Ambitny i głodny nastolatek przybywa do Los Angeles. Marzy o karierze kaskadera, zaczepia więc w podrzędnym barze hollywoodzkiego asa. „Pokaż, co potrafisz" zachęca go stary mistrz. „Więc pokazał".
Słabszemu pisarzowi zamiast dwóch słów potrzebna byłaby wielka, zapierająca dech w piersiach scena, nad którą unosiłby się zapach palonych opon, benzyny i rozgrzanego metalu. Ale James Sallis nie jest słabym pisarzem, a „Drive" to nie jest zwykły kryminał. „Jak większość miast LA stawało się po zmroku całkiem inną bestią". Albo „zabrała cały ten ból i smutek z powrotem do kryjówki, w której mieszkały one i ona". Tak nie pisze zwyczajny paperback writer, szybciej poeta. Zgadza się – Sallis to autor niezłych wierszy, tłumacz literatury francuskiej (Cendrars), rosyjskiej (Lermontow, Puszkin, Pasternak) i polskiej (Hłasko). I jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, do „Drive" pasuje określenie „czarny kryminał napisany przez poetę".
Jest to proza intensywna i sugestywna, przypominająca trochę Jamesa M. Caina, trochę Lawrence'a Blocka (tego mrocznego, a nie ze znanej w Polsce humorystycznej serii o Berniem Rhodenbarrze), a trochę niektóre kawałki z Chandlera. Temu ostatniemu także przecież gęsto przytrafiały się ładne wstawki poetyckie, jak choćby „uśmiechała się do mnie suchym i zwiędłym uśmiechem, który pod dotknięciem mógłby się rozsypać w proch". Sposób opowiadania – nielinearny, z poszatkowaną narracją i mylnymi tropami – pasowałby do filmu Quentina Tarantino, tyle że książka Sallisa jest mądrzejsza od tarantinowskich scenariuszy, bo jej autor nie bawi się formą dla samej zabawy.
„Drive" jest zarazem gorzkim i bardzo klasycznym czarnym kryminałem. Mamy tu zarówno drobnych złodziejaszków, którym zdaje się, że występek to łatwy sposób na poradzenie sobie z parszywym losem, jak i gangsterów miłych niczym kelner żyjący z napiwków, lecz zimnych jak ostrze sprężynowca. I mamy też ironiczny obraz hollywoodzkiego biznesu, to znaczy koktajl sławy, głupoty, pieniędzy i pustych nadziei. A historia skoku, w którym coś poszło nie tak, i próby zniwelowania jego skutków zamienia się pod piórem Sallisa w elegijną metaforę. Bo „tym właśnie jest życie: długą serią rzeczy, które poszły nie tak".