Przekraczanie własnych ograniczeń

Przełamywanie barier i pokonywanie granic ludzkiej wytrzymałości podważa podstawowe prawa fizjologii i biologii człowieka

Publikacja: 30.04.2011 01:01

Uczestnicy wyprawy eksploracyjnej Jacka Pałkiewicza chronią się przed palącym słońcem na pustyni Kar

Uczestnicy wyprawy eksploracyjnej Jacka Pałkiewicza chronią się przed palącym słońcem na pustyni Kara Kum

Foto: Archiwum, Igor Michalow Igor Michalow

Red

Hollywoodzki film „Niepokonani", który niedawno wszedł na polskie ekrany, to poruszająca opowieść o brawurowej ucieczce z łagru, sile ducha i granicach ludzkiej wytrzymałości. Kręcenie zdjęć w tajdze syberyjskiej, w górach Tybetu i na pustyni Gobi było doznaniem ekstremalnym. „Doszliśmy na kraniec własnej wytrzymałości i przekroczyliśmy go", oświadczył australijski reżyser Peter Weir.

Znam dobrze Syberię i niejednokrotnie oglądałem posępną scenerię stalinowskiego terroru, więzień bez krat, skąd nie było szans ucieczki. Mimo to niektórzy decydowali się na desperacki krok. Przykład heroicznej walki o przetrwanie zdeterminowanej grupki śmiałków, którzy podjęli się rocznego marszu ponad ludzkie siły, jest hołdem dla nieograniczonych możliwości przystosowawczych człowieka. Podważyli podstawowe prawa fizjologii i biologii, dowodząc, jak wspaniale ciało ludzkie adaptuje się do gorąca i zimna, głodu i pragnienia, strachu i zwiększonego wysiłku fizycznego.

Konkurencja w biznesie wymusza dziś dostosowanie się do warunków zmieniającego się otoczenia, tworzenie nowych rozwiązań czy korzystanie z niestandardowych metod. Nic dziwnego, że temat przezwyciężania własnych ograniczeń jak bumerang wraca do programów konferencji, warsztatów szkoleniowych dla kadry zarządzającej, treningów dla pracowników sieci sprzedaży. Dla wszystkich tych, którzy dbają o lepszy wynik i skuteczność działania. Wątkiem przewodnim jest pokonywanie własnej słabości, przełamywanie barier umysłu. Programy opracowują psycholodzy, specjaliści PR i marketingu oraz instruktorzy sztuk walki.

Bywa, że na takie szkolenia zaprasza się osoby, które osiągnęły cel, który wydawał się nieosiągalny, by przekonały uczestników, że granica naszych możliwości jest elastyczna i zależy tylko od nas samych.

Doświadczenia tych ludzi bardziej utrwalają się w pamięci słuchaczy i są ogromnie sugestywne. Nie wystarczy przeczytać podręcznik uczący kształtowania własnej wartości, zapamiętać i uwierzyć w formułki, że każdy może pokonać każdą przeszkodę, że człowiek odpowiednio zmotywowany będzie nieustannie poszukiwać rozwiązań, wmawiając sobie: „Nigdy się nie poddawaj: zawsze jest jakieś inne wyjście".

Rozbitek na Atlantyku

Uczestniczę czasem w takich seminariach, dzieląc się osobistym doświadczeniem. Duże wrażenie wywołuje relacja z mojego samotnego rejsu przez Atlantyk. Postanowiłem zbadać wytrzymałość małej łodzi ratunkowej. Zamierzałem też udowodnić, że ofiara katastrofy morskiej może się uratować, jeśli nie straci nadziei. Nie miałem łączności ze światem, nie posiadałem sekstansu. Jedynym instrumentem nawigacyjnym był zwykły kompas. Problemem rozbitka jest zwykle brak wody pitnej, zatem zbierałem ją w czasie deszczu. Wyciskałem płyn z ryb i siatką z muślinu łowiłem bardzo pożywną papkę planktonową. Wyszedłem z założenia, że każdego człowieka wystawionego na ciężką próbę stać na przekroczenie własnych barier psychicznych. Aby tego dokonać, musi on pozbyć się zwykłych ludzkich słabości, opanować lęk, wykazać męstwo i siłę woli.

Kiedy w cieplarnianych warunkach wspominam tę zuchwałą podróż, wydaje się ona jakimś odległym snem. Odświeżam ją z kart wydanej we Włoszech książki „Oltre ogni limite" („Poza limitem"):

„Wcześniej czy później na morzu przychodzi sztorm. Fale wzrastają z każdą chwilą, na dobre ukazując furię żywiołu. Porywisty wiatr świszczy w olinowaniu, zwały wody z łoskotem przesuwają się obok zaginionej w bezmiarze morza łupiny. Grzywacze zalewają łódź, okaże się, że przez trzy doby wyleję wiadrem pięć ton wody. Słona woda irytuje oczy, piecze przeżarta solą skóra. Nie jem i nie śpię, przemoczony do nitki trzęsę się z zimna. Zmagania z nawałnicą podkopują moją siłę. Wspominam »The Guardian«, który pisał, że podejmuję się karkołomnego wyzwania. Zdawałem sprawę, że będzie trudno i się nie myliłem. Ciąży mi bezkresna samotność. W nieprzeniknionej ciemności nocy strach ma jeszcze większe oczy. Boję się, że mogę upaść na duchu i stracić instynkt samozachowawczy. Wystarczyłaby jedna chwila, żeby poddanie się przeszło w sen wieczny. Ale uporczywy wewnętrzny głos jest silniejszy: »Nie zwątpię!«, »Nie ulegnę! Wytrwam!«. Niezachwiana wiara w krytycznych sytuacjach wzmacnia człowieka. W nieustannej walce wspomaga mnie hart ducha i niezachwiane pragnienie życia kolumbijskiego marynarza opisanego przez Gabriela Garcię Marqueza w »Opowieści rozbitka«. Nieszczęśnik po dziesięciu dniach dryfowania na tratwie, bez picia i jedzenia, na wpół żywy wylądował na bezludnej plaży. Przeżył, bo się nie poddał. Doświadczam głębokiej lekcji pokory. Błagam: »Dobry Boże, pozwól mi wrócić do domu«. Modlę się do Matki Boskiej Częstochowskiej i czuję, że jakaś niewidzialna siła napawa mnie odwagą.

Trzeba trafu, że po kilku dniach na horyzoncie ukazuje się mały punkt. To kubański statek »Oceano Antartico«. Załoga chce mnie wciągnąć na pokład. Szarpię się w rozterce. Poddać się czy nie? Zamienić sytuację na komfortową, niezawodnie wrócić do domu, czy podtrzymać wyzwanie? Przeżywam trudne chwile. Jeśli uznam się za pokonanego, to czy później to sobie wybaczę? Tak? Nie? Wreszcie zapada męski wyrok: Nie! Nie dam za wygraną, płynę dalej!

To »nie« przy burcie statku, który ofiarował mi bezpieczeństwo, ludzki posiłek i gwarancję powrotu do rodziny, było najwartościowszą lekcją i największym sukcesem mojego życia. Odzywa się we mnie z całą siłą w trudnych chwilach, ilekroć nawiedza mnie myśl, że musiałbym ustąpić z placu boju czy zrezygnować z jakiegoś niełatwego przedsięwzięcia".

