Ożywiony obraz Breugla

Najnowsze dzieło Lecha Majewskiego nie powstałoby bez wcześniejszego „Angelusa", osadzonej w latach 50. XX wieku opowieści o śląskiej grupie malarzy prymitywistów przejętych filozofią różokrzyżowców i traktujących malarstwo jako część praktyk okultystycznych w czasach stalinizmu.

Publikacja: 09.04.2011 01:01

Rutger Hauer jako Breugel

Rutger Hauer jako Breugel

Foto: ITI CINEMA

Wierzyli także, że mogą zapobiec ostatecznej kosmicznej katastrofie, jeśli wesprą Boga w ratowaniu błądzącej ludzkości. Muszą tylko znaleźć Angelusa – niewinnego młodzieńca, który ściągnie na siebie apokaliptyczny promień Saturna. Film rozgrywał się w industrialnym pejzażu Śląska stylizowanym na surrealizm naiwnego malarstwa.

Michael Gibson, pisarz – autor monografii artystów i krytyk sztuki – zobaczył „Angelusa" w 2005 roku w kinie w Paryżu. Sfilmowana malarsko-filozoficzna wizja głęboko go poruszyła. W „International Herald Tribune" napisał, że reżyser ma breuglowski umysł, i podarował Majewskiemu swoją książkę „Młyn i krzyż" analizującą obraz „Droga krzyżowa" Pietera Breugla. Tak doszło do spotkania reżysera i współautora scenariusza filmowego „Młyna i krzyża". Krytyk myślał skromnie o dokumencie. Reżyser obstawał za filmem fabularnym, choć Gibson początkowo sądził, że to szaleństwo.

Można w spotkaniu obu twórców szukać ukrytej logiki przypadku, ale warto też nie zapominać, że pasyjny wątek interesował Majewskiego już wcześniej. W cyklu plastyczno-poetyckich wideoartów „Krew poety", a potem w filmie „Szklane usta", opowiadającym o wizjach poety zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym, inscenizował scenę ożywienia „Zdjęcie z krzyża" Rogiera van der Weydena. Na oczach widzów dokonywał transformacji współczesnych ludzi w religijne role. Majewski przypomina o tym sam na wystawie w krakowskim Muzeum Narodowym. Doświadczenia te wykorzystał w „Młynie i krzyżu" w scenie przeobrażania aktorki Charlotte Rampling w Marię, cierpiącą matkę Chrystusa.

Krytycy spierają się, czy „Młyn i krzyż" jest rzeczywiście filmem, czy ożywionym malarskim obrazem z udziałem wybitnych aktorów. Lech Majewski zawsze mieszał gatunki, poruszając się na granicy kina i sztuki. „Młyn i krzyż" nie jest jednak tak wyraźnie sfabularyzowany jak „Angelus" czy „Ogród rozkoszy ziemskich", którego bohaterka szuka w arcydziele Boscha wskazówek, jak odnaleźć raj na ziemi, a jednocześnie zmaga się ze śmiertelną chorobą.

Spór o klasyfikację filmu Majewskiego schodzi na drugi plan wobec wpisanej w niego fascynującej interpretacji pasyjnego tematu w dziele Breugla z 1564 roku. Majewski wielokrotnie oglądał ten obraz, podróżując przez Wiedeń do Wenecji. – Jestem zanurzony w starym malarstwie – mówił reżyser na konferencji przed premierą. – Wprawia mnie w drżenie i inspiruje. Natomiast gdy patrzę na sztukę współczesną, coraz częściej towarzyszy mi uczucie rozczarowania.

– Wejdźcie do malowanego świata Pietera Bruegla bez żadnych wstępnych założeń – zachęca Michael Gibson w książce-eseju „Młyn i krzyż". A Lech Majewski urzeczywistnia to wyzwanie.

Film starannie rekonstruuje historyczne czasy Breugla. Narratorzy – Rutger Hauer w roli Breugla i Michael York jako Nicholas Jonghelinck, bankier i kolekcjoner jego obrazów – przypominają, że Flandrią, ojczyzną malarza, rządził wówczas hiszpański król Filip II. Inkwizycja szalała. Film nie szczędzi pełnych okrucieństw scen. Mimo że to obrazy przeszłości, pod ich powierzchnią kryje się bardzo współczesne pytanie: Gdzie był Bóg? A także ożywają głosy dzisiejszej debaty, czy Kościół rozliczył się ze swą złą przeszłością?

Buntownicze pytania prowokują następne. Czy film jest antyklerykalny, czy religijny? Dlaczego spośród wielu malarskich przedstawień Pasji reżyser wybrał akurat dzieło Breugla?

Na obrazie Breugla upadający pod krzyżem Chrystus znajduje się w samym centrum obrazu, ale w gąszczu ponad 500 namalowanych postaci, więc niełatwo go od razu zauważyć. Czy jak pisze Gibson „... jeszcze nie pora go zauważyć; nawet sam artysta tego od nas nie oczekuje. Chyba ma nadzieję, że jeszcze Go nie odszukaliśmy". Nie wszyscy w tym tłumie zmierzają na Kalwarię. Część wędrowców pochłonięta jest swoimi codziennymi sprawami i tylko przypadkiem staje się świadkami męki Chrystusa. Kryje się w tym zawsze aktualna prawda, że nad eschatologiczne poszukiwania sensu życia często przedkładamy prozaiczne troski.

Zarówno w filmie, jak i obrazie nad ludzkim rojowiskiem góruje skała z wielkim młynem. Można go interpretować jako kosmiczną napędową siłę świata, która jednocześnie bezlitośnie miele na pył ludzkie życie. Jako symbol Kościoła zbudowanego według słów Chrystusa na skale. Jako przepowiednię ukrzyżowania, bo jego skrzydła też mają kształt krzyża. Młynarz okazuje się ucieleśnieniem Boga. W chwili śmierci Chrystusa zatrzymuje swój młyn, czyli czas. Reżyser pozostawia wieloznaczność odczytań. Gdyby poszedł śladem obrazu van der Weydena, stworzyłby pewnie sequel słynnej „Pasji" Mela Gibsona – ekspresyjnej, krwawej biografii Chrystusa. Wybrał epicki moralitet Breugla, bo dawał mu szansę wpisania własnych refleksji o ludzkiej egzystencji i porządku świata.

Wierzyli także, że mogą zapobiec ostatecznej kosmicznej katastrofie, jeśli wesprą Boga w ratowaniu błądzącej ludzkości. Muszą tylko znaleźć Angelusa – niewinnego młodzieńca, który ściągnie na siebie apokaliptyczny promień Saturna. Film rozgrywał się w industrialnym pejzażu Śląska stylizowanym na surrealizm naiwnego malarstwa.

Michael Gibson, pisarz – autor monografii artystów i krytyk sztuki – zobaczył „Angelusa" w 2005 roku w kinie w Paryżu. Sfilmowana malarsko-filozoficzna wizja głęboko go poruszyła. W „International Herald Tribune" napisał, że reżyser ma breuglowski umysł, i podarował Majewskiemu swoją książkę „Młyn i krzyż" analizującą obraz „Droga krzyżowa" Pietera Breugla. Tak doszło do spotkania reżysera i współautora scenariusza filmowego „Młyna i krzyża". Krytyk myślał skromnie o dokumencie. Reżyser obstawał za filmem fabularnym, choć Gibson początkowo sądził, że to szaleństwo.

Można w spotkaniu obu twórców szukać ukrytej logiki przypadku, ale warto też nie zapominać, że pasyjny wątek interesował Majewskiego już wcześniej. W cyklu plastyczno-poetyckich wideoartów „Krew poety", a potem w filmie „Szklane usta", opowiadającym o wizjach poety zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym, inscenizował scenę ożywienia „Zdjęcie z krzyża" Rogiera van der Weydena. Na oczach widzów dokonywał transformacji współczesnych ludzi w religijne role. Majewski przypomina o tym sam na wystawie w krakowskim Muzeum Narodowym. Doświadczenia te wykorzystał w „Młynie i krzyżu" w scenie przeobrażania aktorki Charlotte Rampling w Marię, cierpiącą matkę Chrystusa.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką