Sylwetka Ozzy’ego Osbourne’a

Z Ozzy’ego Osbourne’a żaden tam Książę Ciemności ani kapłan Black Sabbath. To przerażony błazen w heavymetalowym kostiumie

Publikacja: 30.07.2011 01:01

Sylwetka Ozzy’ego Osbourne’a

Foto: ROL

Błazeńska inteligencja Ozzy'ego polega na tym, że robiąc w życiu wiele świństw – w tym również swoim najbliższym – nie kryje, iż jest idiotą.

W jego rodzinie nie brakowało świrów, wyznał z rozbrajającą szczerością. Zdarzył się przypadek zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym i samobójstwa. O tym, że o biografii Osbourne'a trzeba mówić jak o śnie wariata, przekonuje bodaj najważniejsze jego wyznanie, że w ciągu ostatnich 40 lat ładował w siebie alkohol, kokainę, quaaludes, klej, syrop na kaszel, rohypnol, klonopin, vicodin i całą masę innych mocarnych substancji, których pełna lista nie zmieściłaby się w Encyklopedii Britannica. Bywały chwile, gdy brał wszystko naraz.

Faszerował się alkoholem i dragami, by zapomnieć, że świat wypadł z formy i bywa horrorem. Współtworzył go. Zaśpiewa o tym 8 sierpnia w trójmiejskiej Ergo Arenie.

Chory na AIDS

Zasłużył sobie na żółte papiery i żeby zagrać wszystkie odcienie jego szaleństwa, potrzeba aktora łączącego talenty największych gwiazd niemego kina oraz Jima Carreya i Rowana Atkinsona, bo inaczej nie uda się pokazać paradoksu człowieka, który miał więcej szczęścia niż rozumu, cudem pokonując wszystkie przeciwności losu.

Przez pierwsze 20 lat swojego życia był biedny, głodny i bezrobotny jak bohater Chaplina. Bez żenady pisze, że w jego domu sikało się do wiadra i tylko najstarsza z sześciorga rodzeństwa miała własny pokoik. Ozzy nie wiedział, co to bielizna osobista, bo była wspólna. Kiedy zgubił garść szylingów otrzymanych od mamy na urodziny, przeszukiwał wszystkie rowy i studzienki Birmingham przez pięć godzin.

Mama, która przez całe życie żyła w biedzie, nawet niedługo przed śmiercią pytała syna, czy naprawdę jest multimilionerem, bo nie mogła w to uwierzyć. Dopiero gdy potwierdził elitarny stan konta, uśmiechnęła się, zapytała rozmarzona: „A jak to jest?", i mogła spokojnie umrzeć.

Za życia syn spokoju jej nie dawał. Zwłaszcza gdy chciał zarabiać, napadając na sklepy. Był jak Jaś Fasola: zapomniał latarki i w egipskich ciemnościach obrabował market z... dziecięcych majtek oraz śliniaków. Wróciwszy po bardziej wartościowy łup, targnął się na telewizor, pod którego ciężarem legł w pobliskim rowie, a przygnieciony nie mógł się oswobodzić przez dobrą godzinę. Policja nie złapała go wtedy chyba tylko dlatego, by mógł się przekonać o swojej głupocie. Dopadła go, gdy jak profesjonalny włamywacz chciał nie zostawić śladów, ale włożył rękawiczki z urwanym kciukiem, dając pierwszy papilarny autograf gliniarzom z kryminalnego.

Ozzy Osbourne nie wspomina o swojej głupocie, żeby budzić politowanie, tylko by śmiać się z absurdalności losu biedaka, który obłaskawił go jedynym bogactwem, jakie może mieć w nieograniczonej ilości, czyli cholernym szczęściem. Dawało o sobie znać zawsze, kiedy wpadał w tarapaty. Przypominał wtedy Bustera Keatona: pobliski dom walił się wszystkim na głowę, a on idealnie wpasowywał się w prześwit drzwi wyjściowych i zdziwiony, że żyje, szedł dalej.

Więzienie było ostrzeżeniem, by nie wplątać się w handel dragami, co doprowadziło do śmierci jego serdecznego przyjaciela. Wyrzucony z Black Sabbath zrobił karierę większą niż koledzy. Przeżył katastrofę samolotu, którym latali jego muzycy, bo poszedł spać naćpany. Gdy po seksie z przypadkową dziewczyną wynik testu na HIV okazał się pozytywny i musiał go aż dwukrotnie weryfikować, po dwóch tygodniach thrillera postanowił więcej nie zdradzać żony.

Kiedy wpadł w depresję i szukał objawów raka, ją również zmusił do badania i w ten sposób uratował, bo chorobę nowotworową wykryto w początkowym stadium.

