Błazeńska inteligencja Ozzy'ego polega na tym, że robiąc w życiu wiele świństw – w tym również swoim najbliższym – nie kryje, iż jest idiotą.
W jego rodzinie nie brakowało świrów, wyznał z rozbrajającą szczerością. Zdarzył się przypadek zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym i samobójstwa. O tym, że o biografii Osbourne'a trzeba mówić jak o śnie wariata, przekonuje bodaj najważniejsze jego wyznanie, że w ciągu ostatnich 40 lat ładował w siebie alkohol, kokainę, quaaludes, klej, syrop na kaszel, rohypnol, klonopin, vicodin i całą masę innych mocarnych substancji, których pełna lista nie zmieściłaby się w Encyklopedii Britannica. Bywały chwile, gdy brał wszystko naraz.
Faszerował się alkoholem i dragami, by zapomnieć, że świat wypadł z formy i bywa horrorem. Współtworzył go. Zaśpiewa o tym 8 sierpnia w trójmiejskiej Ergo Arenie.
Chory na AIDS
Zasłużył sobie na żółte papiery i żeby zagrać wszystkie odcienie jego szaleństwa, potrzeba aktora łączącego talenty największych gwiazd niemego kina oraz Jima Carreya i Rowana Atkinsona, bo inaczej nie uda się pokazać paradoksu człowieka, który miał więcej szczęścia niż rozumu, cudem pokonując wszystkie przeciwności losu.
Przez pierwsze 20 lat swojego życia był biedny, głodny i bezrobotny jak bohater Chaplina. Bez żenady pisze, że w jego domu sikało się do wiadra i tylko najstarsza z sześciorga rodzeństwa miała własny pokoik. Ozzy nie wiedział, co to bielizna osobista, bo była wspólna. Kiedy zgubił garść szylingów otrzymanych od mamy na urodziny, przeszukiwał wszystkie rowy i studzienki Birmingham przez pięć godzin.
Mama, która przez całe życie żyła w biedzie, nawet niedługo przed śmiercią pytała syna, czy naprawdę jest multimilionerem, bo nie mogła w to uwierzyć. Dopiero gdy potwierdził elitarny stan konta, uśmiechnęła się, zapytała rozmarzona: „A jak to jest?", i mogła spokojnie umrzeć.
Za życia syn spokoju jej nie dawał. Zwłaszcza gdy chciał zarabiać, napadając na sklepy. Był jak Jaś Fasola: zapomniał latarki i w egipskich ciemnościach obrabował market z... dziecięcych majtek oraz śliniaków. Wróciwszy po bardziej wartościowy łup, targnął się na telewizor, pod którego ciężarem legł w pobliskim rowie, a przygnieciony nie mógł się oswobodzić przez dobrą godzinę. Policja nie złapała go wtedy chyba tylko dlatego, by mógł się przekonać o swojej głupocie. Dopadła go, gdy jak profesjonalny włamywacz chciał nie zostawić śladów, ale włożył rękawiczki z urwanym kciukiem, dając pierwszy papilarny autograf gliniarzom z kryminalnego.
Ozzy Osbourne nie wspomina o swojej głupocie, żeby budzić politowanie, tylko by śmiać się z absurdalności losu biedaka, który obłaskawił go jedynym bogactwem, jakie może mieć w nieograniczonej ilości, czyli cholernym szczęściem. Dawało o sobie znać zawsze, kiedy wpadał w tarapaty. Przypominał wtedy Bustera Keatona: pobliski dom walił się wszystkim na głowę, a on idealnie wpasowywał się w prześwit drzwi wyjściowych i zdziwiony, że żyje, szedł dalej.
Więzienie było ostrzeżeniem, by nie wplątać się w handel dragami, co doprowadziło do śmierci jego serdecznego przyjaciela. Wyrzucony z Black Sabbath zrobił karierę większą niż koledzy. Przeżył katastrofę samolotu, którym latali jego muzycy, bo poszedł spać naćpany. Gdy po seksie z przypadkową dziewczyną wynik testu na HIV okazał się pozytywny i musiał go aż dwukrotnie weryfikować, po dwóch tygodniach thrillera postanowił więcej nie zdradzać żony.
Kiedy wpadł w depresję i szukał objawów raka, ją również zmusił do badania i w ten sposób uratował, bo chorobę nowotworową wykryto w początkowym stadium.