Jeszcze zanim ujawniona została tożsamość mordercy z Tuluzy Muhammeda Meraha, niektóre media we Francji – i nie tylko – nie mogły opanować satysfakcji na myśl, że mamy oto kolejnego prawicowego psychopatę, który programowo morduje mniejszości etniczne. Francuski dziennikarz Pierre Haski pisał: „To nie jest żadne morderstwo w stylu szkolnej rzezi w Columbine (w 1999 roku dwaj uczniowie szkoły Columbine High School, w stanie Kolorado w USA, zastrzelili dwunastu rówieśników i jednego nauczyciela – DR), ale dokonany z zimną krwią, dobrze zaplanowany akt agresji wobec mniejszości: Arabów, Żydów, czarnych".
Inni komentatorzy przypominali, że tuż przed morderstwami dokonanymi przez Meraha prezydent Sarkozy włączył temat imigrantów do kampanii, zapowiadając ograniczenie o połowę napływu obcych i możliwość wystąpienia Francji z układu Schengen, a jego premier Francois Fillon podawał w wątpliwość przyszłość religijnego uboju mięsa według prawa halal i koszer we Francji – rzekomo z uwagi na barbarzyńskie metody stosowane przy zabijaniu zwierząt przez muzułmanów i Żydów.
Masakra jako głos w debacie
Dla francuskich socjalistów odpierających ataki Sarkozy'ego w kampanii wyborczej idealnie byłoby, gdyby mordercą okazał się jakiś członek Frontu Narodowego, wtedy można by wrzucić ziejącego nienawiścią do imigrantów Sarkozy'ego do jednego worka z mordercami i faszystami. Niestety, okazało się, że zabójca nazywa się Muhammed Merah, jest urodzony i wychowany we Francji, podobnie jak sprawcy zamachów terrorystycznych w 2005 roku w Londynie byli wychowani w Anglii. To odkrycie z kolei dało okazję politykom prawicowym, zwłaszcza ekipie Sarkozy'ego, do pogłębiania strachu Francuzów przed imigrantami i traktowania wszystkich muzułmanów, włącznie z Francuzami arabskiego pochodzenia mieszkającymi we Francji od kilku pokoleń, jako członków al Kaidy.
Wszystko to są oportunistyczne zagrywki polityków w wojnie kulturowej, która toczy się obecnie w Europie i której stawką jest kształt społeczeństw europejskich w najbliższych latach. Ponieważ takie zbrodnie, jak masakry Breivika i Meraha, aż proszą się o wytłumaczenie socjologiczne, polityczne i symboliczne, to opinia publiczna – moraliści, media, politycy – je dostarcza. Jednak te wytłumaczenia są zwykle błędne i nie na temat. Wcześniej pisałem na tych łamach, że odrażająca zbrodnia Breivika w gruncie rzeczy pozbawiona jest znaczenia innego poza patologiczno-zbrodniczym. Jego morderstwa nie mówią nic o stanie europejskiej prawicy ani chrześcijaństwa, nie mówią nic o Norwegii, islamie ani faszyzmie. Podobnie zbrodnia Meraha nie jest ilustracją stanu integracji muzułmanów w Europie. Nie mówi nic na temat potrzeby zaostrzenia przepisów dla internautów. Nie jest też głosem w debacie na temat wielokulturowości w Europie. Obie zbrodnie są dziełem szaleńców opętanych przez własne obsesje. Chyba że przyjmiemy, iż akt zabicia kilkudziesięciu nieznajomych osób dlatego, że są socjalistami, albo żydowskich dzieci dlatego, że są Żydami, stanowi podstawę debaty politycznej.
Fikcja równości
Znacznie więcej sensownych rzeczy wynika z reakcji na zbrodnie niż z samych zbrodniczych aktów. Reakcja prezydenta Sarkozy'ego na zabójstwa Meraha – np. zapowiedzi kontrolowania Internetu – jest karykaturalną próbą uspokojenia narodu i odwrócenia jego uwagi od rzeczywistych problemów związanych z obecnością muzułmanów we Francji, jak również regularnie powtarzających się fal antysemityzmu, które przechodzą przez ten kraj. Od co najmniej 20 lat francuskie przedmieścia zamieszkane głównie przez imigrantów płoną, od 2005 roku głównym odpowiedzialnym (jako minister spraw wewnętrznych) za opanowanie tej sytuacji był Nicolas Sarkozy. Poniósł klęskę, podobnie jak cały naród ponosi klęskę, nie umiejąc opanować patologii związanych z obecnością muzułmanów we Francji.
Francuskie reakcje na zbrodnię Meraha potwierdzają niepewność i brak powszechnej akceptacji tego, czym jest dziś bycie Francuzem. Francuska tradycja republikańska i wynikający z niej model integracji imigrantów oparte są na jednym z najświętszych założeń rewolucji 1789 r.: wszyscy obywatele są równi w oczach prawa. Inaczej mówiąc, bez względu na to, skąd pochodzą, wszyscy Francuzi są identycznie francuscy. Nikt nie ma dodatkowych praw ani obowiązków wynikających z faktu, że należy do jakiejś odrębnej grupy etnicznej, religijnych czy językowej. Nawet prowadzenie statystyk według kryteriów rasowych czy religijne jest we Francji nielegalne. W związku z tym nie wiadomo do końca, ilu Arabów, Afrykanów czy muzułmanów żyje w tym kraju. Wszelkie przejawy odrębności religijnej czy kulturowej, np. noszenie symboli religijnych, jest bezprawne, co ma jeszcze bardziej potęgować wrażenie, że wszyscy Francuzi to jedna wielka republikańska rodzina.