Razem tworzą triumwirat w polskim wydaniu. Być to Komorowski. Przetrwać to Schetyna. Rządzić to Tusk.
A może to nie triumwirat, tylko jak chcą niektórzy – kartel władzy. Kartel jednak źle się kojarzy. Może dlatego chętnie tego terminu używają prawicowi blogerzy. Odwołują się przy tym do południowoamerykańskich doświadczeń, do mafijnych odniesień.
Rdzeń władzy
Polski triumwirat tworzą trzy najważniejsze osoby w państwie. Tak mówi konstytucja. Tym razem wszyscy trzej pochodzą z jednej partii. I odpowiadają za trzy instytucje, które rządzą Polską. To rdzeń władzy.
Dotychczas PO takiego komfortu władzy nie miała. Ale innym partiom to się już zdarzało. Tak było w przypadku SLD, od 2001 roku do powstania gabinetu Marka Belki. I w miarę ostatnio – w okresie rządów PiS. Dzisiejsza sytuacja nie jest więc absolutnym wyjątkiem. Jednak po raz pierwszy nazywano tę trójkę złowieszczo brzmiącym mianem kartelu władzy. Ale może to tylko efekt internetowej wolności, znak naszych czasów. To jaki ten triumwirat jest?
Wszyscy trzej są historykami z wykształcenia. Znają się od lat. Ale są bardzo różni. Jako ludzie, a przede wszystkim jako politycy.
Prezydent Komorowski jest jowialnym mistrzem oszczędności w działaniu. A także robienia gaf.
Marszałek Schetyna to mistrz gier gabinetowych. Z gangsterskimi zachowaniami, jak twierdzi znający go od lat Władysław Frasyniuk. Donald Tusk to mistrz uwodzenia i eliminacji. Uwodzi sympatyków i eliminuje potencjalnych rywali. Dla niego Platforma to najukochańsze dziecko. Zrobi wszystko, by PO wiodło się dobrze.
Od dawna iskrzy między nimi w różnych konfiguracjach. W ostatnich tygodniach w mediacje pomiędzy nimi i ich polityczne interesy zaangażowała się Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy. Bywa w Pałacu Prezydenckim, uczestniczy w spotkaniach prezydenta z premierem, a innym razem z marszałkiem Sejmu.
I na razie efekt jest taki, że polscy triumwirzy stwarzają wrażenie, iż podpisali zawieszenie broni między sobą. Niedawno zwarli trójprzymierze w sprawie ustawy o OFE. Sejm ją przyjął w trybie ekspresowym, a prezydent podpisał. Mimo że tym podpisem (a konkretnie faktem nieupublicznienia ekspertyz, które otrzymał na ten temat) naraził się na zarzuty Leszka Balcerowicza. Były kilkukrotny wicepremier nazwał prezydencką kancelarię dworem sułtana. Na razie – podkreślając wyrażenie „na razie" – Balcerowicz powstrzymał się od nazwania prezydenta sułtanem.
Trójporozumienie w sprawie rządowej ustawy o OFE było oczywiście zwycięstwem Tuska. Pieniądze z OFE jakoś tam łatają coraz bardziej ziejącą dziurę w budżecie państwa. Były więc dla rządu kołem ratunkowym.
Różny smak zwycięstwa
Zawieszenie broni między triumwirami ma ściśle określony czas trwania. Bez względu na to, o czym wzajemnie się teraz zapewniają. Skończy się wraz z ogłoszeniem wyników jesiennych wyborów parlamentarnych. Wygrana PO jest dla wszystkich trzech korzystna. Chociaż już niekoniecznie chcieliby podobnej skali zwycięstwa.