Nie chciałem za nią nic, byle ktoś ją zabrał.
Sąsiad sam pieniędzy też nie wziął. Wymienił moją lodówkę na dzień pracy ciężarówki. Pojechał nią do zakładów przetworów warzywnych. Zakład oddaje do utylizacji to, co nie nadawało się do torebek z mrożonkami: skrawki marchewek, pietruszki, porów. Za tę utylizację płacą ekstra. W ten sposób moja lodówka zyskała już na wartości.
Transport warzywnych odpadów zamiast na wysypisko pojechał jako karma na farmę hodowlanych danieli. Właściciel farmy nie miał jak zapłacić za warzywa, ale dał sąsiadowi daniele, część w barterze, część ze zniżką z pieniędzy za utylizację.
Daniele sąsiad zawiózł do rzeźni, gdzie w zamian za kilka giczy w lokalnej masarni przerobiono je na kiełbasę. A kiełbasę sąsiad nazwał „bacowska" i pojechał z nią z Mazur aż do Karpacza, gdzie w jednej z restauracji sprzedawana jest teraz jako wyrób własny. Baca kiełbasę wziął oczywiście w komis, a pieniądze... no cóż, sąsiad nie wie jeszcze, czy weźmie gotówkę, czy raczej kupony zniżkowe na wczasy.
Bardziej niż handlowy geniusz mojego sąsiada inspirująca jest cała ta machina szarego obiegu działająca w Polsce. Imponująca aktywność gospodarcza, poza horyzontem izby skarbowej, ZUS, Ministerstwa Rolnictwa i kilku pomniejszych instytucji państwowych. Zjawisko, które każdy z nas obserwował, budując dom, zatrudniając osobę do pomocy w domu czy zlecając inne prace. Państwo urzędników, które w Warszawie wydaje nam się wszechobecne i omnipotentne za sprawą armii księgowych i policji skarbowej, już 100 – 200 kilometrów dalej jest słabo zauważalne. Obok unijnych dyrektyw i norm funkcjonuje świat fascynujących minizależności. W miarę postępującej centralizacji wycofywania się z Polski powiatowej urzędów, sądów i największych przedsiębiorstw, kulturowy rozdźwięk się pogłębia. Nie tylko za sprawą ograniczonego dostępu do kin, teatrów, które są w zaniku, ale też instytucji państwa. Tworząc zupełnie nową mapę polskiej gospodarki.