Cały czas mamy problem ze zdefiniowaniem tego, co tak naprawdę w Polsce jest prawicą. Przypomnę anegdotę: swego czasu Ronald Reagan, wypowiadając się o Olofie Palme, mówił o nim per komunista. Kiedy doradcy tłumaczyli mu, że szwedzki premier jest socjaldemokratą, Reagan odpowiedział: nie obchodzi mnie, jakim on jest komunistą. Mam wrażenie, że takie nieporozumienie towarzyszy nam, kiedy mówimy o tak zwanej polskiej prawicy.
Kryterium podziału nie jest wolny rynek, gdyż jest on kategorią uniwersalną. Przyznają się do niego różne nurty: od chadeckiego poprzez liberalny do nawet socjaldemokratycznego.
Zauważmy też, że w Polsce to zwykli ludzie mają nastawienie prawicowe, a nie elity polityczne. Elity nigdy nie zaakceptowały spontanicznego ładu społecznego jako wartości. Jeśli się poczyta program np. prof. Kołodki, to znajdziemy w nim zdanie mówiące, że naród rozwija się pod światłym kierownictwem rządu i elit. To protekcjonalne traktowanie obywateli. Polacy tymczasem są najbardziej przedsiębiorczym i mobilnym narodem Europy. Mamy wielomilionową grupę ludzi, dla której kwestia wolności gospodarczej jest ważna i która potrafi w czasie wyborów ukarać niedotrzymujące obietnic rządy.
Jeśli zaś chodzi o liberalizm, to warto przypomnieć, że najbardziej liberalny program gospodarczy – przynajmniej na papierze – miał SLD w 2000 r. Był znacznie bardziej liberalny niż program PO. Tyle że polscy politycy stworzyli świat równoległy, w którym dowolnie używa się takich etykietek, jak prawica i lewica. Obie grupy, które tak się pozycjonują wobec wyborców, dawno temu przyjęły kolizyjny kurs wobec wolnego rynku. Nasze analizy pokazują, że od roku 1990 każdy rząd coraz bardziej ograniczał swobodę gospodarczą, którą wprowadziła ustawa Mieczysława Wilczka z 1988 r. Można nawet znaleźć pewną zależność: im bardziej rząd deklarował przychylność dla małych przedsiębiorców, tym więcej wspierał zachodnie korporacje i ograniczał możliwość działania małym firmom. W Polsce mamy do czynienia z klasycznymi partiami władzy, a elity – poza rytualnym wygłaszaniem formułek w czasie wyborów – nie są zakorzenione w świecie wartości lewicowych czy prawicowych.
Jeśli chodzi o przyszłość, to najważniejsze będzie to, jak rządy poradzą sobie w czasie kryzysu. Strategie interwencjonistyczne nie będą skuteczne. Metoda tworzenia dobrobytu przez urzędników zbankrutowała, co przyznają nawet tacy liderzy jak Angela Merkel. Gdy zbankrutują wszystkie programy tzw. kapitalizmu państwowego i nie powiodą się próby dalszego regulowania aktywności gospodarczej przez państwo, nieunikniony będzie powrót do wolnego rynku. A system, który panuje dziś w Unii Europejskiej, zbankrutuje tak jak kiedyś system socjalistyczny. Okazał się on bowiem być równie autorytarny: odebrał prawa głosu przyszłym pokoleniom, na których rachunek już dzisiaj zaciąga się przyszłe zobowiązania. Skąd to wiemy? Skoro gospodarki unijne nie są w stanie obsłużyć ogromnego zadłużenia, choć są nadal efektywne, to znaczy,