszym, choroby toczącej myśl polską. Był objawem atrofii racji stanu. (...) Stawiano Sienkiewiczowi zarzuty, że jego Trylogia podjudzała i podjudza młodzież do szaleńczych i samobójczych zrywów w rodzaju powstania warszawskiego. Duchem Trylogii nie jest namawianie do szaleństw – jej duchem jest przygoda. A przygoda, choćby najbardziej szalona, nie jest samobójstwem. Odbrązowianie Sienkiewicza zaczęło się (...) dlatego, że w psychice polskiej załamał się duch przygody. Wyprawa kijowska, (...) zdobycie Mińska, Borysowa i Bobrujska – to ostatnie podrygi ducha przygody. Od roku 1920 jesteśmy w defensywie”.

Pawlikowski w „Wojnie i sezonie” pisał o „nici – strasznej i czerwonej – która łączy traktat ryski z naszą dzisiejszą tragedią”. Pisząc w 1965 roku o „dzisiejszej tragedii”, miał oczywiście na myśli odebranie Polsce „bliższych Kresów” z Wilnem i Lwowem oraz jej wasalizację.

Wyrzekając się w Rydze swojej wielonarodowej spuścizny, Polska przygotowała grunt pod utratę Wilna i Lwowa oraz do klęski w trwających od stuleci zmaganiach między Polakami a Rosjanami o to, co Jerzy Giedroyc nazywał przestrzenią ULB. Długofalową konsekwencją traktatu ryskiego była PRL.

Właśnie dlatego Władysław Studnicki napisał o wojnie polsko-bolszewickiej i kończącym ją traktacie ryskim, że „był to triumf, ale tego rodzaju, że jeszcze kilka takich triumfów – a koniec Polski”.

Moim zdaniem ów duch defensywy, który zwyciężył w Polakach na początku lat 20., jest ściśle związany z przejęciem rządu dusz w narodzie polskim przez Dmowskiego i jego ideą nacjonalizmu.

Polska ograniczona do swojego narodowego potencjału – w przestrzeni geopolitycznej Europy Środkowo-Wschodniej – była, jest i będzie zawsze skazana na defensywę. Polska, która zamyka się na Wschód, na Litwę, Ukrainę i Białoruś, zawsze będzie Polską małą, niezdolną do odegrania poważniejszej roli w regionie. Dlatego polski ruch narodowy, zapewne wbrew intencjom swoich twórców, był i jest ruchem pomniejszającym siłę i znaczenie Polski.

Cat-Mackiewicz, pisząc o traktacie ryskim, stwierdził: „Polskie ziemie etnograficzne dają nam Polskę zbyt słabą. (...) Zasadą polityki polskiej, położonej między Rosją a Niemcami, musi być dążenie do stworzenia organizmu politycznego o sile równej albo Rosji, albo Niemcom. A tego etnograficzna Polska dać nam nie może”.

Tej żelaznej zasadzie polskiej geopolityki sprzeniewierzyliśmy się w Rydze. Efektem były wydarzenia lat 1939 – 1945, największa katastrofa w dziejach naszego narodu.

[i]Plakaty ilustrujące powyższy tekst pochodzą z teki „Na froncie i przy palecie. Wojna 1920 r. w plakacie” wydanej przez Muzeum Wojska Polskiego[/i]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy