Hollywoodzki film „Niepokonani", który niedawno wszedł na polskie ekrany, to poruszająca opowieść o brawurowej ucieczce z łagru, sile ducha i granicach ludzkiej wytrzymałości. Kręcenie zdjęć w tajdze syberyjskiej, w górach Tybetu i na pustyni Gobi było doznaniem ekstremalnym. „Doszliśmy na kraniec własnej wytrzymałości i przekroczyliśmy go", oświadczył australijski reżyser Peter Weir.
Znam dobrze Syberię i niejednokrotnie oglądałem posępną scenerię stalinowskiego terroru, więzień bez krat, skąd nie było szans ucieczki. Mimo to niektórzy decydowali się na desperacki krok. Przykład heroicznej walki o przetrwanie zdeterminowanej grupki śmiałków, którzy podjęli się rocznego marszu ponad ludzkie siły, jest hołdem dla nieograniczonych możliwości przystosowawczych człowieka. Podważyli podstawowe prawa fizjologii i biologii, dowodząc, jak wspaniale ciało ludzkie adaptuje się do gorąca i zimna, głodu i pragnienia, strachu i zwiększonego wysiłku fizycznego.
Konkurencja w biznesie wymusza dziś dostosowanie się do warunków zmieniającego się otoczenia, tworzenie nowych rozwiązań czy korzystanie z niestandardowych metod. Nic dziwnego, że temat przezwyciężania własnych ograniczeń jak bumerang wraca do programów konferencji, warsztatów szkoleniowych dla kadry zarządzającej, treningów dla pracowników sieci sprzedaży. Dla wszystkich tych, którzy dbają o lepszy wynik i skuteczność działania. Wątkiem przewodnim jest pokonywanie własnej słabości, przełamywanie barier umysłu. Programy opracowują psycholodzy, specjaliści PR i marketingu oraz instruktorzy sztuk walki.
Bywa, że na takie szkolenia zaprasza się osoby, które osiągnęły cel, który wydawał się nieosiągalny, by przekonały uczestników, że granica naszych możliwości jest elastyczna i zależy tylko od nas samych.
Doświadczenia tych ludzi bardziej utrwalają się w pamięci słuchaczy i są ogromnie sugestywne. Nie wystarczy przeczytać podręcznik uczący kształtowania własnej wartości, zapamiętać i uwierzyć w formułki, że każdy może pokonać każdą przeszkodę, że człowiek odpowiednio zmotywowany będzie nieustannie poszukiwać rozwiązań, wmawiając sobie: „Nigdy się nie poddawaj: zawsze jest jakieś inne wyjście".
Rozbitek na Atlantyku
Uczestniczę czasem w takich seminariach, dzieląc się osobistym doświadczeniem. Duże wrażenie wywołuje relacja z mojego samotnego rejsu przez Atlantyk. Postanowiłem zbadać wytrzymałość małej łodzi ratunkowej. Zamierzałem też udowodnić, że ofiara katastrofy morskiej może się uratować, jeśli nie straci nadziei. Nie miałem łączności ze światem, nie posiadałem sekstansu. Jedynym instrumentem nawigacyjnym był zwykły kompas. Problemem rozbitka jest zwykle brak wody pitnej, zatem zbierałem ją w czasie deszczu. Wyciskałem płyn z ryb i siatką z muślinu łowiłem bardzo pożywną papkę planktonową. Wyszedłem z założenia, że każdego człowieka wystawionego na ciężką próbę stać na przekroczenie własnych barier psychicznych. Aby tego dokonać, musi on pozbyć się zwykłych ludzkich słabości, opanować lęk, wykazać męstwo i siłę woli.
Kiedy w cieplarnianych warunkach wspominam tę zuchwałą podróż, wydaje się ona jakimś odległym snem. Odświeżam ją z kart wydanej we Włoszech książki „Oltre ogni limite" („Poza limitem"):
„Wcześniej czy później na morzu przychodzi sztorm. Fale wzrastają z każdą chwilą, na dobre ukazując furię żywiołu. Porywisty wiatr świszczy w olinowaniu, zwały wody z łoskotem przesuwają się obok zaginionej w bezmiarze morza łupiny. Grzywacze zalewają łódź, okaże się, że przez trzy doby wyleję wiadrem pięć ton wody. Słona woda irytuje oczy, piecze przeżarta solą skóra. Nie jem i nie śpię, przemoczony do nitki trzęsę się z zimna. Zmagania z nawałnicą podkopują moją siłę. Wspominam »The Guardian«, który pisał, że podejmuję się karkołomnego wyzwania. Zdawałem sprawę, że będzie trudno i się nie myliłem. Ciąży mi bezkresna samotność. W nieprzeniknionej ciemności nocy strach ma jeszcze większe oczy. Boję się, że mogę upaść na duchu i stracić instynkt samozachowawczy. Wystarczyłaby jedna chwila, żeby poddanie się przeszło w sen wieczny. Ale uporczywy wewnętrzny głos jest silniejszy: »Nie zwątpię!«, »Nie ulegnę! Wytrwam!«. Niezachwiana wiara w krytycznych sytuacjach wzmacnia człowieka. W nieustannej walce wspomaga mnie hart ducha i niezachwiane pragnienie życia kolumbijskiego marynarza opisanego przez Gabriela Garcię Marqueza w »Opowieści rozbitka«. Nieszczęśnik po dziesięciu dniach dryfowania na tratwie, bez picia i jedzenia, na wpół żywy wylądował na bezludnej plaży. Przeżył, bo się nie poddał. Doświadczam głębokiej lekcji pokory. Błagam: »Dobry Boże, pozwól mi wrócić do domu«. Modlę się do Matki Boskiej Częstochowskiej i czuję, że jakaś niewidzialna siła napawa mnie odwagą.