[srodtytul]11 czerwca[/srodtytul]
Za każdym razem, gdy po krótszej lub dłuższej niebytności wracam do Kondy, czuję, jakbym się ocykał z drzemoty. Znowu zaczynam zauważać zmianę wiatru po chełbi na Oniego, deszcz w szepcie topoli, żmiję po szmerze trawy i zapachy w powietrzu (właśnie Wasiliewa zatopiła banię, rozsnuwając dokoła smolisty aromat dymu z sosnowych szczap), tudzież różne smaki: jagły z czosnkiem, razowego chleba z kozim twarogiem, sałaty z oliwą, wędzonej szczuki i okonia z rusztu, jaj z kartoszką po wiejsku i kruchego placka z rabarbarem.
W Kondzie mam się na baczności, idąc czy stojąc, siedząc czy śpiąc, czuwając, mówiąc lub milcząc. U buddystów nazywa się to „sati”, a według Magrisa jest formą modlitwy, to znaczy – rozpoznaniem obiektywnej rzeczywistości. Sposobem patrzenia poza i ponad własne „ja”.
[srodtytul]18 czerwca[/srodtytul]
Najlepszymi nauczycielkami baczności są żmije. Wylegują się na słońcu w trawie i trzeba uważać, aby nie nastąpić, idąc po wodę lub po drwa, bo jeśli kroczysz czujnie, żmija sama zejdzie ci z drogi, wijąc chwostem ku przestrodze.
W ubiegłym roku żmija ukąsiła Tamarę Zacharczenko, ale mnie to nie zdziwiło. Jako adwentyści Zacharczenko wierzą, że gadzina jest wcieleniem Złego, nie przypadkiem skusiła Ewę w raju i dlatego Andrej każdą gadzinę na swoim terytorium zabija. A że żmije żyją w parach, zapewne któraś w końcu się zemściła za małżonka – na małżonce.
Zresztą nie trzeba być adwentystą, by gadzin nienawidzić. Wrogów żmij można znaleźć wśród chrześcijan drugich wyznań z tychże samych (biblijnych) powodów. Prawosławni na Kiżach wiodą wojnę ze żmijem, choć na co dzień pracują w tamecznym muzeum i są – zdawałoby się... – współcześnie wykształconymi ludźmi. A raskolnik Klujew prorokował w swojej Pogorzeliźnie żmijną wiktorię w Zaonieżu i przepowiednia na naszych oczach się sprawdza, bo w ruinach domostw, opuszczonych przez ludzi, gnieżdżą się całe rodziny gadzin.