17 dni na pustyni

A takie chwile trafiały mi się w różnych ekstremalnych środowiskach. W latach 80. zabrałem się ze słynną solną karawaną Azalai przemierzającą saharyjski szlak handlowy z kopalni w oazie Taoudenni do legendarnego Timbuktu: 800 kilometrów. Każdy z 80 dromaderów transportowych dźwigał cztery krystaliczne bloki solne po 40 kg każdy. W ciągu 10 – 12 godzin pokonywaliśmy ponad 40 kilometrów pustyni, symbolu wolności i zarazem śmierci z odwodnienia czy zabłądzenia. Ciało było obolałe, paliła odsłonięta skóra twarzy, miałem poranione wargi i opuchnięty język. Wrogie słońce i martwa cisza wisząca w kosmicznej pustce wprowadzały w stan odrętwienia. Rozedrgane powietrze rozmywało kontury krajobrazu i wywoływało omamy wzrokowe. Chwilami popadałem w delirium, przed oczami migały czerwono-czarne płatki. Po zimnej nocy przed 6 ruszaliśmy w drogę. Każdy dzień wydawał się bardziej wyczerpujący od poprzedniego. Nie było postoju na obiad, zjadaliśmy w marszu trochę orzeszków ziemnych i daktyli. Kilkakrotnie w ciągu dnia żylasty, kroczący wzdłuż karawany, bosonogi poganiacz serwował kilka łyków gorącej zielonej herbaty. Każdego ranka męczyła mnie uporczywa myśl, że czeka mnie kolejny maratoński dystans. Opadałem z sił, miałem obdarte nogi i dzień w dzień znosiłem cierpienie, ale szedłem wytrwale. Ulga przychodziła dopiero wieczorem, kiedy uczucie rozkosznego chłodu regenerowało siły, a ceremonia picia mocnej, słodkiej herbaty podnosiła nadwerężone morale.

Pokonałem siebie. Po 17 niekończących się dniach, trzymając się na nogach ostatkiem sił, dowlokłem się do końca tej pełnej fantasmagorii drogi i przez tydzień kurowałem poranione stopy. Wtedy w Timbuktu mogłem też się kąpać i pić. Bez ograniczeń. Klimatyzacja, posiłek przy stole, zimne piwo, świeże owoce i filiżanka espresso dopełniały poczucie szczęścia. W wygodnym łóżku delektowałem się faktem, że jutro będzie tak samo. Już bez spartańskich niewygód.

Survival dla biznesmenów

Żyjemy w ciągłym biegu, musimy sprostać coraz to nowym wyzwaniom. Rytm przemian, które objęły wszystkie dziedziny naszej egzystencji, jest tak duży, że nie nadążamy już za tempem rozwoju technologii i cywilizacji. Coraz większa konkurencja i wymagania rynkowe skłaniają do wyścigu o bycie coraz lepszymi, zwiększając codzienną dawkę stresu. Stąd poszukiwania dróg odstresowania. Choćby warsztaty związane z aktywizacją własnego potencjału, wzmocnieniem poczucia własnej wartości były niezwykle motywujące i inspirujące, wszystko to jest marginalne w porównaniu z osobistym doświadczeniem wyniesionym z otoczenia, gdzie człowiek musi stawiać czoła twardej rzeczywistości.

Dowodzą tego survivalowe staże, które od lat prowadzę z liderami finansjery i biznesu w warunkach z piekła rodem. Surowy świat natury, a zatem wyizolowanie, obciążenie, strach, są dla uczestników nieustannym zmaganiem się z samym sobą, bezwzględnym testem charakteru i możliwości. Wystarczy spędzić kilka dni z dala od udogodnień naszej cywilizacji, aby dysponujący żelazną pewnością siebie specjaliści stracili grunt pod nogami. Takie treningi stymulują determinację, odporność na stres, śmiałość, czyli to, co jest niezbędne, aby znaleźć się o krok przed innymi. Tego nie wynosi się z auli nawet najlepszej uczelni.

Kiedyś otrzymałem propozycję zorganizowania wyprawy specjalnej. Konsorcjum międzynarodowe w trosce o podniesienie profesjonalizmu swoich menedżerów, wzbogacenie ich osobowości i poczucia wartości chciało wysłać ich na staż adventure, czyli survival i adrenalinę. Powiedziano, że koszty nie odgrywają roli. Polecimy business class, przed wyruszeniem w interior zamieszkamy w hotelu Ritz i tam będziemy odzyskiwać siły po trudach wyprawy.

Wybrałem dżunglę Borneo, idealne miejsce na morderczą wyprawę, którą Anglicy nazywają „challenging", czyli próbą sił, wyzwaniem do pojedynku. Zabójczy klimat, wszechobecne jadowite węże, nie mówiąc o zdradliwych rzekach górskich, nie ułatwiały życia w obliczu wielkiego wyzwania w sytuacjach napięcia i presji. Niski stan wody przyprawiał o gęsią skórkę, kiedy stępka łodzi alarmująco zgrzytała o kamieniste dno, grożąc rozpruciem kadłuba. Często po przeniesieniu bagażu po oślizgłych skałach przeciągaliśmy masywną pirogę i ponownie ją załadowywaliśmy. Potem katorżniczy marsz w korytach rzek wydawał się nie mieć końca, często po pas w wodzie. Tonący w półmroku las równikowy był pełen pełzającego robactwa, pijawek i chmar dokuczliwych insektów żądlących nawet przez mokre od potu ubranie. Ponadto spadające z gałęzi za kołnierz czarne mrówki cięły bezlitośnie, a kolczaste pnącza drapały ręce, co zawsze groziło infekcją. Pot zmieszany z repelentem szczypał boleśnie oczy. Parna atmosfera powoli wysysała siły i obezwładniała ruchy. Ktoś wtedy powiedział, że to istna droga przez Golgotę, przedsionek piekła, przed którym ocalić może tylko żelazna odporność.

W sercu wyspy trafiliśmy do otoczonych złą famą Dajaków, legendarnych łowców głów, żyjących daleko poza zasięgiem działania prawa. Napotkana wspólnota składała się z kilkunastu rodzin mieszkających w tradycyjnym długim domu na palach. Czas stał tam w miejscu, bo chrześcijańska kolonizacja jeszcze ich nie dosięgnęła. Pozostali animistami, o czym świadczą liczne wyrzeźbione w drzewie posążki.

Po miesiącu, wyczerpani i pokiereszowani przez insekty, w cuchnącej od potu i lepiącej się od brudu odzieży, dotknięci przez dyzenterię i malarię, dowlekliśmy się do Samarindy na drugim krańcu wyspy. Za nami zostało 2 tysiące kilometrów dżungli. Wyprawa stanowiła nobilitację, bo las tropikalny potrafi zgruchotać osobowość najsilniejszego człowieka, ale grupa udowodniła swoją wartość. Udowodniła, że predyspozycji znoszenia przeciwności nie dziedziczy się w genach, ale można ją ukształtować w zmaganiach, sięgając do niewykorzystywanego potencjału siły ducha.

W sytuacji, gdy stawką jest przetrwanie, istotna jest rola lidera. Jego postawa może decydować o życiu lub śmierci. Powinien on nieustannie podtrzymywać poczucie optymizmu swoich ludzi, mobilizować ich do działania, rozwiązywać konflikty oraz wzmacniać ducha pracy zespołowej, bo prawdziwa siła tkwi właśnie w zgranym i spójnym zespole.

Niewiarygodne przypadki

Specjaliści w dziedzinie fizjologii adaptacji od dawna badają wpływ wywierany na człowieka na przykład przez warunki pustynne. Badają granice tolerancji tych warunków, prawdopodobieństwo ich poszerzenia oraz przystosowania organizmu do odwodnienia i sposoby zapobiegania. Wiemy dużo o mechanizmach działania procesów regulacji temperatury ciała, kontroli gospodarki wodnej organizmu w warunkach stresu cieplnego, ale jeszcze nie do końca wyjaśnione są bardzo tajemnicze procesy zachodzące w organizmie człowieka, wciąż jest niedostateczny stan wiedzy w dziedzinie adaptacji na pustyni. Zebrane wyniki w tak szerokiej dziedzinie są nadal jeszcze nieuporządkowane i częstokroć niejednoznaczne.

Wytrzymałość organizmu balansującego na krawędzi przechodzi nieraz wszelkie wyobrażenie. Dzięki determinacji i motywacji człowiek zdolny jest do wielu wyczynów zaskakujących i zdumiewających naukowców, potrafi wygrywać z ograniczeniami, jakie wydaje się narzucać ludzki ustrój. Znamy wiele niesamowitych zwycięstw na krawędzi, które zdumiewają naukowców. W 1942 r. rozbitek z brytyjskiego statku „Ben Lemond", chiński marynarz Poon Lim, przetrwał trzy miesiące uczepiony tratwy na wodach Atlantyku. Kilkanaście lat temu norweska lekarka Anna Bagenholm, jeżdżąc na nartach, zaklinowała się w szczelinie lodowej i dostała się pod strumień lodowatej wody z wodospadu. Po 40 minutach jej puls zanikł, krew przestała krążyć, a temperatura ciała spadła do 13,7 stopni. W stanie śmierci klinicznej przewieziono ją helikopterem do szpitala, gdzie przywrócono ją do życia. Sara Campbell, „kobieta-ryba", pobiła światowy rekord w nurkowaniu swobodnym, schodząc na głębokość 96 metrów. 77-letni John Glenn wyleciał w przestrzeń kosmiczną i dowiódł, że w takim wieku człowiek zniesie warunki lotu orbitalnego. Od pierwszego zdobycia w 1953 r. Everestu na szczyt wchodzili himalaiści bez tlenu, niepełnosprawni i niewidomi. Ktoś znalazł się tam 19 razy, a w 2008 r. dotarł tam 76-letni Nepalczyk. Księga rekordów Guinnessa roi się od niezwykłych rekordów dotyczących medycznych skrajności i wytrzymałości ludzkiego ciała.

Dzisiaj wyniki sportowe są niezwykle wyśrubowane, mimo to nieustanny proces bicia rekordów nie został zatrzymany i biofizycy nie są w stanie odpowiedzieć, kiedy nastąpi koniec. Są ludzie, którzy nie próbują przezwyciężyć przyrody, lecz samych siebie. Brak mocnych wrażeń w codzienności sprawia, że dynamiczne osoby szukają silnych przeżyć pozwalających zapanować nad emocjami i przełamać wrodzone uczucie lęku. Igranie z ogniem zapewnia im przyjemne ekscytujące upojenie. To także swoisty wentyl bezpieczeństwa pozwalający im zapomnieć o stresie. Pasjonaci podnoszą coraz wyżej poprzeczkę sportowych wyzwań, sięgają po ekstremalny zastrzyk wzruszeń, próbując sportów coraz bardziej niebezpiecznych. Skaczą więc w górach z nartami z pokładu helikoptera, nurkują w jaskiniach, spływają spienionymi, górskimi rzekami. Podejmują niewiarygodny wysiłek w morderczych zawodach Ironman. Uprawianie form aktywności fizycznej, które wiążą się z pewnym ryzykiem, wymaga oczywiście ponadprzeciętnych zdolności fizycznych i psychicznych.

Gdzie leży granica oddzielająca ostrożność od śmiałości, a śmiałość od szaleństwa? Jeśli wykluczyć ignorancję i zuchwałość, to taka linia nie istnieje. W ekstremalnym otoczeniu nie ma miejsca na arogancję i lekkomyślność. Człowiek podejmujący ryzyko musi sam decydować, czy osiągnął kres własnych możliwości, czy też może sięgnąć dalej. Sytuacja staje się trudniejsza, gdy decyzję należy podjąć z umysłem zmąconym hipotermią lub chorobą wysokościową.

