Wielkanoc w okopach nad Nidą rok 1915

Fragment nieznanych wspomnień oficera Legionów, generała II RP

Publikacja: 30.03.2013 00:01

Red

Są dwie blisko siebie wpadające do Wisły rzeki: od strony Królestwa wpada Nida – powolna, rozlewna, dość błotnista i cicha. Po drugiej stronie Wisły (od Małopolski) – Dunajec – to rzeka o charakterze górskim, dużo sprawiła trudności i zabiegów, lecz z punktu wojskowego była łatwiejsza do utrzymania. Pozycje nam wyznaczone biegły nieprzerwanie wzdłuż Nidy i utrzymanie się na jej linii było trudniejszym zadaniem.

Nasz 5. pp. Legionów zajął rejon (już przygotowany i okopany) po Austriakach, na odcinku około 15 kilometrów, zajmując też przylegające wsie: Tur Dolny, Tur Górny, Sobowice i dalej. Po drugiej stronie rzeki, na naszym prawym skrzydle, widać było miasteczko Pińczów – zajęte przez Moskali.

Przewieziono nas koleją ze Śląska do stacji Jędrzejów, a stamtąd wieczorem dotarliśmy pieszo na pozycje nad Nidą. Na prawo od nas był 1. pp. Legionów i dwa luźne baony. Okopy nasze (ciągłe) to się zbliżały do rzeki (Tur Górny) i wtedy mieliśmy około 400 metrów do okopów rosyjskich, to się od niej oddalały (Imielno) na około 1.500 metrów, wychodząc na błotnistą dolinę (mówię o pozycji 5. pułku). Zależnie od tego, w którym miejscu odcinka przebiegała służba, była ona łatwiejsza lub cięższa.

Ja wraz ze swą świeżą kompanią na razie nie zajmuję okopów i trzymany jestem w odwodzie we wsi Tur Dolny. Jest to tuż przy głównej linii oporu. Szkolę swą kompanię i powoli ją munduruję. Prędko bardzo i moja 4. kompania II baonu (później dopiero otrzymuje nazwę właściwą – 8 kompanii) zajmuje pozycje w okopach. Na odcinku Nidy staliśmy w ciągłych utarczkach i walkach dwa i pół miesiąca, czyli do 12 maja 1915 roku.

Cała zima i wiosna, ta wiosna budząca się, przyloty ptaków i piękno przyrody, zostawiły we mnie niezapomniane wspomnienia. Odbicie Przemyśla i Lwowa nie zrobiło takiego wrażenia. Prowadzi się teraz walki okopowe z wypadami, lecz rzeka i silne pozycje po obu stronach ograniczają je. Codzienna kanonada, czujki, podsłuchy i patrole na przedpolu, to nasza codzienność. Służbę pełniliśmy baonami, zmieniając się: 2 tygodnie w okopach i tydzień na tyłach, w rezerwie (w odległości 3 do 5 kilometrów – w najbliższej wsi, mniej więcej na linii swojej artylerii).

W okopach zastaliśmy przekazane nam „schrony" dla oficerów (po Austriakach). Były to wykopane ziemianki, bardzo lekko zabezpieczone. Miałem więc taki głębszy schron zabezpieczający od kul szrapnelowych. Było w nim okienko wychodzące na zewnątrz okopu, a wewnątrz miałem mały stół, taboret, pryczę i żelazny piecyk z rurą na zewnątrz. Palić w dzień było bardzo ryzykowne, gdyż dym ściągał ogień artyleryjski. Paliło się w piecu nocą.

Żołnierze mieli zbiorowe (drużynami) ziemianki tego samego typu. Każdy trafny strzał (granat) przebijał bez trudu dach, zrobiony z lekkich bali, ponieważ były to dopiero początki czasu stałych okopów. W dzień żołnierze podgrzewali sobie jedzenie przy bardzo małym ogniu, co było dużym ryzykiem.

Ja postanowiłem czuwać nocą wraz z żołnierzami, a w dzień spać – wówczas zastępował mnie kolejno dyżurny oficer. Wieczorem, od dobrego zmierzchu, podjeżdżały blisko na wyznaczone punkty kuchnie polowe, przywożąc obiad, a przed świtem – kawę i chleb na cały dzień. Kawy wydawano pełną manierkę, dodając do tego porcję rumu, ewentualnie dając pełną menażkę czerwonego, dalmatyńskiego wina, by można było przez cały dzień go pić, zamiast zakażonej wody.

Służba w dzień była głównie w samych okopach, gdzie stały liczne posterunki z bronią, które miały obserwować swój rejon. Broń maszynowa była zawsze na pozycji, po jednym ckm z małą obsadą (2-3 żołnierzy). Prócz tego byli rozstawieni strzelcy (najlepsi – wyborowi), by strzelać do celów zaobserwowanych. Żołnierze na posterunkach mieli ustawione ochronne blachy stalowe, gdyż hełmów stalowych wtedy jeszcze nie było.

Służba nocna była znacznie trudniejsza, a także bardziej niebezpieczna. Były rozstawiane liczne posterunki. Niektóre z nich (bliższe) miały założone alarmowe sznurki z blaszankami (jako dzwonki). Wystawiane były daleko w głąb, na przedpole (bliżej rzeki). Na każdy strzał posterunku – wychodził patrol kontrolny. Posterunek taki składał się minimum z dwóch żołnierzy. Po powrocie, posterunek kontrolny meldował się u mnie. (...)

W ciągu dnia, od czasu do czasu, wybuchał silny ogień piechoty, broni maszynowej i artylerii po obu stronach. Często działo się tak z racji wizytacji odcinka przez wyższego przełożonego lub z powodu jakiejś prowokacji.

Na odcinku była też, przestrzegana przez samych żołnierzy z obu stron, umowa którą od czasu do czasu łamano i wtedy następowała kara. Był zwyczaj, że gdy żołnierz (z obu stron) rano wysunął się z okopu, by podejść do rzeki i niósł zamiast karabinu wiadro, to strona przeciwnika nie strzelała do niego.

Przez Nidę, na naszym pułkowym odcinku, były na wpół zepsute mosty. Przechodziły przez nie czasem śmiałe patrole obu stron. Rosjanie często przesyłali nam tą drogą listy z pewnymi informacjami. Pamiętam jeden taki list, gdzie nas informują, że jutro od samego rana będą nas ostrzeliwać, lecz jednocześnie przepraszają z tego powodu i obiecują nie strzelać celnie!

Woda w Nidzie była strasznie zakażona gnijącymi w niej trupami. Była jednak używana do prania. Trupy gniły również w bajorach wzdłuż Nidy i te ogromnie zatruwały teren dookoła. Wraz z wiosną trupy zaczęły więcej dokuczać i zaraz obie strony zaczęły dawać znaki, by się porozumieć i temu zaradzić. Na skutek tego wyznaczono mnie, jako mówiącego po rosyjsku, bym się z Moskalami rozmówił. Listem, przez most, wyznaczono spotkanie obu stron.

O wyznaczonej godzinie, w asyście trębacza i żołnierza z białą chorągwią, z wyjętą szablą, lecz bez broni palnej, powoli, często się zatrzymując, szliśmy w biały dzień bez żadnego krycia się aż do rzeki. Z przeciwnej strony widzieliśmy też trzech ludzi, bez broni i z białą płachtą na drągu, ale zauważyliśmy też grupkę uzbrojonych, która zaległa w rowie przed okopami. Gdyśmy podeszli do samej rzeki, a oni też się zbliżyli, przywitałem ich po rosyjsku. Odpowiedzieli mi grzecznie. Zapytałem czy mogę mówić, ale tylko z oficerem. Zameldowali po rosyjsku – po wojskowemu – że oficera nie mają. Pozdrowiłem ich i rozmowa się na tym skończyła. Sprawę tę załatwiono listem przez most i trupy obu walczących stron zostały usunięte.

* * *

Święta Wielkanocne w 1915 roku wypadały tak, że całkowicie pokrywały się u katolików i u prawosławnych. Dla uczczenia tych świąt czyniliśmy (w 8 kompanii) na swym odcinku wielkie przygotowania. Wyszukaliśmy duży maszt i którejś nocy dociągnięto go do brzegu na naszej linii czujek. Kupiliśmy ze składu dużą płachtę czerwoną, a sierżant Sławiński (malarz ze skończoną Akademią Malarską w Krakowie) wyciął z białego płótna „orła", którego wszyliśmy na czerwoną płachtę i w noc z Wielkiej Soboty na pierwszy dzień świąt wkopaliśmy opleciony jedliną maszt, z powiewającą polską chorągwią przed samym nosem Moskali. Staliśmy wówczas tuż przy skraju wsi Sobowice, a po drugiej stronie, na wysokim brzegu, rysowało się miasteczko Pińczów. (...)

Noc z Wielkiej Soboty na niedzielę świąteczną spędziliśmy w gotowości, gdyż od Austriaków otrzymaliśmy wiadomość, iż od rana pierwszego dnia świąt rozpoczną Moskale próbę przełamania naszego frontu. Gdy nastał świt, dalej była cisza i nic nie zapowiadało natarcia. (...)

Raptem wpadł zdyszany mój wierny przyjaciel i kolega – ordynans – Hapiczuk z okrzykiem: obywatelu komendancie, byłem przed chwilą u Moskali! Dowódca kompanii stojącej naprzeciwko, zaprasza obywatela komendanta na przyjęcie!

Pomyślałem, że Hapiczuk się upił. Zerwałem się z pryczy i ku swemu zdumieniu zobaczyłem, iż połowa moich żołnierzy i tłumy Moskali bratają się po obu stronach Nidy. Wszyscy bez broni! Widziałem przez lornetkę, jak nasi żołnierze podrzucali do góry oficera rosyjskiego. (...) Był to spontaniczny objaw obu stron z racji Świąt Wielkiej Nocy.

Wszystko to co się działo, zdążyli zaobserwować Austriacy. I strach i podejrzenia, czy przypadkiem nie przechodzimy na stronę rosyjską. Telefonicznie nadali rozkaz natychmiastowego powrotu do okopów i ostrzelania Moskali. Zagrozili, że jeżeli za pół godziny rozkazu tego nie wykonamy, to ostrzelają nas z artylerii.

Po pewnej chwili, z pistoletem w ręku, wpada do mnie dowódca baonu – Olszyna-Wilczyński. Wyjaśniam mu całą sprawę, lecz chociaż on bierze to po ludzku, nakazuje jednak trębaczom niezwłocznie odwołać naszych, dając krótki termin. Urok prysł!

Oczywiście żołnierze zaraz poczęli wracać, lecz byli bardzo rozżaleni. Potem przez dwie godziny ostrzeliwali świeże powietrze w kierunku okopów rosyjskich, marnując tylko naboje.

Był jeszcze i epilog. W czasie, gdy nasi chłopcy podrzucali jakiegoś oficera rosyjskiego, który znalazł się na naszym brzegu, jeden z żołnierzy – batiar lwowski – niepostrzeżenie skradł mu pistolet i lornetkę, co oficer ten zauważył dopiero znacznie później. Przed samym wieczorem zauważyliśmy, że grupa żołnierzy rosyjskich dając nam znaki, przekroczyła most bez broni i czegoś szukała. Oczywiście, nikt do nich nie strzelał tego dnia. Okazało się, że szukali skradzionej broni tego oficera. Czuliśmy się wszyscy bardzo głupio. Tak zakończyły się wielkanocne święta 1915 roku.

Wspomienia Henryka Krok-Paszkowskiego opracował Janusz Masłowski, syn Jadwigi, jednej z córek generała. Obecnie trwają starania o wydanie wspomnień drukiem.

Życiorys generała Henryka Krok-Paszkowskiego

Henryk Marian Paszkowski pseudonim „Krok" urodził się 1 kwietnia 1887 r. w majątku Rudnia Pilańska w ziemi nowogródzkiej. Ojcem Henryka był pochodzący z małopolskiej rodziny rycerskiej herbu Zadora Stanisław Paszkowski, syn Wacława – powstańca z 1863 roku i sybiraka. Matką była druga żona Stanisława – osiemnastoletnia Jadwiga ze Straszyńskich – również wnuczka zesłańca, która zmarła w wyniku ciężkiego zapalenia płuc w niecały rok po urodzeniu syna. Około 1900 roku Stanisław z synem przeniósł się do Warszawy. Henryk Paszkowski w 1905 roku został relegowany ze Szkoły Technicznej za udział w strajku, wytargał bowiem za brodę nauczyciela historii – Rosjanina. Dalszą naukę młody Paszkowski kontynuował w Szkole Technicznej Wawelberga. Po jej ukończeniu w 1908 roku rozpoczął studia na Politechnice Lwowskiej. Tejże jesieni wstąpił do konspiracyjnego Związku Walki Czynnej, kierowanego przez Józefa Piłsudskiego. W tajnej organizacji Henryk Paszkowski przyjął pseudonim „Krok", który w wolnej już Polsce stał się na stałe członem jego nazwiska. Z wojskiem związał się na całe swe zawodowe życie, gdy na rozkaz Komendanta – 6 sierpnia 1914 roku – wymaszerował na czele II plutonu w 1 Kompanii Kadrowej. W 1916 roku Henryk Krok-Paszkowski poślubił Ewelinę Świecimską. W małżeństwie doczekał się pięciorga ukochanych dzieci. W 1926 roku wziął udział w przewrocie majowym po stronie Józefa Piłsudskiego. W sierpniu stanął na czele piechoty dywizyjnej 9 DP. 18 lutego 1928 wyznaczony został na stanowisko dowódcy Obszaru Warownego „Wilno", gdzie awansował na generała brygady. W październiku 1930 objął dowództwo 20 Dywizji Piechoty w Baranowiczach. Dywizją dowodził ponad siedem lat. W styczniu 1938 przeniesiony został do Warszawy na stanowisko zastępcy dowódcy Okręgu Korpusu Nr I. W kampanii wrześniowej 1939 r. był komendantem punktu zbornego w Brzeżanach. Od września 1939 r. do lutego 1941 r. internowany w Rumunii, potem do kwietnia 1945 r. w niewoli niemieckiej w oflagach Dorsten i VI B Dössel. Po uwolnieniu osiadł w Anglii, gdzie zmarł w 1969 roku. (jmasł)

Są dwie blisko siebie wpadające do Wisły rzeki: od strony Królestwa wpada Nida – powolna, rozlewna, dość błotnista i cicha. Po drugiej stronie Wisły (od Małopolski) – Dunajec – to rzeka o charakterze górskim, dużo sprawiła trudności i zabiegów, lecz z punktu wojskowego była łatwiejsza do utrzymania. Pozycje nam wyznaczone biegły nieprzerwanie wzdłuż Nidy i utrzymanie się na jej linii było trudniejszym zadaniem.

Nasz 5. pp. Legionów zajął rejon (już przygotowany i okopany) po Austriakach, na odcinku około 15 kilometrów, zajmując też przylegające wsie: Tur Dolny, Tur Górny, Sobowice i dalej. Po drugiej stronie rzeki, na naszym prawym skrzydle, widać było miasteczko Pińczów – zajęte przez Moskali.

Przewieziono nas koleją ze Śląska do stacji Jędrzejów, a stamtąd wieczorem dotarliśmy pieszo na pozycje nad Nidą. Na prawo od nas był 1. pp. Legionów i dwa luźne baony. Okopy nasze (ciągłe) to się zbliżały do rzeki (Tur Górny) i wtedy mieliśmy około 400 metrów do okopów rosyjskich, to się od niej oddalały (Imielno) na około 1.500 metrów, wychodząc na błotnistą dolinę (mówię o pozycji 5. pułku). Zależnie od tego, w którym miejscu odcinka przebiegała służba, była ona łatwiejsza lub cięższa.

Ja wraz ze swą świeżą kompanią na razie nie zajmuję okopów i trzymany jestem w odwodzie we wsi Tur Dolny. Jest to tuż przy głównej linii oporu. Szkolę swą kompanię i powoli ją munduruję. Prędko bardzo i moja 4. kompania II baonu (później dopiero otrzymuje nazwę właściwą – 8 kompanii) zajmuje pozycje w okopach. Na odcinku Nidy staliśmy w ciągłych utarczkach i walkach dwa i pół miesiąca, czyli do 12 maja 1915 roku.

Cała zima i wiosna, ta wiosna budząca się, przyloty ptaków i piękno przyrody, zostawiły we mnie niezapomniane wspomnienia. Odbicie Przemyśla i Lwowa nie zrobiło takiego wrażenia. Prowadzi się teraz walki okopowe z wypadami, lecz rzeka i silne pozycje po obu stronach ograniczają je. Codzienna kanonada, czujki, podsłuchy i patrole na przedpolu, to nasza codzienność. Służbę pełniliśmy baonami, zmieniając się: 2 tygodnie w okopach i tydzień na tyłach, w rezerwie (w odległości 3 do 5 kilometrów – w najbliższej wsi, mniej więcej na linii swojej artylerii).

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał