Rozmowa Mazurka z Robertem Górskim

Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju opowiada o tajnikach satyry politycznej

Publikacja: 25.06.2011 01:03

Rozmowa Mazurka z Robertem Górskim

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Harkniemy w gałę?



Chwilowo mam dosyć sportu. Ciągle spędzam czas w halach.



To może na otwartym powietrzu?



A to bardzo chętnie. Piwo pod parasolem?



Skoro pan nalega. Doczekał się pan nieoczekiwanego komplementu.



To prawda. Jeden z ministrów stwierdził, że prawdziwe posiedzenia rządu wyglądają bardzo podobnie do tych, które robię w telewizji.



Potwierdzam, że tak mówił.



Coś w tym musi być, bo inny ważny polityk Platformy powtórzył to samo. Mamy więc dwa niezależne źródła, czyli informacja sprawdzona i pewna.



Nawiasem mówiąc, idąc do pana, dwa razy zostałem pozdrowiony jako premier.



Moi sąsiedzi byli tacy mili?



Nie, to było w centrum, dokąd musiałem pojechać po samochód pozostawiony poprzedniej nocy w związku z libacją alkoholową.



Wątek alkoholowy znów się pojawia. Nie za często?



W ten sposób buduję legendę.



Jeśli moja kariera satyryka politycznego legnie w gruzach, to zawsze będę mógł zostać Markiem Hłaską.



Śmiał się pan z Kaczyńskich?



Raz czy drugi, że są niscy, ale zasadniczo nie braliśmy w tym udziału. Jakoś nie miałem ochoty przyłączyć się do tego chóru, bo nie lubię śpiewać w chórze. Skoro wszyscy śmiali się z Kaczyńskich, to już samo to było wystarczającym powodem, by tego nie robić.



I dlatego teraz jako jedyny śmieje się pan z Tuska?



No chyba tak. Ja jednak mam przekorną naturę. Choćby z czystej higieny ktoś musi być przeciw.



Zauważyłem, że antyrządowych żartów jest niewiele, więc tym chętniej w to wszedłem.



A jakiś czas temu przekonywał mnie pan, że Tusk nie jest śmieszny.



Bo na początku naprawdę nie był.



Już jest?



Tusk był teflonowy, ale z czasem się ten teflon trochę nadpalił i teraz już coraz więcej do niego przywiera. Jeszcze ze dwa lata temu doskonale radzili sobie piarowo, media były dla nich życzliwe.



O ich wpadkach i aferach nie słyszano, a żeby żart był śmieszny, musi odwoływać się do powszechnej wiedzy.



Tylko wtedy ludzie łapią żart, jeśli wiedzą, o czym mówicie.



Właśnie, a naszym głównym zadaniem jest jednak rozśmieszanie ludzi.



Czasem to raczej śmiech przez łzy. Teksty postsmoleńskie są trafne, ale gorzkie, jak ten o tym, jak chroni się Obamę, a jak Kaczyńskiego.



Powiedziałem też coś takiego, że ostateczny dowód na zakończenie projektu „Tanie państwo" leży od roku przykryty brezentem. I kiedy mówię takie rzeczy, słyszę na sali zamiast śmiechu taki ciężki przydech, bo to przecież program satyryczny, ma być wesoło, a tu ktoś mówi takie rzeczy...

To po co pan to mówi? Przecież macie rozśmieszać...

To krzyk wkurwienia, że żyję w niby-cywilizowanym kraju, który w czasie pokoju traci całą elitę łącznie z prezydentem, i nikt nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności, żadnej konsekwencji. Mało tego, szef Biura Ochrony Rządu nie ma sobie nic do zarzucenia. Co więcej, dostaje jakąś nagrodę! Przecież to niewiarygodne...

Katastrofy przecież się zdarzają.

Za kadencji ministra obrony to druga taka gigantyczna katastrofa, bo wcześniej w casie zginęła elita polskich pilotów, i co? Nic, Bogdan Klich nie podał się do dymisji, premier go nie wyrzucił. To mnie doprowadza do białej gorączki, do tego stopnia, że jak o tym mówię, to mówię niewyraźnie, a to jest mój najwyższy stopień wkurwienia.

