"Dlaczego ten facet nosi klapki?" – doskonale pamiętam idiotyczne pytanie, które tkwiło mi w głowie podczas całej naszej rozmowy. Jakby było coś dziwnego w tym, że Arab w środku lata nosi klapki. Dokładnie takie same, jakie noszą starsi panowie u nas: na gumowej podeszwie, z grubymi skórzanymi paskami, wygniecione od strony stopy. Chyba tak dobrze pamiętam te klapki, bo wprawiła mnie w osłupienie ich zwyczajność. Jak to możliwe, że ktoś, kto mógł się okazać „dymiącą spluwą Saddama", tak poszukiwaną przez cały Zachód, mógł być aż tak zwyczajnym facetem?
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że świat mógłby być dziś inny, gdybyśmy tylko uważnie wsłuchali się w to, co miał do powiedzenia tamten pospolicie wyglądający Arab w średnim wieku. Możliwe, że Korea Północna byłaby na drodze do transformacji systemowej, zamiast straszyć kolejnymi testami jądrowymi, a Iran – zamiast wymuszać na reszcie świata przyspieszony kurs z topografii cieśniny Ormuz – byłby już wolny od natręctwa międzynarodowych inspektorów i uciążliwych sankcji. Tylko że świat dziesięć lat temu, zamiast posłuchać tamtego gościa, jak oszalały poszukiwał argumentów (bo nie dowodów) na to, że nie istnieje żadna „dymiąca spluwa", a George W. Bush kłamał, zaczynając wojnę.
Bomba w ogrodzie
Kiedy latem 2003 r. spotkałam w Bagdadzie Mahdiego Obeidi, Amerykanie byli już w Iraku, a naukowiec uporczywie walczył o ich atencję. Problemem numer jeden było dla niego rozbrojenie potężnej rakiety. Kilka tygodni wcześniej wpadła do jego różanego ogrodu, gdy US Army walczyła z fedainami Saddama o iracką stolicę. Problemem numer dwa było „rozbrojenie" bomby, jaką był on sam, i przekazanie społeczności międzynarodowej dokumentów znajdujących się w skrzyni zakopanej w ogrodzie, dokładnie w miejscu, gdzie spadł amerykański niewypał.
Doktor był szefem tajnego irackiego programu wzbogacania uranu. Na jakim etapie znajdował się ów program, gdy Amerykanie w 2003 r. zaczynali inwazję? Obeidi przedstawił dowody na to, że był praktycznie ukończony. Jednak nie wtedy, gdy zaczynała się wojna, ale przeszło 12 lat wcześniej, jeszcze przed iracką inwazją na Kuwejt w 1991 r. – Nie mam wątpliwości, że mogliśmy wyprodukować nawet kilka bomb atomowych w ciągu paru lat – mówił, podkreślając, że Irakijczykom na drodze stali jednak inspektorzy rozbrojeniowi ONZ i nałożone przez Radę Bezpieczeństwa sankcje. Inspektorzy do połowy lat 90. odkryli prawie wszystkie laboratoria, urządzenia i materiały, które wykorzystywano podczas programu. Obeidi: „Embargo nałożone przez ONZ po wojnie w Zatoce praktycznie uniemożliwiało wznowienie prac, a czarny rynek, dzięki któremu wcześniej możliwe było ich prowadzenie, z powodu sankcji był dla nas zamknięty. Jednocześnie program «Ropa za żywność», który umożliwiał Saddamowi wznoszenie kolejnych pałaców, był dostatecznie lukratywny, by Bagdad nie chciał go stracić, gdyby wydało się, że sekretnie wznowił program atomowy".
W tych słowach Obeidiego, gdy już znalazły się na czołówkach niemal wszystkich mediów, przeciwnicy interwencji widzieli niepodważalny dowód na to, że żadnej „dymiącej spluwy" nie było, a administracja George'a W. Busha kłamała, zaczynając iracką wojnę. Mieli rację, ale nawet stary nieczynny zegar dwa razy na dobę ją miewa.
Wierszyk dla dyktatora
Saddam od lat 70. demonstracyjnie okazywał, jak bardzo pragnie broni masowego rażenia. Chemicznej użył w wojnie z Iranem, a ze swego programu nuklearnego usiłował robić tajemnicę nawet wtedy, gdy inspektorzy już wszystko na ten temat wiedzieli. Z własnej woli nie ujawnił nic. W 2002 r., gdy USA i Wielka Brytania już groziły wojną, chyba stracił kontakt z rzeczywistością. Obeidi: „Zostałem wtedy awansowany na kierownika budowy ogólnokrajowego kompleksu wojskowo-przemysłowego. To wtedy Saddam zatwierdził także projekt budowy rakiet dalekiego zasięgu, oczywiście zupełnie niemożliwy do realizacji z powodu sankcji. Dyrektor departamentu, który miał się zajmować projektem tarczy antyrakietowej, gdy zwrócono się do niego o sprawozdanie z postępów prac, wyrecytował wiersz na cześć dyktatora. Saddam, zamiast z miejsca posłać naukowca do więzienia, oklaskiwał go".
Gdy tysiące zachodnich żołnierzy szykowały się do inwazji, tyran mógł już co najwyżej pisać kolejną tandetną powieść, wydając idiotyczne rozkazy palenia ropy w Bagdadzie, by „ukryć miasto przed bombowcami". Doktor Obeidi: „Jednym z ostatnich rozkazów, jakie wtedy dostałem, było rozpisanie rozłożonego na dziesięć lat planu prac wojskowo-rozwojowych [...] Saddam do końca utrzymywał przy życiu Iracką Komisję Energii Atomowej, choć pracujący tam naukowcy niższego szczebla nie mieli nic wspólnego z programem budowy broni. Pozwalali mu jednak utrzymywać iluzję, że w ogóle ma program jądrowy. Był jak król, który choć nagi, ciągle wierzy, że jest uzbrojony i niebezpieczny. I Saddamowi, jak baśniowemu władcy, udało się oszukać nie tylko siebie, ale i resztę świata. [...] Najniebezpieczniejsza, w Iraku, gdy zaczynała się wojna, była wiedza setek irackich naukowców oraz dokumentacja programu nuklearnego i prototyp wirówki do wzbogacania uranu, którą zakopałem pod drzewem w moim ogrodzie".
Stos papierów i wiedza, o której mówił doktor, to nie tak spektakularna „dymiąca spluwa" jak gotowa bomba. Może być jednak upiornie niebezpieczna, a dowiódł tego inny naukowiec i to parę lat przed tym, gdy w ogrodzie Irakijczyka wylądował amerykański pocisk.
Przyjaciel z Pakistanu
Na zdjęciach Abdul Qadir Khan wygląda jak miły starszy pan. W odniesieniu do tego osobnika określenie „patologiczny szkodnik" nabiera jednak zupełnie nowego znaczenia. Khan jest Pakistańczykiem, od lat najbardziej popularnym naukowcem w tym kraju. Zresztą ostatnio zapowiedział nawet start w wyborach. Przejdzie jednak do historii jako „ojciec pakistańskiej bomby atomowej", choć za noszenie tego tytułu zapewne paru fizyków chętnie rzuciłoby mu się do gardła. Bynajmniej nie z powodu zawiści. Wiele wskazuje, że Khan ma większe umiejętności jako złodziej niż jako fizyk. Najpierw ukradł dokumentację dotyczącą technologii wzbogacania uranu z laboratorium brytyjsko-duńsko-niemieckiego konsorcjum URENCO, gdzie pracował w latach 70. (sąd w Amsterdamie skazał go za to zaocznie). Wykradzione dokumenty dotyczyły wprawdzie technologii do celów cywilnych, ale i tu Khan znów wykazał się talentem: do zespołu, który przystosował technologię do celów wojskowych, dołączył zaledwie parę tygodni przed pierwszym pakistańskim testem atomowym, w maju 1998 r. i sprzątnął innym sukces sprzed nosa. Gdyby były to jedyne skazy na portrecie pakistańskiego bohatera narodowego, można by je uznać za problem Pakistańczyków. Sęk w tym, że to nie koniec.