Włoski sąd kasacyjny stwierdził, że DC9 włoskich linii lotniczych ITAVIA zestrzelony został pociskiem rakietowym, przypuszczalnie z samolotu myśliwskiego, a udział włoskiego lotnictwa wojskowego, od generałów po zastraszonych podoficerów, w tuszowaniu prawdy i sprowadzaniu śledztwa na manowce nie ulega najmniejszej wątpliwości. Stąd państwo włoskie, które nie potrafiło zapewnić pasażerom bezpieczeństwa we własnej przestrzeni powietrznej – zawyrokowano w kasacji – musi wypłacić rodzinom ofiar 110 mln euro odszkodowania. Rząd Enrico Letty oświadczył, że z uwagi na szacunek dla tych, którzy zginęli, nie skorzysta z przysługującego mu odwołania. Co więcej, osobne postępowanie ma ustalić, ile odszkodowania dostanie rodzina zmarłego już Aldo Davanzalego, właściciela linii ITAVIA doprowadzonych w wyniku katastrofy do bankructwa. Mowa jest o 650 mln euro.
Wreszcie, po 33 latach, trzystu rozprawach w kilkunastu procesach, których akta liczą ponad 1 750 000 stron, po przesłuchaniu 4 tysięcy świadków i wykonaniu 115 kompleksowych ekspertyz udało się doprowadzić do szczęśliwego końca kwestię zadośćuczynienia. Jeśli chodzi o dochodzenie prawdy, włoskie sądy, komisje ministerialne, parlamentarne i armia ekspertów poniosły druzgocącą klęskę. Za to język włoski wzbogacił się o idiom „muro di gomma" (gumowy mur). Tak właśnie reprezentujący rodziny ofiar adwokat Bruno Giordano nazwał otaczającą tragedię międzynarodową zmowę milczenia wojskowych i polityków. To też tytuł filmu poświęconego tragedii i bezowocnemu śledztwu (reż. Marco Riso, 1991 r.). Katastrofa nad Usticą, ciągle żywa w zbiorowej pamięci Włochów, stała się dla nich symbolem podłości, makiawelicznych knowań, tchórzostwa, frustrującej bezsilności wobec sprawców masowej zbrodni i tych, którzy ich chronią, a też narodowej hańby.
Katastrofa w ciągu 33 lat obrosła literaturą, publicystyką, analizami politologów, ekspertów lotniczych, speców od wywiadu, a co za tym idzie, niezliczoną ilością teorii spiskowych. Wiele toczących się do dziś zaciekłych sporów zdaje się żyć własnym, dawno już pozbawionym związków ze zdrowym rozsądkiem życiem. Dziennikarz, zagłębiając się w te nierzadko sprzeczne, przeróżne wersje wydarzeń, ma wrażenie, że znalazł się w gabinecie krzywych luster, teatrze cieni i iluzji. Podróż tropami zapętlonych wątków tragedii kończy się nieodmiennie w ślepym zaułku, bo to wyprawa śladami piętrowych kłamstw. Zacznijmy od twardych faktów.
Rozpadł się w powietrzu?
27 czerwca 1980 r. samolot DC9 z 77 pasażerami i czworgiem członków załogi o 20.08 z dwugodzinnym opóźnieniem wyruszył z Bolonii w krótką podróż do Palermo. O 20.59, na 14 minut przed planowanym lądowaniem, znikł z ekranów radarów. Jeszcze trzy minuty wcześniej pilot kontaktował się z rzymskim lotniskiem Ciampino, informując, że lot przebiega zgodnie z planem. Jak zarejestrował wydobyty osiem lat później wraz z częścią wraku kokpitowy magnetofon, kapitan i drugi pilot żartowali sobie w najlepsze, gdy o 20.59 nagranie urywa się w pół słowa, jakby ktoś nagle wyłączył prąd: „Gua..." i cisza. Może chodzi o „guardi" (spójrz, uważaj), a może o „guai" (problem, nieszczęście). Czarna skrzynka też zapisała, że do tego momentu wszystkie urządzenia pracowały normalnie, a samolot znajdował się na właściwym kursie i właściwej wysokości.
Ekipy ratunkowe natrafiły na pierwsze ślady – ciemna plama unoszącego się na wodzie paliwa – następnego dnia rano. Odnalazły 39 ciał i kilka fragmentów DC9. Do zbadania przyczyn katastrofy powołano komisję Ministerstwa Transportu. Dochodzenie rozpoczęły trzy prokuratury. W południe do zamachu bombowego przyznała się neofaszystowska organizacja terrorystyczna NAR (Rewolucyjne Komórki Zbrojne). Równocześnie pojawiła się suflowana przez ekspertów i wojskowych hipoteza, że elementy konstrukcyjne samolotu nie wytrzymały i rozleciał się w powietrzu, bo wszystkie maszyny ITAVIA to latające trumny. Generał lotnictwa Saverio Rana, szef krajowego rejestru statków powietrznych, zjawił się jednak u ministra transportu z fotokopią zapisu wskazań radaru w chwili katastrofy, przekonując, że DC9 został trafiony pociskiem lub meteorytem albo zderzył się z innym samolotem.
Oświadczenie NAR szybko włożono między bajki, bo, jak się okazało, ukrywający się terrorysta Marco Affatigato – rzekomy sprawca, który miał znajdować się na pokładzie i zdetonować bombę – cieszy się dobrym zdrowiem, o czym poinformował włoskie media, obawiając się, że fałszywa wiadomość o jego śmierci naraża rodzinę na zbyt duży stres. Choć nie brak i takich, którzy w hipotezę o zamachu terrorystycznym wierzą do dziś i łączą ją z bombą zdetonowaną przez NAR na stacji kolejowej w Bolonii 36 dni po katastrofie DC9 (85 śmiertelnych ofiar, 200 rannych).
Nie mówili prawdy
Natomiast ministerialna komisja błyskawicznie dała wiarę tym ekspertom, którzy twierdzili, że DC9 rozpadł się w powietrzu sam, bo samolot był stary, a ITAVIA nie prowadziła koniecznych kontroli technicznych i zabiegów konserwacyjnych. Śledząc dziś włoskie gazety tamtych czasów, trudno uniknąć wrażenia, że linie lotnicze Aldo Avanzalego, przed katastrofą poważnie zagrażające interesom Alitalii, stały się obiektem haniebnej, defamacyjnej kampanii prasowej. Włosi przestali ufać ITAVIA, co doprowadziło firmę do bankructwa. Już w grudniu 1980 r. ministerstwo pozbawiło ją licencji, rzekomo wyłącznie z powodu tarapatów finansowych, w które ją przecież samo wpędziło. Ale praktycznie było to wskazanie i rzucenie na żer opinii publicznej winnego tragedii nad Usticą.