Na oficjalnym obiedzie wydanym na cześć węgierskiego wicepremiera Tibora Navracsicsa prezydent Łodzi Hanna Zdanowska z PO i minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski z PO siedzą uśmiechnięci obok siebie i wspólnie zachwalają swoje miasto węgierskiemu politykowi. Wyglądają jak dobrzy współpracownicy. Ale tak naprawdę toczy się między nimi brutalna wojna. A dokładnie między Kwiatkowskim a Cezarym Grabarczykiem, którego prezydent Zdanowska jest sojuszniczką.
W tej wojnie na porządku dziennym jest wypychanie się nawzajem z list, wyrzucanie swoich ludzi z pracy w instytucjach, marginalizowanie ich w partii. Głośno ani jeden, ani drugi polityk tego nie przyzna. Donald Tusk zakazał im tego surowo. Kiedy obaj chcieli kandydować na szefa struktur łódzkich i zapowiadało się publiczne zwarcie, zostali wezwani do premiera, który jasno im oświadczył: żadnych konfliktów na zewnątrz. Otwarty atak na przeciwnika wiązałby się więc ze zbyt dużym ryzykiem. Premier ciągle niepodzielnie panuje w partii i nie wolno mu się narazić.
– Konflikt? Nie ma żadnego konfliktu. Czytam o tym tylko w prasie – mówi mi, patrząc głęboko w oczy, Cezary Grabarczyk w swoim ministerialnym gabinecie w centrum Warszawy. Podczas prawie godzinnej rozmowy ani przez moment nie daje się zwieść i konsekwentnie przekonuje mnie, że nie zajmuje się sprawami łódzkimi, interesują go tylko drogi i koleje. Spółdzielnia, o której piszą media, to też wymysł. – Nic takiego nie istnieje – mówi i wygląda, że czyni to z głębokim przekonaniem.
Minister sprawiedliwości też oczywiście twierdzi, że zajmują go wyłącznie sprawy resortu. Konflikt z Grabarczykiem? – Współpracujemy ze sobą, pracując razem na sukces Platformy – odpowiada Krzysztof Kwiatkowski.
Ależ się Krzysiek postarał!
Trudno napisać wprost, że ministrowie mówią nieprawdę, ale napiszmy tak: obaj twierdzą rzecz dokładnie odwrotną niż niemal wszyscy moi łódzcy rozmówcy, którzy w detalach relacjonują, kto stracił pracę, gdzie ludzie Kwiatkowskiego zostali wycięci i kogo udało się ministrowi sprawiedliwości utrzymać na jakimś stanowisku albo wepchnąć na listę wyborczą. Mapa funkcji w łódzkiej administracji, spółkach miejskich i państwowych to mapa wpływów Grabarczyka i Kwiatkowskiego.
– Konflikt jest, i to głęboki – przyznaje Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO, była szefowa zarządu regionu łódzkiego partii. Miastem – kiedyś opanowanym przez „czerwonych", potem przez „czarnych" – obecnie niepodzielnie włada Platforma. Wojna polityczna toczy się wewnątrz partii. PiS jest w głębokiej defensywie, SLD próbuje walczyć, ale liczy się PO i jej dwóch potężnych ministrów. Media sprzyjają Platformie, jak w całej Polsce. Prezydent Zdanowska zatrudniła u siebie sporą grupę dziennikarzy „Gazety Wyborczej" – w biurze prasowym i promocji oraz kilku innych miejscach.
Spółki obsadzone są przez ludzi partii. Pytanie tylko, czy są z nadania Grabarczyka czy Kwiatkowskiego. Dziś zdecydowaną przewagę ma Grabarczyk, co do tego nikt w Łodzi nie ma wątpliwości. To jego ludzie obsadzili kluczowe stanowiska w partyjnych organizacjach w regionie i samym mieście. Dwa kluczowe to prezydent miasta i marszałek województwa. Tam zapadają najważniejsze decyzje, tam są pieniądze, tam jest mnóstwo stołków do obsadzenia. Ludzie Kwiatkowskiego, którzy po upadku Jerzego Kropiwnickiego zajmowali wiele stanowisk, teraz wylatują ze swoich foteli jeden po drugim. Bo pierwszym komisarzem był człowiek Kwiatkowskiego. Teraz prezydentem jest człowiek Grabarczyka.
Grabarczyk i jego ludzie idą jak burza. Od czasu zwycięstwa Hanny Zdanowskiej w wyborach prezydenckich kilkadziesiąt osób w ciągu ostatnich kilku miesięcy zostało wymienionych. Wylatują nie ludzie SLD czy PiS. Wylatują ludzie Kwiatkowskiego.