Co pana tak emocjonuje?

Żyjemy w biednym, nieszczęsnym kraju, ciągle ogołacanym z elit.

Jak nie wojna i Katyń, to stalinizm i czystki, a kiedy wreszcie przychodzi demokracja, to wszyscy stąd wyjeżdżają na emigrację zarobkową, a elita, która nie wyjechała, ginie w absurdalnych katastrofach.

Bo nie jesteśmy w stanie wyciągnąć wniosków z katastrofy casy...

Albo z tego, że premier Miller spadł z helikopterem.

Jak widać, nawet powiedzenie „mądry Polak po szkodzie" nie ma sensu, bo on i przed, i po szkodzie jest równie głupi.

Mało pan dziś zabawny.

Może to dowód mojego starzenia się, bo starsi satyrycy często dochodzą do wniosku, że nie da się zmienić świata za pomocą żartu, że on nadal jest taki nieruchomy, więc gorzknieją coraz bardziej, uderzając w coraz poważniejsze tony. Wtedy ich żarty stają się coraz mniej śmieszne, a za to coraz bardziej dosadne. Bardzo się pilnuję, by takim moralizatorem nie zostać, bo to zawodowa śmierć.

Podobała się panu uśmiechnięta twarz Polski Janusza Palikota?

Nie widziałem w tym niczego radosnego.

Nie bawiły pana krzyże z puszek zimnego „Lecha" i sikanie do zniczy?

Polska czasem pokazuje fajną, nieznaną szerzej twarz, ale ja jej nie widziałem tam, a raczej przy okazji śmierci papieża. A katastrofę w Smoleńsku bardzo przeżyłem, dlatego byłem tam, gdzie wszyscy.

Pod pałacem?

Tam były tak wściekłe tłumy, że nie doszedłem. Zapaliliśmy więc z synem znicz, zresztą razem z mnóstwem osób, pod krzyżem papieskim na pl. Piłsudskiego. Ale potem, na fali uniesienia patriotycznego, kupiłem sobie flagę Polski i wywieszam ją z okazji świąt narodowych.

Powinien stanąć pomnik Lecha Kaczyńskiego?

Na to pewnie jeszcze przyjdzie czas, ale myślę, że szybciej powinien stanąć pomnik ofiar tej katastrofy zamiast tej groteskowej tablicy pod pałacem. Bardzo mi się podoba ta idea pomnika światła, kapitalny pomysł.

Od zawsze interesuje się pan polityką?

Oczywiście. W 1989 roku miałem 18 lat i wtedy wszedłem w życie polityczne. Nawet na fali wolnościowego uniesienia próbowałem zapisać się do jednej z partii, ale szybko zorientowałem się, że to nie moje miejsce. Za to w 1990 roku rozwieszałem plakaty Mazowieckiego.

A wcześniej?

Wcześniej byłem pierwszym antykomunistą w szkole. U nas w technikum było koło ZSMP, do którego należało również kilku kolegów z mojej klasy. Wszystkich uznawaliśmy za obciachowców.

To pamiętam. U nas w szkole kolega z równoległej klasy został przyłapany z czerwonym krawatem, więc tak go wyśmialiśmy, że uciekł do ubikacji.

Tam był ciekawy przekrój społeczny, bo do ZSMP należeli albo szkolni prymusi – kujony, chcące zrobić karierę, albo ofermy zagrożone powtarzaniem klasy, którzy szukali tam ratunku.

Pan wciąż jest tak antykomunistyczny?

Oczywiście! Nie mogę przeżyć, że generał Jaruzelski zmarnował moim rodzicom życie, dlatego ja staram mu się jego życie uprzykrzać.

A tak serio?

Uważam, że powinien stanąć przed sądem. Gdyby w Polsce była rewolucja, to skończyłby jak Ceausescu, a tak żyje sobie bardzo wygodnie i tyle, że mu trochę szyby okopcą, stawiając pod oknami znicze.

Raz w roku.

Dobre i to.

Prócz antykomunizmu ma pan jakieś trwałe poglądy?

Na przykład uważam, że Ruskim nigdy nie wolno ufać. Zawsze lekturę gazet zaczynam od tego, co w Rosji, ale za nic nie mam do nich zaufania. Dlatego szlag mnie trafia, że oddaliśmy śledztwo smoleńskie im, a ten wrak tam leży przez rok! To jest jednak upokarzające.

A w sprawach światopoglądowych?

Jestem za karą śmierci i myślę, że jak się paru gości na świecie straci, to nic się nie stanie. Nawiasem mówiąc, to zabawne, że pokojowy noblista wydał rozkaz zlikwidowania kolegi Osamy.

Ale on Nobla na zachętę dostał. A wracając do poglądów...

Jakie to ja jeszcze mam poglądy? Czy homoseksualiści mogliby tworzyć związki partnerskie? Nie ma kłopotu. Ale jeśli mieliby jako małżeństwa adoptować dzieci, to mówię stop. Co tam jeszcze... Oczywiście chciałbym, by wszyscy akceptowali naukę Kościoła, i ze smutkiem zauważam, że więcej ludzi chodzi do kościoła, niż się przejmuje jego nauką.

A pan się przejmuje?

No tak, mam wyrzuty sumienia, jeśli zrobię coś niezgodnego z dziesięciorgiem przykazań. No i powtarzam sobie, że powinienem częściej sam zaglądać do kościoła.

Aborcja?

Nie zmieniałbym tego kompromisu.

Straszna z pana konserwa.

Ze mnie? Hm...

Zdradźmy czytelnikom, że w męskiej części kabaretu panuje równowaga sympatii między dwiema największymi partiami.

To prawda, ale obie strony są bardzo wygadane i nie dają sobie w kaszę dmuchać, co urozmaica nasze podróże samochodem po kraju, bo zwracamy się do siebie podniesionym głosem.

Znam was trochę i nie wierzę. Polityka was nie pokłóciła.

Nie, jak się biliśmy, to dlatego, że byliśmy nietrzeźwi i jedna osoba zapomniała o drugiej, więc pojechała sama taksówką do hotelu. W ten oto sposób potłukła się część opozycyjna kabaretu.

I nastąpił rozłam w PiS?

Nie, nasze spory są żywiołowe, lecz krótkotrwałe. Już po wyjściu z taksówki konflikt zażegnano. Choć odezwał się w nieco inny sposób.

Znów popiliście?

Nie, część opozycyjna kabaretu uległa podziałowi, odwzorowując ruchy na scenie politycznej. W ten sposób zalęgła się u nas frakcja PJN i nie bardzo wiadomo, co z nią dalej będzie i w którą stronę powędruje: czy wróci do partii macierzystej, czy dokona transferu do partii rządzącej.

Przekonujecie się nawzajem?

Czasem, ale to przecież nie ma sensu. To tak, jakby Brudziński próbował przekonać Niesiołowskiego. My też się okopaliśmy na swoich pozycjach.

A pan byłby w stanie zmienić zdanie pod wpływem argumentów?

Oczywiście, wielokrotnie mi się to zdarzało, ale proszę nie pytać o szczegóły.

Pan jest wierny swojej partii od 2001 roku.

Ta scena jest tak spolaryzowana, że musiałbym dokonać jakiejś rewolucji w głowie, żeby przejść na drugą stronę.

Rozczarowanie rządami PiS spowodowało, że część ich wyborców zmieniła zdanie, rozczarowani PO też mogą ją zostawić.

Taki jest mój wujek, który głosował już na wszystkie partie, poczynając od KPN przez PZPR...

...Kogo?

No SLD, ale ja ich nazywam PZPR. Wujek potem zaliczył jeszcze Samoobronę, a teraz jest pewnie przy PiS lub przy Platformie, bo poglądy ma od Sasa do Lasa.

Wróćmy do pańskich wyborów.

Gdyby po przegranych wyborach zmieniali się prezesi partii, to byłoby mi łatwiej przenieść swój głos, ale ani w PO, ani w PiS tak nie jest.

A tak pozostaje trwanie w przekonaniu, że mój premier i tak ma rację?

Jak trwa I wojna światowa i jesteśmy na froncie zachodnim, to może- my sobie razem pośpiewać kolędy, ale od lat tkwimy w tych okopach i nie ruszymy się ani o krok.

To znaczy, że na was trzeba gazu.

(śmiech) Poziom goryczy jest na razie tak wielki, że uniemożliwia jakikolwiek ruch. Musiałoby powstać coś nowego, sensownego...

Ale na wybory pan pójdzie.

Ja tak, ale moja żona już nie.

Ma dosyć, szybciej się zniechęca.

Rozumiem ją.

Hm, to może wszyscy nie pójdziemy? Umówimy się, że pan by głosował za, ja przeciw, więc możemy nie iść, bo i tak się zrównoważy.

Mam dość wybierania mniejszego zła. Że też nigdy mi się nie trafi „większe dobro"!

No dobra, a skąd czerpie pan wiedzę o polityce?

Po pierwsze, mam świadomość, że interesuję się polityką, ale nie mam o niej głębokiej wiedzy. Dlatego nie wystąpiłbym w „Śniadaniu mistrzów" z premierem, bo wiem, że Donald Tusk przykryłby mnie czapką. A wiedzę oczywiście czerpię z mediów. Gazety, od „Wyborczej" po „Nasz Dziennik", czytam w sieci. Codziennie jem śniadanie przy komputerze, przez co zresztą mam obrzydliwie uświnioną klawiaturę, i robię sobie pełen przegląd prasy. Oglądam też TVN 24...

Wiemy, wiemy, był pan nawet na początku w „Szkle kontaktowym".

Ale szybko zrezygnowałem. Pierwotnie dlatego, że mi się zupełnie nie chciało jeździć na drugi koniec Warszawy, a poza tym bywanie tam znacznie ograniczało moje możliwości spożywania alkoholu. Bo trzeba było być o 22 trzeźwym, a tego nie bardzo lubię.

>A kto lubi...

Ale potem się okazało, że dobrze, iż mnie tam nie ma, bo nie chciałbym występować w czymś jednostronnym politycznie, a „Szkło kontaktowe" jest powszechnie odbierane jako propaganda Platformy Obywatelskiej. Mój kolega występujący wciąż w „Szkle" skarży się, że jest jednoznacznie kojarzony z Platformą. Ale nie chce mi się o tym rozmawiać, bo szczerze mówiąc, zupełnie już tego nie oglądam.

Dlaczegóż to?

Bo wydało mi się to absolutnie nudne, przewidywalne i nieciekawe. Każdy satyryk występujący w takiej roli staje się po jakimś czasie nieznośnym mędrcem. Gdyby to jeszcze było złożone tylko z wpadek polityków, to chętnie bym oglądał, ale nie mogę przebrnąć przez te komentarze.

A jak się panu podobają słynne ostatnio satyryczne strony internetowe?

Na Antykomor.pl nie byłem, kupiłem sobie za to pismo „Pinezki" i podejrzewam, że to podobny poziom, a jest to jednak strasznie prymitywne. W Internecie zresztą ludzie nie szukają finezji, tam odbywa się łupanie na całego. Co nie znaczy, że takie strony powinny być ścigane przez ABW.

Na początku w Kabarecie Moralnego Niepokoju unikaliście polityki.

Nie tak bardzo jak większość młodych kabaretów naśladujących „Potem". U nas polityka zawsze gdzieś się w tle przewijała i było to zauważalne do tego stopnia, że kiedy wygrywaliśmy „Pakę" w 1996 roku, dostaliśmy jednocześnie nagrodę za najlepszy skecz polityczny.

Jeszcze za rządów SLD robiliśmy w telewizji „Tygodnik Moralnego Niepokoju", był tam nasz cykl skeczy o fabryce zbrojeniowej, której dyrektorem był były ubek, a jego pomocnikiem skrajny koniunkturalista inż. Mrównica bezkrytycznie wykonujący polecenia szefa. Strasznie mnie radowało, że mogłem tam choć trochę komunie przywalić.

Kto wpadł na pomysł, by teraz robić posiedzenia rządu?

Ja. Sam piszę scenariusze i rozdaję dialogi gościom występującym w programie.

Nie ma improwizacji?

Jakiś element jest, bo nie da się literalnie trzymać tekstu, nawet jeśli mamy go przed sobą na wszelki wypadek. Co ciekawe, posiedzenia rządu, które teraz stały się tak popularne, robimy od dwóch lat.

Ale się zradykalizowaliście.

Na początku to było delikatne podszczypywanie.

Może rzeczywiście się zradykalizowałem, ale ja tylko podążam za poziomem dyskusji. Ona też mocno się zradykalizowała. Zresztą gdyby telewizja nie ingerowała w te materiały, to „Posiedzenia rządu" byłyby dużo ostrzejsze niż to, co widać.

Nie rozumiem?

My też podlegamy jakiejś cenzurze, ktoś tam woli skreślić to i owo, żeby na wszelki wypadek nie narazić się władzy. Dlatego co bardziej kontrowersyjne rzeczy są usuwane.

Z materiału o posiedzeniu rządu rosyjskiego niewiele zostało. Ale to i tak nie jest najwyższa forma cenzury. Ta działa w mediach zupełnie inaczej.

Jak?

Po prostu pewnych ludzi nie zaprasza się do telewizji i tyle. Mogą sobie występować dla własnej publiczności, ale ich się nie pokaże.

A wy się nie cenzurujecie?

Dokonujemy autocenzury, ale wtedy to nie polityka decyduje.

A co?

Strach, jak to zostanie odebrane. Ostatnio na melodię „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani..." napisałem piosenkę o polskich żołnierzach w Afganistanie. Oni w niej ciągle śpiewają „Wojenko, wojenko...", a gdy jednemu urywa głowę, to ona toczy się, wciąż śpiewając tę pieśń.

I tu zostałem zgodnie zbojkotowany przez cały zespół, ale ja ich przekonam.

Po skeczu, w którym zwalaliście wszystko na PiS, został pan idolem prawicowych blogerów.

Zauważyłem, choć niektórzy nie wiedzieli, co o tym myśleć, i nie byli pewni, z kogo ja się właściwie śmieję. Widać, że jest bardzo silna potrzeba, by kogoś podciągnąć do jakiegoś zespołu, przypisać mu rolę polityczną. Tym razem postanowiła mnie przygarnąć prawicowa część blogosfery.

Poszły za tym jakieś propozycje występów?

Nigdy nie występujemy na wiecach politycznych i wyborczych, choć propozycje się zdarzały.

Powinniście to wziąć, a następnie wyśmiać partię zamawiającą.

Hm, no nie wiem, w końcu nasze występy mają służyć rozrywce.

No i wy mielibyście rozrywkę.

Przemyślę tę sprawę, ale chyba kabarety nie są faworytami partii. Zawsze lepiej wziąć jakiś zespół muzyczny, który zaśpiewa przebój i trochę zmieni refren, żeby pasowało. Są nawet tacy dyżurni oblatywacze różnych partii. Choć skoro już przy oblatywaczach jestem, to chciałbym wspomnieć o najbardziej kabaretowej postaci polskiej polityki.

Wal pan.

Mówię o Ryszardzie Czarneckim. Ja rozumiem, że wielu polityków chce zadbać o przedłużenie sobie kadencji, ale jego przypadek przeskakiwania z partii do partii w poszukiwaniu fotela wydaje mi się esencją karierowiczostwa.

Zaczęliśmy od gały, na gale skończmy.

To mogę się pochwalić? Wylosowałem bilety na Euro 2012, na mecz otwarcia! I to nie „na znaną gębę", tylko jak wszyscy, przez Internet.

To będzie pan musiał jechać do Kijowa albo do Berlina.

No nie, pójdę sobie pieszo na Narodowy. Do tego czasu chyba go skończą, nie? Takiej kompromitacji chyba nie będzie. Mogę coś jeszcze powiedzieć?

Ale nie o polityce.

Tylko trochę. Wie pan, czego bym chciał? Żeby nastał taki dzień, w którym wszystkie partie zjednoczą się i wywalą te wszystkie koszmarne reklamy stojące wzdłuż polskich dróg.

Harkniemy w gałę?

Chwilowo mam dosyć sportu. Ciągle spędzam czas w halach.

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy