Manchester nie doczekał się odpowiedzi w sprawie transferu, bo Szczęsny w Polsce stał się bohaterem. United odesłani zostali z kwitkiem. Kupili Petera Schmeichela. Szczęsny komentuje w swoim stylu: – A mogli trafić lepiej.
Później chciało go jeszcze Reading, gdzie kolegę z Polski zachwalał Dariusz Wdowczyk. Legia odpowiedziała, że piłkarz nie jest na sprzedaż, i klub ma dla niego lukratywny kontrakt. Bramkarz stwierdził, że jego noga więcej na Łazienkowskiej nie postanie, bo wcześniej Legia odmawiała rozmowy o nowej umowie. Przez dziesięć dni był bezrobotny, ale zadzwonił Andrzej Woźniak z Widzewa, mówiąc: „Przyjeżdżaj, bo mnie kupuje Porto". Tak, po latach, Szczęsny trafił do Łodzi.
W Warszawie nie był specjalnie lubiany przez kolegów. Nie pił, nie imprezował. Wspomina o grupie terroryzującej resztę, która grała, a inni – jak choćby trener Andrzej Strejlau – tańczyli. Wiedział, że rywalizacji ze Zbigniewem Robakiewiczem nie przegrywa podczas treningów, ale swoją nieobecnością przy barze w Garażu – obskurnej knajpie tuż przy stadionie Legii. Robakiewicz później przegrał jednak z kretesem.
– Koledzy przepijali moją karierę. Znacznie wcześniej mogliśmy być mistrzem Polski, dużo dalej mogliśmy zajść w Europie. W Widzewie pili znacznie rzadziej, a jak był bankiet, to wszyscy świętowali razem. I nie, że trzy razy w każdym tygodniu, ale raz na dwa miesiące. Następnego dnia zakładali pod dresy ortaliony, żeby wszystko wypocić i zasuwali aż miło. Kiedy poszalałem z nimi pierwszy raz, na porannym treningu podszedł do mnie najmłodszy z kolegów i powiedział, że jak nie umiem, to mam nie pić, bo on nie ma przyjemności trenowania z półprzytomnym bramkarzem – wspomina Szczęsny.
Przejść z Legii do Widzewa, to jak zmienić Barcelonę na Real. Trudno jednak wyobrazić sobie, by Luis Figo (Portugalczyk ośmielił się na taki transfer) założył glany i po zmianie barw poszedł na Camp Nou zapytać się kibiców, czy na pewno coś do niego mają. Szczęsny poszedł na Żyletę. Do dyskusji nie było chętnych, stał się nagle panem Maćkiem.
Pan Maciek nigdy nie bał się kibiców, a oni jego odwagą byli trochę oszołomieni. W Stalowej Woli po wygranej z Legią na boisko wbiegli chuligani. Szczęsny, broniąc się, uderzył jednego z nich głową w nos. Myślał, że zabił. Reszta się rozstąpiła. Stal najpierw przepraszała za zajście, ale przy wyjeździe z miasta policja szukała bramkarza w autokarze, bo poskarżył jej się uderzony kibic.
W Widzewie, jak w Legii, grał w Lidze Mistrzów, co dla polskich klubów od tamtego czasu pozostaje marzeniem. Klub miał wykupić go z Warszawy i podpisać trzyletni kontrakt, ale w jednym z ostatnich meczów sezonu przytrafiła się groźna kontuzja. Na imprezę kończącą rozgrywki przyszedł o kulach, nie grał przez rok, groziła mu amputacja, leki nie rozpuszczały skrzepów i krwiaków. O kontrakcie oczywiście Widzew zapomniał. Kiedy Maciej doszedł do siebie, kluby zmienił jeszcze dwa razy. Najpierw jako kapitan poprowadził do mistrzostwa Polski Polonię Warszawa. Później tytuł wywalczył z Wisłą Kraków.
– W Polonii było czterech piłkarzy i reszta wyrobników, ale i tak byliśmy najlepsi w kraju. Odszedłem, gdy nawet nie próbowano stanąć na wysokości zadania, dostosować stadion do gry w Warszawie i mecze eliminacji Ligi Mistrzów musieliśmy grać w Płocku. W Wiśle trener Orest Lenczyk udawał, że mnie nie widzi, gdy go o coś pytałem, udawał, że nie słyszy. Totalnie mnie olewał. Nie lubię ludzi bez klasy. Noga puchła, zakończyłem więc karierę – opowiada Maciej.
Wojtek, złamane ręce
Arsenal dał Wojtkowi mieszkanie przy zaprzyjaźnionej rodzinie, bilet na metro, wikt, opierunek, ale tuż przed wyjazdem zaczęły wychodzić na jaw prozaiczne lęki.
– Tato, jak już wejdę do tego domu, to co mam powiedzieć? Że jestem Wojtek z Polski? Pójść na górę, siedzieć nad walizkami i płakać, czekając, aż mnie zawołają na kolację? – pytał mnie na lotnisku. Nagle miało mu się skończyć całe dotychczasowe życie – mówi Maciej.
Wojtek jednak daje radę. Szybko uczy się angielskiego i dziś mówi już tak, że ci, którzy znają język tylko ze szkoły, nic nie rozumieją. Przykłada się do treningów. Zanim Arsenal zdecydował się Szczęsnego sprowadzić, wysłannicy klubu obserwowali go nie tylko podczas meczów, ale także przed i po – jak radzi sobie z presją.
Klub wypożycza go do Brentfordu występującego w trzeciej lidze. Po powrocie do Londynu Szczęsny zaczyna narzekać, że w hierarchii bramkarzy Arsenalu jest dopiero czwarty. Trener Arsene Wenger słucha go ze spokojem, nie gani. Wcześniej szczęście przeplata się z pechem. Na jednym z treningów w siłowni Wojtek poślizgnął się i złamał obie, przygniecione przez sztangę, ręce. Kiedy po kilku latach dostaje od losu szansę i po kontuzji Łukasza Fabiańskiego i Manuela Almunii zostaje pierwszym bramkarzem Arsenalu, w meczu przeciwko Barcelonie łamie palec. Po pięciu tygodniach po urazie nie ma śladu.
Pewny siebie jest na swoim profilu naTwitterze. Śledzi go blisko 200 tysięcy ludzi. Po błędzie Rio Ferdinanda z Manchesteru United żartuje z niego jak z juniora. O krytykującym go Radosławie Majdanie pisze, że taki z niego bramkarz, jak celebryta. Twierdzi, że pouczanie Majdana wygląda tak, jakby Donald Tusk miał kogoś uczyć wymawiania litery r. Nie wali jednak na oślep, nie przekracza granic, jest tylko po swojemu dowcipny. Wszyscy pracujący z reprezentacją Polski mówią o Wojtku jak o profesjonaliście. Poza boiskiem – grzeczny, z wyrozumiałością dla dziennikarzy i szacunkiem dla kibiców. To lider kadry na najbliższą dekadę.
Od kiedy w talk-show u Kuby Wojewódzkiego powiedział, że najlepszym polskim bramkarzem jest Artur Boruc, na każdym zgrupowaniu Smuda wita się z Wojtkiem, pytając: to kto jest najlepszym polskim bramkarzem? Odpowiedź jest jedna: Wojciech Szczęsny. I trzeba się do tego przyzwyczaić.
Wojtek i Maciek, buziak niewymuszony
Wojciech Szczęsny zarabia około 25 tysięcy funtów tygodniowo (to ponad 130 tysięcy złotych). Potrafi pomóc rodzinie . Wrześniowy mecz z Niemcami był dla niego dopiero szóstym w reprezentacji, przez całą karierę jego ojciec w kadrze zagrał tylko siedem razy. Maciek mówi, że miał niefart do ślepych selekcjonerów. 17-letniego Wojtka na pierwsze zgrupowanie powołał jeszcze Leo Beenhakker. Junior pakował się na wakacje, ale selekcjoner zadzwonił osobiście i wypoczynek przestał być ważny. Smuda postawił na niego zaraz po tym, gdy Wojtek wywalczył miejsce w Arsenalu. Teraz wszystko wskazuje na to, że Szczęsny będzie pierwszym bramkarzem reprezentacji na mistrzostwach Europy w 2012 roku i wcale się tego nie boi.
Z Maciejem można rozmawiać o wszystkim – o Gershwinie, duszeniu kaczki albo czasie naświetlania zdjęcia w zachmurzony dzień. Feministki zarzucają mu, że wznawia sławę w blasku syna, do którego nie ma prawa po tym, gdy zostawił go z matką, gdy Wojtek miał trzy miesiące.
– Więź między mną i Wojtkiem dostrzegalna jest gołym okiem. On pozwala mi, żebym czuł się jego ojcem, skoro się mnie nie wypiera. Przy pocałunku na dzień dobry i do widzenia nie ma przymusu ani kretyńskiej rutyny. Ale szanuję odmienność feministek, jak każdą odmienność – mówi Maciej.
Kiedy Arsenal z Wojtkiem w bramce grał z Legią na otwarcie jej nowego stadionu, Maciej dostał bilet na trybunę. Kibice pytali go dlaczego nie jest na boisku, gdzie dekorowano zasłużonych dla klubu. Pytali czy odmówił. Legia honorowała piłkarzy, którzy osiągnęli dużo mniej od Szczęsnego, ale nie narzekał. Tego dnia wygrał najwięcej – oglądał Wojtka w drużynie, o której większość polskich piłkarzy moźe tylko marzyć.