Krużganki Lackiego Rynku w Kamieńcu Podolskim zapełniły się tłumem gapiów. Wszyscy zwracali wzrok ku oskarżonemu. Mężczyzna po czterdziestce, „młody jeszcze, chociaż dobrze zużyty", bronił się sam, odpowiadając na pytania sędziów, którym przewodniczył basza Kamieńca. Gdy wysłuchano zeznań świadków, sędziowie „podnieśli oczy w niebo [...], potem spojrzeli na siebie potakując głowami". Wyrok został wydany.
Związanego skazańca poprowadzono ulicą w kierunku mostu nad jarem Smotryczy, łączącego miasto z zamkiem. Tam dokonano egzekucji. Martwe ciało zawisło na mostowym przęśle.
Nie wiemy dokładnie, w jaki sposób go zabito – nasz informator, anonimowy Ormianin, naoczny świadek tego wydarzenia, zapewne nie dopchał się na miejsce kaźni. Możemy tylko przypuszczać, że nieszczęśnika uduszono sznurem. W ten sposób osmańscy Turcy zwykli skracać życie ludziom obdarzonym tytułem książęcym.
Tak w roku 1685 zginął Jerzy Chmielnicki, syn sławnego Bohdana, zwany pieszczotliwie Juraszką. On sam w ostatnich latach życia zwykł podpisywać się „Jerzy Wężyk Chmielnicki, Xiążę Sarmacyi i Hetman Wojska Zaporoskiego". W odróżnieniu od ojca pisał płynnie po polsku, „ręką własną", o czym wiemy z listów zachowanych w krakowskiej Bibliotece Czartoryskich. Nie wiadomo, skąd wziął mu się ten „Wężyk" przed nazwiskiem, natomiast godność książęcą otrzymał od sułtana.
Juraszko dorastał w cieniu ojca i starszego brata Tymofieja, w którym hetman widział swojego następcę. Chmielniccy pochodzili z chudopacholskiego rodu, więc aby umocnić pozycję przyszłego dynasty, ojciec wydał go za córkę mołdawskiego hospodara. Jednak ten krok wplątał kozackiego wodza w wewnętrzne konflikty lennego wobec Turków księstwa Mołdawii, którego władcy nie raz zmieniali się z lekkością wiosennego wiatru. Bohdan Chmielnicki źle na tym wyszedł, gdyż jego Tymofiej, wysłany ze zbrojną interwencją, poległ w Suczawie, starej stolicy księstwa.
Niebawem umarł sam Bohdan. Los Ukrainy stanął pod znakiem zapytania. Poderwana pod jego buławą w 1648 r. do buntu przeciw Rzeczypospolitej i oddana przezeń niebawem, w Perejasławiu, pod opiekę cara, zdążyła już otrzeźwieć z miłości do Moskali. Wspólnota wiary prawosławnej nie mogła przesłonić zasadniczej różnicy politycznych temperamentów. Owszem, początkowo Kozacy dziękowali Aleksemu za to, że „Jego Carskie Wieliczestwo nie tylko nie zmniejszył ich wolności, otrzymanych od Królów polskich, lecz przeciwnie – powiększył jeszcze". Dziękowali szczerze. Moskwę stać było na ustępstwa, by przywiązać do siebie nowy nabytek. Jednak gdy tylko poczuła się pewniej, zaczęła kasować kozackie przywileje. W Moskwie to car stanowił prawo – i skutecznie przymuszał do jego egzekucji. Nie zamierzał też robić wyjątku dla Zaporożców czy dla mieszkańców Połtawy i Kijowa.
Władza w buławie
A Kozacy, młoda elita polityczna ówczesnej Ukrainy, nie cierpieli tyranii. Osobistą wolność umiłowali do granic anarchii, przez co nie potrafili uznać autorytetu żadnej innej władzy – poza buławą jakiegoś dzielnego hetmana. W czasie pokoju trudno było z nimi wytrzymać, szczególnie nawykłym do posłuchu Moskalom. „Już Chmiel umarł, który przysięgał carom, a z nim i przysięga umarła" – śmiali się w nos carskim urzędnikom, gdy ci przypominali im o przyjętych w Perejasławiu zobowiązaniach. Cnota wierności całkiem inaczej rozumiana była na Siczy niż w kremlowskich pałacach. Car nie był dla Kozaków zesłanym z nieba samodzierżcą, lecz raczej kontraktowym panem, którego można opuścić, gdy nie dotrzymuje obietnic. „Jeśli i nadal trwać będzie taka niemiłość carska, wszystkiego odstąpię i porzucę" – skarżył się na niełaskę Aleksego jeden z zaporoskich pułkowników.