1. Kieliszek – pisałem już w poprzednich felietonach, że jego czasza powinna mieć kształt tulipana i że za tę czaszę nigdy go nie chwytamy (nie dotyczy Amerykanów). Zawsze trzymamy za nóżkę, howgh.
2. Nalewanie wina – nalewamy do miejsca, ?w którym tulipanowa czasza jest najszersza, nie do pełna, nie do połowy, tylko tyle. Niegdyś uważano, że nie dolewa się wina, jeśli w kieliszku jeszcze coś jest, ale teraz nawet w najlepszych winiarniach i restauracjach od tego się odchodzi, więc chyba nie obowiązuje. Otwierając butelkę, najpierw nalewamy trochę sobie. Po zdegustowaniu i uznaniu, że nie jest korkowe, rozlewamy gościom, zaczynając (ach, ten obrzydliwy patriarchat!) od kobiet, kończąc na sobie.
3. Co dać w prezencie? Generalna zasada wszystkich prezentów brzmi, że prezent nie może być zbyt drogi, by nie wpędzać obdarowywanego w zakłopotanie. Nie powinien też być zbyt tani, bo później Zbigniew Boniek wypomina Jackowi Kurskiemu, że dostał od niego wino za grosze.
A jakie wina dawać? Najlepiej te, które znamy i lubimy, nie polegajmy na ładnej etykiecie, butelce czy cenie (drogie ? dobre). Jeśli chcę być oryginalny, to daję nie wino, a miód pitny z miodosytni, którą znam i lubię (choćby Miodosytnia Podlaska). Zawsze miłym prezentem są wina polskie, które znamy, często kupione w winnicy. Wiosną będę na Pomorzu i będę pewnie potem zdumionym znajomym wręczał wina znad Dolnej Wisły.
Nie wręczę za to moich ukochanych pomarańczowych win z amfory, bo to wina trudne, chyba że obdarowany jest ich miłośnikiem. Bezpiecznym prezentem są wina musujące, niekoniecznie szampany, choć ich też nie skreślam. Dobra cava, cremant, ciekawe prosecco czy po prostu pyszny sekt zawsze się przydadzą. Zawsze można dać eleganckiego, reńskiego (chyba że Jarosławowi Kaczyńskiemu, wtedy mozelskiego) rieslinga. A poza tym zawsze można wręczyć nie wino, ale książkę o winie.