I to się nazywa wolność

Niewykluczone, że obecna wojna o wolność, podobnie jak komunistyczna wojna o pokój, skończy się dla rodzaju ludzkiego szczęśliwie i wrócimy wkrótce do normalności. Ale pewności mieć nie można.

Publikacja: 09.02.2013 00:01

I to się nazywa wolność

Foto: Plus Minus, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Związek Radziecki od początku do końca swojego istnienia prowadził globalną wojnę o pokój, w której komuniści w różnych krajach zabili prawie 100 milionów własnych i cudzych obywateli. Kiedy pod koniec lat 80. XX wieku okazało się, że wojna o pokój jednak nie zakończy się sukcesem, wielu komunistów przeszło na stronę kapitalistów, a słowa „wojna i pokój" zaczęły znaczyć dla nich co innego niż przedtem. Dzisiaj ponowocześni zachodni liberałowie prowadzą wojnę o wolność, w której po drodze również padają trupy, choć innego rodzaju niż za czasów dawno minionych. Jedna cecha łączy obie wojny: najbardziej martwym płodem obu kampanii jest wartość, dla której wojnę wywołano. W czasach sowieckich był nią pokój, za naszych czasów – wolność i tolerancja dla inaczej myślących.

Niewykluczone, że wojna o wolność, podobnie jak komunistyczna wojna o pokój, skończy się szczęśliwie dla rodzaju ludzkiego i wrócimy wkrótce do normalności. Ale pewności mieć nie można.

Oto pobieżna lista doniesień z frontu ponowoczesnej wojny o wolność.

Uczelniane stado owiec

Kilka miesięcy temu grupa studentów z Cambridge zażądała odwołania ze stanowiska nauczyciela akademickiego i opiekuna studenckiego Adama Sewella z wydziału ekonomii. Sewell zasłużył sobie na to wpisami na osobistym blogu, w których wygłaszał kontrowersyjne opinie na temat ras, równości płci oraz eugeniki. Przeczytałem te wpisy – nie są zbyt mądre. Nie wiem natomiast – nikt tego nie wie – jak osobiste poglądy Sewella na temat rasy, równości płci oraz eugeniki mogą wpłynąć na jego pracę jako ekonomisty albo opiekuna studentów.

Jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ale załóżmy nawet, że miałoby. Załóżmy, że Sewell jest badaczem ras albo płci. Instynkt podpowiada, że nie ma dla niego lepszego schronienia niż akademia. Czym bowiem miałby być uniwersytet, jeśli nie tyglem różnorodnych opinii, z których żadna nie jest święta i dana raz na zawsze? Zwłaszcza tak prestiżowa i szanowana instytucja jak uniwersytet w Cambridge powinna być miejscem, gdzie nawet najbardziej dyskusyjne poglądy powinny być...  no właśnie – dyskutowane w imię akademickiej wolności słowa i poszukiwania naukowej prawdy.

Nie, nie spadłem z księżyca, wiem, że takie oczekiwanie jest absurdalne. Uniwersytet – nie tylko brytyjski – nie jest dziś miejscem wolnej wymiany myśli, tylko wylęgarnią broilerów ponowoczesnego postępu.

Prof. Lawrence Summers z Harvardu w 2005 roku został zmuszony do rezygnacji po wygłoszeniu niepoprawnego politycznie odczytu na temat przyczyn małej liczby kobiet na wysokich stanowiskach. Zasugerował, że statystycznie rzecz biorąc, może chodzić między innymi o brak wystarczających kompetencji. Indyjski profesor z Harvardu Subramanian Swamy został zaszczuty przez studentów i kolegów akademickich, kiedy po zamachach w Bombaju przedstawił radykalny pomysł na pokonanie terroryzmu (m.in. rozmieszczenie żołnierzy indyjskich w Kaszmirze, usunięcie meczetów z niektórych świętych miejsc hinduistów, zakaz przechodzenia z hinduizmu na inną wiarę i przemianowanie Indii na Hindustan).

Te i inne przypadki oraz setki innych w uczelniach Zachodu pokazują, że od akademii nie można dziś oczekiwać poszanowania wolności myśli.

Jeszcze jedna ważna rzecz: w awangardzie ataków na nieprawomyślnych stoją zwykle studenci. Niegdyś grupa społeczna złożona z osób najbardziej radykalnych, otwartych na konfrontację, dziś zmienia się coraz częściej w stado owiec beczących jednym głosem.

Najwyraźniej młodzi ludzie Zachodu sami siebie uznają za tak delikatnych i narażonych na indoktrynację, że nie są w stanie sprostać wyzwaniu, jakim jest dyskusja z kimś, kto prezentuje odrażające poglądy. Tacy brzydcy i źli ludzie jak Sewell, Summers, Swamy mogliby przecież przerobić studentów w rasistów, seksistów i faszystów.

Nie wszyscy uczą się na uniwersytetach, więc teraz coś bliżej rodziny. W ubiegłym roku 25-letnia matka trojga dzieci w ciąży z czwartym, Toni McLeod z angielskiego miasta Durham, została poinformowana przez pracowników socjalnych, że jej mające się urodzić dziecko zostanie jej zabrane, ponieważ sympatyzuje ona ze skrajnie prawicową organizacją o nazwie Angielska Liga Obrony (EDL).

W innym przypadku parze z Rotherham zabrano adoptowane przez nich dzieci za to, że rodzice są zwolennikami Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). EDL to polityczny plankton w Wielkiej Brytanii, UKIP jest dziś w niektórych sondażach trzecią pod względem popularności partią na Wyspach. Ale nawet jeśli byłaby ostatnią, to jakie może to mieć znaczenie dla sprawy wychowywania dzieci przez osoby, które UKIP popierają albo i nie popierają?

Otóż ma, w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie wolności i demokracji liberalnej, najwyraźniej osoby, które nie wyznają postępowych poglądów na temat wielokulturowości, nie nadają się do opieki nad dziećmi, a państwo uważa za stosowne ukarać ich za posiadanie niedopuszczalnych poglądów.

Nie wolno głośno mówić

Jakie zatem poglądy są dopuszczalne? Trudno powiedzieć, gdyż sytuacja zmienia się dynamicznie. Weźmy sprawę osławionego „kłamstwa oświęcimskiego". Dziś zaprzeczanie, jakoby Holokaust miał miejsce, jest w wielu krajach przestępstwem. Przyczyny tego są złożone i nie będę tutaj o nich pisał, warto tylko zwrócić uwagę, że w żadnym kraju nie jest przestępstwem zaprzeczanie, że król Leopold II wymordował 10 milionów mieszkańców Kongo, Niemcy wymordowali 65 tysięcy członków narodu Herero (ponad 80 proc. narodu), w żadnym, poza Rwandą, nie jest przestępstwem zaprzeczanie ludobójstwu Tutsi, a tylko w trzech – Francji, Słowenii i Szwajcarii – zakazane prawem jest zaprzeczanie ludobójstwu Ormian.

Pytanie, czy należy karać prawem za przestępstwo zaprzeczenia ludobójstwu Żydów i innych narodów, zostawmy na razie na boku, działania na froncie wojny o wolność toczą się o coś więcej.

Sfera idei i słów, których nie wolno wypowiadać z roku na rok, poszerza się. Obok „kłamstwa oświęcimskiego" (Holocaust denial) mamy kłamstwo na temat zmian klimatycznych (global warming denial) albo kłamstwo dotyczące gwałtu (rape denial), czyli żywienie wątpliwości co do zeznań każdej kobiety, która twierdzi, że została zgwałcona. W wielu zachodnich krajach istnieją poważne grupy społeczne domagające się karania prawem za tego typu poglądy.

Oczywiście ustawienie ludzi, którzy mają kontrowersyjne, czasem obrzydliwe poglądy, w roli kłamców (deniers) jest ostatecznym triumfem konformizmu i zaprzeczeniem wolnej debaty. W istocie chodzi o stworzenie sfery poglądów, których po prostu nie wolno kwestionować.

W ten sposób ortodoksi wspólnej idei czyszczą sobie teren do zawłaszczenia całą debatą na dany temat, a wszelka krytyka odbierana jest jako zamach na coś w rodzaju transcendentnej prawdy moralnej, o której prawdziwości nie ma nawet sensu rozmawiać.

O tym, jak tragiczne może mieć to skutki dla normalnej wymiany poglądów, mogliśmy przekonać się sami np. przy okazji debat na temat książek Jana Tomasza Grossa czy filmu „Pokłosie", które pokazały, jak trudna, wręcz niemożliwa jest merytoryczna wymiana poglądów na temat historii czy jakości artystycznej dzieła, jeśli każda jego krytyka traktowana jest jako przejaw nienawiści do Żydów.

Transcedentne prawdy moralne

Nienawiść", „podłość", „haniebny brak wrażliwości" – to określenia zarezerwowane dla osób, które nie zgadzają się na postęp w jego ponowoczesnej wersji. Aby drogę postępowi ułatwić, w wielu krajach wprowadzane są ustawy przeciwko tzw. mowie nienawiści. Mechanizm jest prosty: skoro mniej więcej wiadomo, co jest dobre, a co złe, to powinniśmy zakazać wzywania do czynienia zła po to, by dobro mogło się owocniej rozwijać.

W ostatnich latach dziedziną, w której ten sposób myślenia był szczególnie widoczny, jest stosunek do związków partnerskich i małżeństw homoseksualnych. W jednym ze swoich najlepszych przemówień w karierze – po drugim zwycięstwie  wyborczym – Barack Obama mówił: „Nasza podróż nie będzie spełniona, dopóki nasi bracia i siostry geje nie będą traktowani przez prawo tak jak każdy inny człowiek. Bo jeśli naprawdę zostaliśmy stworzeni jako równi, to przecież miłość, którą ofiarujemy sobie nawzajem, także musi być równa". To jest pięknie, z misyjnym przekonaniem wyrażony pogląd, który głosi, że nie będzie równości gejów, dopóki nie otrzymają oni prawa do małżeństwa.

Małżeństwa gejowskie, jak również prawo homoseksualistów do wychowywania dzieci są dziś coraz częściej przedstawiane jako transcendentna prawda moralna, której wyznawanie jest oczywiste w cywilizowanym świecie: skoro jemy nożem i widelcem, skoro po wyjściu z toalety myjemy ręce, to geje mają prawo do małżeństwa. A jeśli uważasz, że nie mają, to znaczy, że nie umiesz jeść nożem i widelcem i nie myjesz rąk po skorzystaniu z toalety.

Krytykowanie transcendentnych prawd moralnych nie jest jeszcze nielegalne, ale w zasadzie nie musi takie być – ludzie dzielą się dziś na zwolenników równości, a zatem prawa gejów do posiadania wszystkiego tego, co rodzina heteroseksualna, oraz na kipiących nienawiścią i pogardą talibów napędzanych zwykle katolicką ortodoksją, na którą nie ma miejsca w postępowym świecie Zachodu. Zostawmy na boku wolność, takie podejście rozbija w pył jeden z warunków udanego życia – ciekawość świata i chęć poznawania innych ludzi. Wojna o wolność zbiera żniwo nie tylko wśród zwolenników idei ponowoczesnego postępu. Niektórzy katolicy w Polsce, kraju, gdzie Kościół może legalnie robić niemal wszystko, co chce, licytują się z ateistami, kto bardziej cierpi, kto jest bardziej obrażany, kto bardziej znienawidzony.

Wąskie pole

Prawicowi dziennikarze narzekają na brak dostępu do mediów w tygodnikach sprzedawanych w ponad 100 tysiącach egzemplarzy, a politycy, którzy od lat nie umieją wygrać wyborów, zwalają winę na lewicowe media.

Zamiast konfrontować się z różnorodnymi poglądami na polu otwartej debaty publicznej, wolimy zawężać ją do grona osób myślących tak samo i poddawać ostracyzmowi wszystkich, którzy się w tym polu nie mieszczą. I to wszystko w imię wolności, ma się rozumieć.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy