Jak twierdzi Richard Kraus, rzecznik prasowy wspólnoty, kierowano się względami praktycznymi. Okazało się, że niedziela to dla wiernych najmniej stosowny czas na jakiekolwiek publiczne akcje. „Bez względu na to, jak ciekawe były to zajęcia, frekwencja była o wiele niższa niż w inne dni tygodnia" – skarżył się Kraus na łamach „Lidovych novin".
Morał z całej tej historii jest też istotny w kontekście polskich sporów o „kościół otwarty". Wewnątrzkatoliccy kontestatorzy są popierani przez ateistów tylko dopóty, dopóki rozsadzają katolicyzm od wewnątrz. Ale kiedy zwycięży powszechna niewiara, nikt z wcześniejszych pseudoprzyjaciół z obozu rozumu ich losem się już nie zmartwi.
Tę lekcję warto zadedykować księdzu Wojciechowi Lemańskiemu i innym zbuntowanym kapłanom. Gdy oddalają się od Kościoła, zostają sami ze swoimi problemami.
Cały tekst w Plusie Minusie
Tu w sobotę możesz kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem