A właściwie elektoratu Jarosława Kaczyńskiego, bo to on nadaje w 100 procentach ton w ugrupowaniu. To nie był opis wartościujący. Uważam zresztą prezesa PiS za niepozbawionego wad wybitnego polityka, a jego partię za potrzebną na polskiej scenie.

Wcześniej pisałem tekst o dwóch żyjących w Polsce plemionach. „Naród Kaczyńskiego", taki był tytuł tekstu, był próbą opisania jednego z nich. Starałem się przedstawić cechy najtwardszej części elektoratu PiS. Tekst wywołał ogromne emocje. Jak to zwykle w takich wypadkach – miał swoich gorących zwolenników i przeciwników. Na rozmaitych forach internetowych przeczytałem na swój temat stek obelg. Nie mam zamiaru wzorem Radosława Sikorskiego nikogo ścigać. Nie pierwszy i nie ostatni raz takie rzeczy się zdarzają.

Tekst nie był – a w każdym razie nie miał być – obraźliwy dla zwolenników PiS. Opisywałem to, co widać gołym okiem. Poza jednym sformułowaniem, które mogło być odebrane jako wartościujące – o oglądających smoleńskie filmy „ludziach z wypiekami na twarzy" – nie było nic, co w 5 procentach byłoby porównywalne z tonem komentarzy do tekstu. Za te „wypieki" muszę przeprosić, jeśli ktoś się poczuł urażony, w nie swoim zresztą imieniu. Nie byłem autorem tego sformułowania – trafiło do tekstu w wyniku zmian redakcyjnych (zdaje się, że przez ludzką pomyłkę), jak to się czasem zdarza. Ja też te filmy z zaciekawieniem oglądałem i wielu z ich twórców cenię.

Ciekawe jednak jest to, że tysiące komentarzy na wielu forach potwierdzają tezy mojego tekstu, a nawet je wyostrzają. Nie ma dziś żadnej szansy na normalną rozmowę. Jesteś „nasz" albo „ich". Jeśli nie określasz się jasno, to znaczy, że kręcisz. Jest nasz naród i oni – obcy. Obcy to zaraza gorsza niż Ruscy. Dla drugiej strony obcy to szaleńcy i ciemniaki. Nie ma szansy na wymianę argumentów. Nie tylko politycy nie słuchają siebie nawzajem. Już prawie nikt tego nie robi. Musisz być tu albo tu.

Będąc niedawno w Waszyngtonie, rozmawiałem z tamtejszymi ekspertami i politykami. Tam też walka partyjna jest ostra. Bywa brutalna. W grę wchodzą wielkie interesy. Ale argument ciągle ma znaczenie. Przykład? W grudniu ubiegłego roku Bronisław Komorowski został zaproszony dość nagle do Waszyngtonu przez Baracka Obamę. Dlaczego prezydentowi USA zależało na szybkim spotkaniu? Chciał uzyskać polskie poparcie dla porozumienia rozbrojeniowego z Rosją, tzw. nowego START. Republikanie opierali się poparciu tej umowy. Argumentem miało być dla nich to, że za START opowiada się Polska, kraj, który jest postrzegany jako antyrosyjski czy mający kłopoty z Rosją. Polska poparła START, republikanie nie mogli się dłużej opierać.

Przekonał ich poważny argument. Czy wyobrażacie sobie państwo, że dziś w Polsce w jakimkolwiek głosowaniu w Sejmie jakąkolwiek partię przekona poważny argument przeciwnika? Marzenie ściętej głowy. Do niedawna było tak tylko wśród polityków. Dziś już nigdzie nikt nikogo nie słucha. Każdy mówi do siebie i do swoich. Jest naród kochający Kaczyńskiego i jest naród nienawidzący Kaczyńskiego. Z przeciwnikami się nie gada. Nie warto. Przeciwnikami się gardzi. Na wojnie nie ma rozmowy.