Przyznaję, że strach jest chlebem powszechnym podczas moich poszukiwań nowych wyzwań. Zafascynowany życiem w skrajnych warunkach, w różnych opresjach ocierałem się o granice ludzkiej wytrzymałości. Stąd doświadczenie lęku, sygnału alarmowego w obliczu niebezpieczeństwa. Wiadomo, że ten niepokój może stać się ojcem odwagi, bo spełnia funkcję mobilizacyjną, podnosząc poziom adrenaliny, która dodaje energii i stymuluje do działania. Strach i odwaga zazwyczaj się przenikają. Who dares, wins – kto ma odwagę, wygrywa – twierdzą komandosi z brytyjskiej SAS. Ale z odwagą należy być ostrożnym, by nie przysporzyła kłopotów. Jej nadmiar można postawić na jednym poziomie z brakiem. Obydwie postawy mogą okazać się niebezpieczne na równi z odwagą wynikającą z głupoty czy chęci budzenia podziwu u innych.

Umysł człowieka nie zna ograniczeń, ale jego ciało – tak. Dlatego w chwilach słabości fizycznej trzeba uciekać się do psychiki: „Człowiek nie jest stworzony do klęski – wspominał Ernest Hemingway. – Można go zniszczyć, ale nie pokonać" albo „Należy walczyć, nawet w przegranej sprawie". Zaś anonimowy podróżnik zapisał: „Nie ma w życiu beznadziejnych sytuacji, są tylko ludzie, którzy stają się bezradni wobec nich". Życie wydaje się odzwierciedlać słuszność tych stwierdzeń.

Jacek Pałkiewicz, członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, odkrywca źródła Amazonki, twórca survivalu w Europie, przepłynął samotnie Atlantyk, uczył kosmonautów i jednostki specjalne strategii przetrwania. Autor wielu książek.

Hollywoodzki film „Niepokonani", który niedawno wszedł na polskie ekrany, to poruszająca opowieść o brawurowej ucieczce z łagru, sile ducha i granicach ludzkiej wytrzymałości. Kręcenie zdjęć w tajdze syberyjskiej, w górach Tybetu i na pustyni Gobi było doznaniem ekstremalnym. „Doszliśmy na kraniec własnej wytrzymałości i przekroczyliśmy go", oświadczył australijski reżyser Peter Weir.

Znam dobrze Syberię i niejednokrotnie oglądałem posępną scenerię stalinowskiego terroru, więzień bez krat, skąd nie było szans ucieczki. Mimo to niektórzy decydowali się na desperacki krok. Przykład heroicznej walki o przetrwanie zdeterminowanej grupki śmiałków, którzy podjęli się rocznego marszu ponad ludzkie siły, jest hołdem dla nieograniczonych możliwości przystosowawczych człowieka. Podważyli podstawowe prawa fizjologii i biologii, dowodząc, jak wspaniale ciało ludzkie adaptuje się do gorąca i zimna, głodu i pragnienia, strachu i zwiększonego wysiłku fizycznego.

Konkurencja w biznesie wymusza dziś dostosowanie się do warunków zmieniającego się otoczenia, tworzenie nowych rozwiązań czy korzystanie z niestandardowych metod. Nic dziwnego, że temat przezwyciężania własnych ograniczeń jak bumerang wraca do programów konferencji, warsztatów szkoleniowych dla kadry zarządzającej, treningów dla pracowników sieci sprzedaży. Dla wszystkich tych, którzy dbają o lepszy wynik i skuteczność działania. Wątkiem przewodnim jest pokonywanie własnej słabości, przełamywanie barier umysłu. Programy opracowują psycholodzy, specjaliści PR i marketingu oraz instruktorzy sztuk walki.

Bywa, że na takie szkolenia zaprasza się osoby, które osiągnęły cel, który wydawał się nieosiągalny, by przekonały uczestników, że granica naszych możliwości jest elastyczna i zależy tylko od nas samych.

Doświadczenia tych ludzi bardziej utrwalają się w pamięci słuchaczy i są ogromnie sugestywne. Nie wystarczy przeczytać podręcznik uczący kształtowania własnej wartości, zapamiętać i uwierzyć w formułki, że każdy może pokonać każdą przeszkodę, że człowiek odpowiednio zmotywowany będzie nieustannie poszukiwać rozwiązań, wmawiając sobie: „Nigdy się nie poddawaj: zawsze jest jakieś inne wyjście".

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał