Kino musi budzić

Z Oliverem Stone’em rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 25.09.2010 01:01

W 1987 roku „Wall Street” Olivera Stone’a stał się wydarzeniem. Michael Douglas dostał wówczas Oscar

W 1987 roku „Wall Street” Olivera Stone’a stał się wydarzeniem. Michael Douglas dostał wówczas Oscara za rolę Gordona Gekko – cwanego gracza, który zbił fortunę, wykorzystując nielegalnie zbierane informacje. Po 23 latach Stone zrobił sequel tego filmu – „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi”. Gekko wychodzi z więzienia i stara się odnaleźć w zupełnie nowym świecie, w którym na nowojorskiej giełdzie krzyżują się interesy wielkich banków i korporacji. Na zdjęciu: Stone i Douglas na planie nowego filmu

Foto: AP

[b]Rz: Stracił pan w czasie kryzysu?[/b]

Jak większość Amerykanów. Moje oszczędności zmniejszyły się o jakieś 30 – 40 proc. Taka średnia krajowa. Znam ludzi, którzy stracili znacznie więcej.

[b]„Wall Street” to pana rozliczenie z Ameryką? Z ojcem? Ze swoim własnym życiem, które miał pan przecież spędzić na giełdzie?[/b]

Tak. Mój ojciec był brokerem i ekonomistą. Ale w jego czasach świat finansjery nie był jeszcze tak cyniczny jak dzisiaj. Zaczynał karierę w latach 30., zarabiając 25 dolarów tygodniowo. Potem awansował, nigdy jednak nie zbił fortuny. Był typem faceta w szarym garniturze. Chciał zachować anonimowość, uważał, że ci, którzy wynoszą się ponad tłum, wystawiają się na ostrzał. Całe życie ciężko harował, głęboko wierząc, że działa na rzecz swoich klientów i na rzecz Ameryki. W latach 60. Sandy Weil, który założył Citigroup, wykupił jego firmę i ojciec automatycznie wszedł w skład jego koncernu. Wtedy pierwszy raz zobaczył to nowe pokolenie, dopiero wchodzące na giełdę: ludzi, którzy zapowiadali nadejście Gordonów Gekko. To był dla niego szok.

[b]A jednak chciał, żeby poszedł pan tą samą drogą, co on.[/b]

Był republikaninem, konserwatystą. Nienawidził Roosevelta, nienawidził też Castro. Kochał Amerykę. Wierzył w jej potęgę, sprawiedliwość, świetlaną przyszłość. Chciał, żebym stał się „szanowanym obywatelem”. A czy była ku temu lepsza droga niż skończenie Yale i praca na Wall Street, będącym wówczas synonimem sukcesu?

[b]Ojciec dał panu jakąś radę na życie?[/b]

Powtarzał: „Dzieciaku, nie mów zbyt wiele. I nigdy nie wal prawdy prosto z mostu, bo tylko się wpędzisz w kłopoty”.

[b]Chyba go pan nie posłuchał. Uciekł pan z uniwersytetu. Dlaczego właściwie?[/b]

Zrozumiałem, że to nie mój świat. George W. Bush, który znalazł się w Yale w tym samym czasie, czuł się tam świetnie. Ja dusiłem się. Przestałem chodzić na zajęcia, wypiąłem się na praktyki na Wall Street. Ojciec odebrał to niemal jak własną klęskę. Uważał, że niszczę swoją przyszłość. Miałem świadomość, że go zawodzę, ale to było moje życie.

[b]Pana bunt był dość radykalny. Poszedł pan na wojnę.[/b]

Dostałem niezłą lekcję. W Wietnamie znalazłem się wśród chłopaków, którzy niewiele znaczyli, ale uważali się za lepszych od tych, których zabijali. Tak samo jest teraz w Iraku czy w Afganistanie. Ale życiowo to było nieocenione doświadczenie. Zaglądałem śmierci w oczy, byłem ranny, stałem się mężczyzną. Zacząłem wiedzieć, czego chcę. Dlatego nigdy potem nie wróciłem do Yale.

[b]Za to wrócił pan na na giełdę. W 1986 roku zrobił pan „Wall Street”.[/b]

Skoro mówimy o moim ojcu: on zawsze uważał, że nie ma dobrych filmów o biznesie. I to echo jego narzekań wróciło do mnie, kiedy po „Plutonie” szukałem następnego projektu. Nakręciłem „Wall Street” najuczciwiej jak potrafiłem. Ludzie uznali mnie za jasnowidza, powtarzali, że przewidziałem kryzys. A ja nie miałem o niczym pojęcia. Nie jestem ani ekonomistą, ani kaznodzieją. Nikogo nie miałem zamiaru przestrzegać ani zawracać „ze złej drogi”. Po prostu pokazywałem ten świat tak, jak go widziałem. A największym zaskoczeniem był dla mnie odbiór filmu. Nieuczciwego brokera, który mówił, że „chciwość jest dobra”, uważałem za czarny charakter. Tymczasem on stał się dla środowisk finansowych niemal ikoną. Do dzisiaj się zdarza, że na ulicy obcy ludzie klepią mnie po ramieniu i wyznają, że swoim „Wall Street” zainspirowałem ich do wyboru życiowej drogi.

[b]Po 23 latach wrócił pan do Gekko w „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi”.[/b]

Myślałem o tym filmie od dawna. A kryzys finansowy 2008 roku był najlepszym czasem, by znów zajrzeć na nowojorską giełdę. Dostałem świetny scenariusz, poprawiony jeszcze przez Allena Loeba. Wall Street jest zresztą dzisiaj tak innym światem niż ćwierć wieku temu, że trudno mój film nazywać sequelem.

[b]Co się zmieniło?[/b]

Giełda jest całkowicie skomputeryzowana, gra toczy się o większe – czasem niewyobrażalne wręcz – pieniądze, ludzie nie mają żadnych złudzeń i szybciej się spalają. Ale też świat się zmienił. Ameryka stała się gigantycznym kasynem, w którym rządzą banki. W czasie, gdy kręciliśmy „Wall Street”, zyski z instytucji finansowych stanowiły w ogólnych przychodach korporacji 17 proc. Dziś jest to 47 proc. Banki rozdają karty w gospodarce, chroniąc wyłącznie własne interesy. Od czasów Reagana, mamy tylko iluzję prosperity. Najbardziej poszkodowani są zwyczajni ludzie, za których pieniądze bankierzy nie czują żadnej odpowiedzialności. Gdy byłem dzieckiem, odsetki na lokatach nie schodziły poniżej sześciu procent. Teraz przeciętnym ciułaczom proponuje się 0,5 procent. Banki okradają świat. Jeśli nikt tego nie zatrzyma, po Grecji zaczną upadać następne kraje.

[b]Czy w czasie przygotowywania filmu miał pan konsultantów z dzisiejszej elity finansowo-ekonomicznej?[/b]

Maklerzy chętnie z nami rozmawiali, bo dla nich „Wall Street” było filmem niemal kultowym. Ale przedstawiciele wielkich banków nie chcieli nam pomóc. To potwornie aroganccy ludzie. Spotykaliśmy się z niezależnymi ekonomistami, jak George Soros czy James Chanos. Jedynym bankiem, który otworzył przed nami swoje wrota, był jeden z banków kanadyjskich. Zanim zaczęliśmy zdjęcia, ja i Michael Douglas spotkaliśmy się też z Samuelem Waksalem, byłym szefem biofarmaceutycznej kompanii ImClone System, który odsiedział wyrok za niedozwolone prawem spekulacje. Miałem wrażenie, że było tam zresztą więcej dymu niż ognia. Waksal wyszedł na wolność z mocnym postanowieniem, że się odkuje i jeszcze wszystkim pokaże.

[b]Douglas zagrał człowieka znacznie bardziej zgorzkniałego.[/b]

Czas, który minął od pierwszego filmu, przysporzył mu doświadczeń i zmarszczek. To widać w jego grze. Uważam, że stworzył wielką kreację i cieszę się, że mogłem dać go widzom w jednej z jego najlepszych ról.

[b]„Wall Street 2. Pieniądz nie śpi” odróżnia od pierwszej części wiara, bardzo zresztą amerykańska, w siłę rodziny.[/b]

Kręcąc „Wall Street”, byłem prawie ćwierć wieku młodszy, dość świeżo miałem za sobą okres buntu, kokainowych odjazdów, życia na krawędzi. Dzisiaj już mogę zrobić film o rodzinie. Mam trzecią żonę, troje dzieci. Matkę, która ma 90 lat i doskonale się trzyma. Jak do niej dzwonię, mówi: „Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać, bo właśnie wychodzę do przyjaciół”. Oni wszyscy są dla mnie ważni.

[b]Dlatego pozostawił pan na końcu nadzieję?[/b]

Zostawiłem ją głównie dlatego, że sam chcę ją mieć. Chcę wierzyć, że ktoś się opamięta i poskromi chciwość bankierów, że Obama przeprowadzi reformy. Mam nadzieję, że Ameryka przestanie mieć militarne kompleksy i zakończy swoje wojny... Tę listę mógłbym ciągnąć do jutra.

[b]Mówi pan o Obamie. Podczas ostatnich wyborów intelektualiści i artyści stanęli za nim murem. Pan też go popierał. Czy dzisiaj nie czuje się pan rozczarowany?[/b]

Trochę tak. Nigdy na przykład nie ukrywałem, że nie popieram jego działań w Afganistanie. Ale ciągle uważam, że to mądry, etyczny człowiek. Nie to co Bush. Ale trudno jest reformować zastany system, niezależnie czy człowiek nazywa się Roosevelt, Kennedy czy Obama. A teraz na dodatek ten system się umocnił. Jest ciasno sprzęgnięty z ekonomią, za każdą decyzją polityczną stoją olbrzymie pieniądze dryfujące codziennie między bankami i przemysłem naftowym, zdrowotnym, ubezpieczeniowym. Prawdę powiedziawszy, trudno to nazwać demokracją. Ale kiedy czuję się rozczarowany, myślę, co robiłbym jako prezydent McCain.

[b]Czy w swojej niechęci do bliskich pana ojcu republikanów nie posuwa się pan zbyt daleko? W ostatnich latach nakręcił pan bardzo kontrowersyjne dokumenty o Castro czy Chavezie. Uchodzi pan za lewaka.[/b]

Nie jestem reżyserem do wynajęcia. Robię to, w co wierzę. Dlatego walczyłem z zakłamaniem mediów, które tworzą zafałszowane wizerunki tych ludzi. Pojechałem z kamerą i rozmawiałem z nimi, pokazałem ich świat. Zachowałem się jak każdy dokumentalista. Wyprodukowałem też „The Day Reagan Was Shot” czy „The Last Days of Kennedy and King”. To jest przyszłość kina. Wcale nie nowe technologie, o których teraz rozpisują się dziennikarze. 3D to dla filmu rewolucja porównywalna do wprowadzenia dźwięku, ale trójwymiar jest fantastyczny dla bajek w stylu „Avatara”.

A kino ma opowiadać o świecie wokół.

W filmach: „JFK”, „Nixon”, w obrazach o wojnie wietnamskiej, „World Trade Center” „W.”, „Wall Street” tworzy pan kronikę naszych czasów.

Jakiś czas temu obejrzałem trzyminutowy montaż scen z moich filmów. I nagle stanęło mi przed oczami własne życie. Uświadomiłem sobie, że nawet kiedy opowiadałem biografie innych ludzi, mówiłem o sobie, swoich odczuciach, swoim widzeniu historii. Na bohaterów wybierałem postacie, które dla mnie miały znaczenie. Nie zrobiłem filmu o Reaganie czy Clintonie, tylko sportretowałem na ekranie Busha, bo kiedyś z nim chodziłem do jednej uczelni. Chciałem, żeby widz zrozumiał, ile z niego w nas wszystkich tkwi. Kino musi ludzi budzić. Nie wierzę oczywiście, że filmy o wojnie w Wietnamie albo Iraku sprawią, że przestaniemy się zabijać. Ale trzeba uczyć myślenia nasze dzieci. Dlatego przygotowuję dziesięciogodzinny cykl „Tajemnice historii USA”. Dla swojej córki.

[b]Pewnie znowu wywoła pan burzę.[/b]

Tak pani myśli? Naprawdę jestem taki kontrowersyjny?

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy