W długie zimowe wieczory warto wybrać się do Afryki, najlepiej z dobrym przewodnikiem. Evelyn Waugh bez wątpienia do takich należy. Zmarły w 1966 roku brytyjski pisarz był zarówno świetnym stylistą, jak i uważnym obserwatorem. Pod koniec 1930 roku wyprawił się do Abisynii jako korespondent kilku gazet w celu zrelacjonowania uroczystości koronacyjnych cesarza Hajle Sellasje. Podróżował z innymi dziennikarzami oraz delegacjami państwowymi zaproszonymi przez dwór. To była duża impreza, z wieloma odsłonami. Powstała książka „Daleko stąd".
Co uderza w prozie podróżniczej Waugha? Przede wszystkim specyficzne, brytyjskie poczucie humoru obecne niemal na każdej stronie, czasem ironiczne i zjadliwe, acz pozbawione wyższości wobec rdzennych mieszkańców Afryki i ich obyczajów. Młody dżentelmen drobiazgowo relacjonuje niemal każdy dzień podróży, opisuje stroje mieszkańców, podziwia urodę kobiet (Somalijek, Abisynek, szczególnie pięknych mieszkanek Hareru), interesuje go każdy, nawet najbardziej zapluty kąt („Zjedliśmy na wskroś niestrawną kolację, po czym pan Bergebedżian przyłączył się do nas (...) na kieliszek podejrzanego trunku z etykietą „Koniak".) Mistrzowsko zdaje relację z afrykańskiej nudy, której wielokrotnie doświadczył.
Istotne jest również to, że Waugh, po okresie dekadenckiego i hulaszczego życia, po pierwszym nieudanym małżeństwie z Evelyn Gardner (w londyńskim towarzystwie mówiono o nich: He-Evelyn i She-Evelyn), dokonał konwersji na katolicyzm i w tym wyznaniu pozostał już do końca. Dlatego w podróży afrykańskiej, w chrześcijańskiej Etiopii, stara się uczestniczyć we mszy świętej, interesuje się obrzędowością miejscowego Kościoła, którego czasy sięgają IV wieku naszej ery, a liturgia sprawowana jest w języku gyyz. Fascynujący jest opis wyprawy do klasztoru w Debre Libanos, narodowego sanktuarium Etiopii, porównywalnego do naszej Częstochowy. Kompletnie niezrozumiały rytuał wywołuje refleksję na temat początków chrześcijaństwa: „Ujrzałem Kościół z pierwszego wieku jako twór mroczny i tajemny [...]. Czyste jądro prawdy tkwiło w umysłach ludzi dźwigających brzemię przesądów, ordynarnych przeżytków pogaństwa, w którym zostali wychowani, wśród mglistych, nieprzyzwoitych bzdur przenikających z ezoterycznych kultów Bliskiego Wschodu [...]. I zobaczyłem, jak mroczne sanktuaria przerodziły się, dzięki jasnemu rozumowi Zachodu, w wielkie otwarte ołtarze katolickiej Europy, gdzie msze odprawia się w powodzi światła, wysoko na oczach wszystkich, podczas gdy turyści drepczą wokół z bedekerami, nieciekawi tajemnicy".
Wiele lat później Evelyn Waugh napisał „Powrót z Brideshead", rzecz o cierpieniu i nawróceniu, odniósł wielki sukces i wszedł do klasyki angielskiej prozy. Ale to zupełnie inna historia.