Nawet wypadek na quadzie, który mało go nie zabił – złamał kark, osiem żeber i przebił płuca – skończył się happy endem. Fani, oczekując na pogrzeb wokalisty, kupowali singel „Changes" nagrany z córką Kelly i gdy Ozzy wybudził się ze śpiączki, usłyszał, że ma nr 1 na liście „Billboardu" – pierwszy w 30-letniej karierze.

Skutkiem ubocznym było pytanie lekarza: „Dlaczego pan jeszcze żyje?". Krew zawierała bowiem śmiertelną dawkę alkoholu i kokainy. Od tego czasu stara się być abstynentem.

Taniec na stole

Kto wie, czy najważniejsze nie było doświadczenie ciężkiego powiktoriańskiego więzienia. Ozzy nauczył się wtedy, że w najgorszych sytuacjach z opresji ratuje go rozśmieszanie silniejszych i bardziej wpływowych. Godził się na los błazna, ale zyskiwał ochronę.

Od czasu, gdy stał się gwiazdą, jego protektorem są fani, bo jest dysponentem zawartości ich portfeli. Sprzedaż milionów płyt i setek tysięcy biletów na koncerty okazała się ważniejsza od przestrzegania dobrych manier. Miała siłę immunitetu.

W reality show MTV „Rodzina Osbourne'ów" pokazał się z najgorszej strony: przeklinał, puszczał bąki, był naćpany, ale kiedy widzowie pokochali ten familijny horror, współczesna telewizja dała mu popularność, z której chcieli skorzystać już nie tylko wydawcy i magnaci medialni, ale nawet prezydenci i koronowane głowy. Na przyjęcie zaprosił go konserwatywny prezydent George W. Bush, a gdy pijany muzyk wskoczył na stół, udawał, że nic się nie stało, i żartował, że przeboje wokalisty Black Sabbath uwielbia jego mama. Miesiąc potem odbyło się spotkanie z królową Wielkiej Brytanii Elżbietą II. Błazen Ozzy na królewskim dworze poczuł się jak u siebie w domu. Udowodnił, że zarabiając miliony, jest nietykalny podwójnie.

Przekonanie o absurdalności ludzkiego losu przekazali mu w genach również rodzice. Przeżyli wojnę w strefie przemysłowej bombardowanej przez Luftwaffe, w której pocieszano się nonsensownymi żartami, nazywając niszczone kolejno dzielnice mieszkaniowe „terenami produkcji zbrojeniowej".

Ozzy urodził się po wojnie, a mimo to panicznie bał się śmierci najbliższych. Wystarczyło, że stanął na szparze między płytami chodnikowymi, a miał pewność, że jego matka nie żyje. Kiedy ojciec zapadał w sen, szturchał go łokciem, by się przekonać, że nie odszedł do wieczności. Trapiony paranoją chciał uciec od siebie.

– Żeby poczuć się inaczej, zrobiłbym wszystko. W wieku 18 lat obalałem kufelek w pięć sekund – wspomina.

Przy dużej skłonności do uzależnień i zaburzeniach obsesyjno-kompulsyjnych, powiększających skalę realnych zagrożeń, przynosiło to dramatyczne efekty. O braku równowagi świadczyły zachowania podczas koncertów. Ozzy rzucał na widownię 50 kg mięsa i mięsnych podrobów. Pewnego wieczoru fani zwrotną pocztą cisnęli na scenę nietoperza. Osbourne, myśląc, że to gumowa zabawka, nie zastanawiał się i odgryzł głowę. Tymczasem z ust pociekła prawdziwa krew i musiał przez wiele dni brać zastrzyki przeciwko wściekliźnie. Tak jak by wcześniej jej nie miał!

Ozzy idiota

Inaczej patrzy się na te ekscesy, znając doświadczenia muzyka z okresu, gdy się przekonał, że „nie ma maleńkich krów w formie hamburgera ani kurczaczków w kształcie pieczonej nóżki". Chodzi o czas, kiedy przez 18 miesięcy pracował w rzeźni.

Zajrzał wtedy w kulisy naszej cywilizacji. Najpierw zajmował się tym, by zaspokoić smakoszy owczych żołądków, czyli sprzątał wyciśnięte z nich treści pokarmowe. Kiedy już przewalczył ataki torsji, w nagrodę dostał zabijanie krów. Zamiast zarzynać zwierzęta, wolał zostać włamywaczem. A po lekcji więzienia wybrał cyrkową arenę show-biznesu.

Był tak zdeterminowany, że opublikował ogłoszenie o treści: „Ozzy Zig szuka zespołu. Doświadczony wokalista z własnym systemem nagłaśniającym". Prawdą było tylko to, że ma mikrofon. Gdy zgłosił się do niego Geezer Butler, przyszły basista Black Sabbath, poza paleniem trawki nie zdziałali wiele.

Ale kiedy się rozstali, na to samo ogłoszenie odpowiedział Tony Iommi, wzięty gitarzysta, były kolega ze szkoły. Zapukał do drzwi Osbourne'a i gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, powiedział: „Nie nazywa się Ozzy Zig i żaden z niego śpiewak. To Ozzy Osbourne, idiota". Tony'emu towarzyszył, na szczęście, Billy Ward, przyszły perkusista Sabbathów i to on miał dać szansę „idiocie".

Nie mogąc się przebić na przepełniony rockowy rynek, muzycy grali co wieczór w koncertową ruletkę. Jeździli do okolicznych klubów, w których miały występować gwiazdy, licząc, że – może, kiedyś – któraś z nich nie przyjedzie i będą mieli szansę wystąpić w zastępstwie. Totalny absurd? A skąd! Weszli za scenę, gdy Jethro Tull utknęło w korku na autostradzie. Kiedy Ian Anderson przyjechał spóźniony, najpierw zachwycił się grą Tony'ego Iommi, a potem zaprosił go do zespołu na nagranie „The Rock'n'Roll Circus", podczas którego Jethro miało wystąpić u boku The Rolling Stones i supergrupy Johna Lennona i Erica Claptona. Uśmiech losu błyskawicznie zmienił się w koszmar. Ozzy miał prawo myśleć, że to koniec muzycznych marzeń. Jednak Iommi nie dogadał się z Andersonem i wolał grać z dawnymi kolegami.

Straszny egzorcysta

Ozzy nie pada na kolana przed swoimi muzycznymi osiągnięciami i kompletnie wyśmiewa przypisywany zespołowi satanizm. Poszło o marketing. Kiedy Iommi zauważył, że gdy grają horror w kinie naprzeciwko sali prób zespołu, zawsze jest kolejka, zapytał: – Nie dziwi was, że ludzie wywalają forsę, żeby się bać?

Tak zrodził się pomysł, by zrezygnować z bluesa, grać muzykę mroczną i śpiewać o czarownicach, demonach i złu. Tytuł przełomowej kompozycji i debiutanckiej płyty „Black Sabbath" został zaczerpnięty z thrillera. A sukces kompozycji wziął się również z aranżacji, którą stworzyli producenci bez wiedzy zespołu, dodając do nagrania dźwięk ulewy i ponurych dzwonów. Resztę zrobiła okładka z tajemniczą kobietą na tle starego młyna i data premiery, którą zaplanowano na piątek 13 lutego 1970.

Ozzy cieszył się jak dziecko. Przybiegł do domu, krzycząc: „Patrz, tato! Mój głos jest nagrany na płycie!". „Aha, dobra, puść to, to pośpiewamy razem" – odpowiedział ojciec. Jego zaskoczenie dobrze oddają pełne troski słowa: „Czy ty jesteś absolutnie pewien, że tylko trochę popijasz?".

Z czasem Osbourne zauważył, że grupa padła ofiarą własnego PR. Płyty sprzedawały się fantastycznie, ale do zespołu zaczęli się zgłaszać sataniści i zapraszać na czarne msze w Stonehenge. Po zamordowaniu Sharon Tate przez sektę Mansona grupa obawiała się, że wariatów będzie coraz więcej.

– Jedyne złe duchy, którymi się interesuję, to whisky, wódka i dżin – odpowiadał Ozzy nawiedzonym fanom. A gdy siadali przed drzwiami jego hotelowego pokoju, paląc świece, zdmuchiwał je, śpiewając „Happy Birthday!".

Niebezpiecznym odpryskiem posądzeń o muzyczną czarną magię była sądowa afera wywołana przez samobójstwo chłopaka słuchającego „Suicide Solution". Jego rodzice oskarżyli Ozzy'ego o odpowiedzialność za ten czyn. Sędzia go ułaskawił, argumentując, że zakazując rozpowszechniania piosenki, musiałby to samo zrobić z „Romem i Julią" Szekspira. Dodał, że chociaż Osbourne jest „całkowicie zdemoralizowany i odpychający, śmiecie też są chronione przez Pierwszą Poprawkę".

Trudna rozmowa

Osbourne nie kryje, że był fatalnym człowiekiem, mężem i ojcem. Tłumaczy, że seksualne ekscesy brały się stąd, że długo pozostawał nieśmiały. „Casonovą to ja nie byłem" – wspomina. Nie umiał poderwać żadnej dziewczyny, jeśli nie był wstawiony. Kiedy jeszcze przed debiutem Black Sabbath grali w Hamburgu, był tak wyposzczony, że godził się na towarzystwo Niemek, które nazywał obrazowo babami-jagami.

Pierwsza żona Thelma i ich dzieci przeżyły koszmar z powodu zdrad, narkotyków i alkoholu. Ozzy potrafił popsuć nawet wakacje, które miały być ratunkiem dla rozpadającego się związku. Pijany wskoczył do morza, w którym roiło się od rekinów, i tylko cudem uszedł z życiem. Małżeństwa nie uratował.

O rodzinnym szczęściu zaczął myśleć dopiero, gdy trafił na taką twardzielkę jak Sharon, ostrą balowiczkę, córkę swojego menedżera. Długo starał się o jej rękę. Mieli więcej zaręczyn i ich zerwań niż w rodzinie wesel. Gdy przed ślubem nie wrócił na noc do domu, Sharon wyrzuciła pierścionek przez okno. Gdy kupił drugi, zgubił go w barze, więc nie miał czego szukać u ukochanej. Kiedy innym razem przyniósł jej przeprosinowy bukiet kwiatów, powiedziała słodko: „Och, Ozzy, napisałeś mi taki liścik, jakie to romantyczne!". W wiązance, którą ukradł z cmentarza, był dopisek: „Nieodżałowanej pamięci najdroższemu Harry'emu".

W sumie wybuchowy związek z Sharon przetrwał chyba tylko dlatego, że była przyzwyczajona do największych podłości i wulgarnych odzywek ojca. Na jego tle u Ozzy'ego zauważała odruchy dobra, a nawet szlachetności. Pomimo że próbował ją udusić.

Wybaczyły mu też dzieci, choć nie obyło się bez awantur. Syn Jack zadał najtrudniejsze pytanie: „Kiedy ludzie oglądają cię w telewizji, śmieją się z programu czy z ciebie?". Ozzy burknął, że nie obchodzi go to: ważne byle się śmiali. Wtedy syn powiedział: „Ale czemu, tato? Lubisz być klaunem?".

I wyznał, że zawsze brakowało mu ojca.

– Próbowałem do siebie przekonać ludzi swoimi szaleństwami – zwierza się muzyk. – Oczywiście pod maską ukrywał się zawsze smutny klaun.

Od kilku lat nie pije, nie bierze narkotyków. Tylko z absurdalnego poczucia humoru nie chce zrezygnować, żeby nie robić problemów rodzinie, sam napisał sobie inskrypcję na nagrobek: „Ozzy Osbourne / ur. 1948/ zm. (kiedyś tam) / Odgryzł łeb nietoperzowi".

Korzystałem z „Ja, Ozzy. Autobiografia" Ozzy'ego Osbourne'a i Chrisa Ayresa w przekładzie Dariusza Kopocińskiego, wyd. TELBIT, a także publikacji „Rolling Stone" i „New York Times".

Błazeńska inteligencja Ozzy'ego polega na tym, że robiąc w życiu wiele świństw – w tym również swoim najbliższym – nie kryje, iż jest idiotą.

W jego rodzinie nie brakowało świrów, wyznał z rozbrajającą szczerością. Zdarzył się przypadek zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym i samobójstwa. O tym, że o biografii Osbourne'a trzeba mówić jak o śnie wariata, przekonuje bodaj najważniejsze jego wyznanie, że w ciągu ostatnich 40 lat ładował w siebie alkohol, kokainę, quaaludes, klej, syrop na kaszel, rohypnol, klonopin, vicodin i całą masę innych mocarnych substancji, których pełna lista nie zmieściłaby się w Encyklopedii Britannica. Bywały chwile, gdy brał wszystko naraz.

Faszerował się alkoholem i dragami, by zapomnieć, że świat wypadł z formy i bywa horrorem. Współtworzył go. Zaśpiewa o tym 8 sierpnia w trójmiejskiej Ergo Arenie.

Chory na AIDS

Zasłużył sobie na żółte papiery i żeby zagrać wszystkie odcienie jego szaleństwa, potrzeba aktora łączącego talenty największych gwiazd niemego kina oraz Jima Carreya i Rowana Atkinsona, bo inaczej nie uda się pokazać paradoksu człowieka, który miał więcej szczęścia niż rozumu, cudem pokonując wszystkie przeciwności losu.

Przez pierwsze 20 lat swojego życia był biedny, głodny i bezrobotny jak bohater Chaplina. Bez żenady pisze, że w jego domu sikało się do wiadra i tylko najstarsza z sześciorga rodzeństwa miała własny pokoik. Ozzy nie wiedział, co to bielizna osobista, bo była wspólna. Kiedy zgubił garść szylingów otrzymanych od mamy na urodziny, przeszukiwał wszystkie rowy i studzienki Birmingham przez pięć godzin.

Mama, która przez całe życie żyła w biedzie, nawet niedługo przed śmiercią pytała syna, czy naprawdę jest multimilionerem, bo nie mogła w to uwierzyć. Dopiero gdy potwierdził elitarny stan konta, uśmiechnęła się, zapytała rozmarzona: „A jak to jest?", i mogła spokojnie umrzeć.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką