Lęki Zachodu

Strach przed zdecydowaną reakcją ?na awanturniczą politykę Putina ?ma dwie główne przyczyny. ?Bierze się z kryzysu tożsamości Zachodu i niezrozumienia natury cywilizacji moskiewskiej.

Publikacja: 17.05.2014 04:18

Samuel Huntington: wizja Europy jako trzeciej siły jakoś się nie sprawdziła

Samuel Huntington: wizja Europy jako trzeciej siły jakoś się nie sprawdziła

Foto: Corbis

Red

Zachód to zarówno cywilizacja, jak i polityczna wspólnota odgrywająca w ostatnich dekadach podmiotową rolę w globalnych grach. Te dwa znaczenia trzeba od siebie odróżnić.

Zachód jako polityczna wspólnota powstał po II wojnie światowej wskutek zimnowojennego sojuszu łączącego USA i państwa zachodnioeuropejskie. Jego instytucjonalną formą był sojusz północnoatlantycki.

Wspólnota euroatlantycka nie miała charakteru partnerskiego. Stany Zjednoczone wychodziły ?z II wojny światowej jako supermocarstwo. Kraje zachodnioeuropejskie były natomiast zniszczone, obarczone długami i zagrożone od wewnątrz przez komunistyczną piątą kolumnę. To powodowało, że Waszyngton w latach 50. ubiegłego wieku sprawował nad nimi quasi-protektorat. Symbolem supremacji Waszyngtonu były jednostki US Army stacjonujące na terytoriach jego europejskich sojuszników.

Cywilizacja ?trzech oceanów

Tę polityczną wspólnotę konstytuował wspólny wróg, który zagrażał jej egzystencji. Sowieci nigdy nie ukrywali, że ich celem jest budowa ogólnoświatowego imperium komunistycznego. Pierwszym i najważniejszym etapem miało być opanowanie Europy aż po Atlantyk. Świat zimnowojenny składał się więc z dwóch biegunów: Waszyngtonu i Moskwy, wokół których skupiali się ich satelici.

Początkiem końca Zachodu jako wspólnoty politycznej było paradoksalnie jego zwycięstwo w zimnej wojnie. Związek Sowiecki rozpadł się i przestał istnieć. Kolejnym supermocarstwem miała się stać Europa, realizująca swój integracyjny projekt. Miała być równorzędnym partnerem Ameryki i razem z nią na nowo podzielić się odpowiedzialnością za globalną równowagę. Przewidywał to np. słynny Samuel Huntington. Jednak prognoza ta się nie spełniła. Europa nie potrafiła i nadal nie potrafi przekształcić swojej potęgi gospodarczej w polityczną. Robert Kagan, autor głośnego eseju „Potęga i raj. Ameryka i Europa w nowym porządku świata" wydanego w roku 2003, w tym właśnie fakcie upatruje głównej przyczyny rozdźwięków po obu stronach Atlantyku, zauważając, że „dysproporcje sił powoli rozdzierały misterną tkankę stosunków transatlantyckich".

Dziś politycznie niewydolna Europa widzi swoją szansę w osłabieniu Ameryki. Od początku XXI wieku podważa amerykańskie aspiracje do globalnego przywództwa i sprzeciwia się budowie świata jednobiegunowego. W swoim interesie upatruje bowiem porządku wielobiegunowego, gdzie potęga amerykańska będzie równoważona przez Chiny, Rosję, Indie i Niemcy. Dziś to właśnie Berlin po cichu gra z Moskwą i Pekinem na osłabienie supremacji Waszyngtonu. Tym samym bierze na siebie część odpowiedzialności za rozkład Zachodu jako wspólnoty politycznej.

Wspólnota euroatlantycka to tylko moment w historii cywilizacji Zachodu. Historycy początek tej cywilizacji datują na lata 700–800 po Chr. i obejmują jej zasięgiem Europę, Amerykę Północną, oraz Australię i Nową Zelandię.

Niewątpliwie dekompozycja wspólnoty euroatlantyckiej związana jest z narastaniem kryzysu cywilizacji Zachodu. Jego świadomość obecna jest od stulecia. Co najmniej od publikacji „Zmierzchu Zachodu", słynnego dzieła Oswalda Spenglera opublikowanego zaraz po zakończeniu I wojny światowej. Krytyczne rozmyślania nad kondycją naszej cywilizacji trwają więc 100 lat. Jakie są jego efekty?

Badacze cywilizacji generalnie przyjmują, że przechodzą one trzy fazy: rozwoju i konfrontacji, uniwersalnego imperium, i wreszcie, nieuniknionego schyłku. Nie są jednak zgodni, w której fazie znajduje się obecnie Zachód. Zasadniczym problemem jest bowiem znalezienie punktu Archimedesowego, który dałby nam odpowiedni dystans do dziejącego się aktualnie procesu historycznego. Zanurzenie w dziejach utrudnia nam, jeśli nie uniemożliwia, właściwą ocenę naszej kondycji.

W latach 20. i 30. wieku XX przekonanie o schyłku było powszechne. Jednak już w latach 60. panowały bardziej optymistyczne oceny. Carroll Quigley, wybitny amerykański historyk i badacz cywilizacji, był przekonany, że Zachód znajduje się w fazie drugiej – rozkwitu cywilizacyjnego. Początek lat 90. zwiastował wręcz dziejowy triumf Zachodu, ujęty w optymistycznej tezie Francisa Fukuyamy o końcu historii i globalnym zwycięstwie jego wartości. Notabene była ona niezgodna z przesłankami cywilizacyjnego ewolucjonizmu, zgodnie z którymi historia każdej cywilizacji musi kiedyś osiągnąć swój kres.

Dlatego koncepcja Fukuyamy szybko spotkała się z krytyką. Dokonał jej wspomniany wcześniej Samuel Huntington. W „Zderzeniu cywilizacji" (1996) dowodził, że w świecie pozimnowojennym konflikty międzynarodowe nie zanikną, a ich przyczyną w mniejszym stopniu będą interesy państw narodowych, w większym zaś – różnice cywilizacyjno-kulturowe. Huntington, podobnie jak Quigley, stawiał w miarę optymistyczną hipotezę, że Zachód pozostanie najpotężniejszą cywilizacją świata w pierwszych dekadach XXI wieku.Komentatorzy i eksperci, o dziwo, nie zauważają, że wojna na Ukrainie to przykład prognozowanego przez Huntingtona zderzenia cywilizacji. Ciekawe, że konflikt ten w takich właśnie kategoriach przedstawiany jest w Rosji.

Rosjanie są przekonani, że stanowią oddzielną cywilizację (w nauce zachodniej w tej kwestii trwa spór, jakkolwiek np. Huntington traktował Rosję jako cywilizację prawosławną). W Rosji najbardziej wpływowym przedstawicielem tego nurtu jest obecnie Aleksandr Dugin, teoretyk ideologii eurazjatyckiej, który – jak się uważa – ma wpływ na myślenie rosyjskiej elity przywódczej. Zgodnie z doktryną eurazjatycką Rosja nie jest ani europejska, ani azjatycka. Jest oddzielną cywilizacją – stopem Zachodu i Wschodu. U Dugina myślenie w kategoriach cywilizacyjnych łączy się z geopolityką. Cywilizacja moskiewska to imperium kontynentalne, którego misją jest walka o przywództwo światowe z cywilizacją morską (wyspiarską), czyli z Ameryką i Zachodem.

Kurs na zderzenie

Rosjanie zostali dosłownie zainfekowani doktryną antyzapadnictwa. Kontrolowane przez Kreml media od lat przekonują ich, że są obiektem nieustającej agresji zgniłego Zachodu, na którego czele stoją szatańskie Stany Zjednoczone. Obecny konflikt na Ukrainie wywołała – według ich przekazu – wszechwładna CIA po to, żeby kolejny Majdan w Moskwie zniszczył Rosję. Antyzachodniość ma również funkcję wewnętrzną. Stanowi bowiem o legitymizacji władzy Putina.

Największy paradoks polega na tym, że w Niemczech, we Francji czy we Włoszech politycy i eksperci w dziedzinie spraw międzynarodowych nie są w stanie zrozumieć, że Rosjanie na serio traktują ich jak śmiertelnych wrogów. Po prostu nie przyjmują tego do wiadomości. Nawet pomimo że propaganda ta ma otwarty i niezwykle nachalny charakter. Jest to oczywiste dla każdego, kto zna rosyjskie media. A przecież jednym z podstawowych zadań misji dyplomatycznych jest informowanie o przekazach programów publicystycznych i informacyjnych oraz nastrojach opinii publicznej. Stosunek mediów do danego kraju jest funkcją relacji międzypaństwowych. Gdy pod koniec sierpnia 1939 r. zawarto pakt Ribbentrop-Mołotow, media sowieckie z dnia na dzień zmieniły swój wrogi stosunek do Niemiec i Hitlera i stały się piewcami przyjaźni nazistowsko-komunistycznej. Tymczasem mocarstwa zachodnie od lat tolerują bardzo agresywną propagandę kreującą je jako wroga zagrażającego egzystencji Rosji.

Jak głupi muszą być zachodni dyplomaci i politycy, nie reagując na tę wojenną propagandę? Czyż tak trudno zrozumieć, że służyła ona przygotowaniu Rosjan do cywilizacyjnej wojny?

Ta wojna właśnie wybuchła. Na Ukrainie cywilizacja moskiewska prowadzi przecież krucjatę przeciw Zachodowi, a nie przeciw Ukraińcom. Ci ostatni to według Moskowitów „Małorosjanie", czyli tacy kulturowo, cywilizacyjnie niedojrzali młodsi bracia Rosjan. Wskutek swojej niedojrzałości zostali wydani na pokuszenie przez zachodniego lucyfera. Moskwa prowadzi więc wojnę przeciwko szatanowi dla dobra ich samych. Kiedy ostatecznie zostanie on przegnany z terytorium Małorosji, ukraińscy bracia dojrzeją i staną się członkami wielkiej cywilizacji moskiewskiej.

Zgniła Rosja

Rosja wydaje się więc cywilizacyjnie prężna, a Zachód pogrążony w dekadencji. Czy rzeczywiście?

Na siłę cywilizacji wpływają czynniki materialne i duchowe. Ameryka i UE wspólnie są nadal pierwszą potęgą gospodarczą. Rosja to przy nich karzełek z gospodarką na poziomie średnio dużego zachodnioeuropejskiego kraju. Ale i to porównanie jest w gruncie rzeczy mylące, albowiem jej siła gospodarcza bierze się wyłącznie z eksportu surowców. Rewolucja łupkowa, która spowoduje znaczący spadek ich cen, szybko przywróci gospodarce rosyjskiej jej prawdziwe rozmiary.

Trudniej określić siłę ducha zbiorowego, czyli to, co Hegel nazywał etycznością (Sittlichkeit). Najprościej rzecz ujmując, chodzi tu o zespół wartości i wywiedzionych z nich norm, dzięki którym z grupy jednostek tworzą się społeczności; norm, bez których ludzie pozostaliby na poziomie zwierzęcej walki o byt. To od nich zależy trwałość cywilizacji i skuteczność w konfrontacji z innymi. Tacy badacze, jak: Toynbee, Huntington czy nasz Koneczny, w czynniku duchowym, a nie materialnym, doszukiwali się zdrowia i siły cywilizacyjnej.

Jak jest z rosyjską etycznością? Oddajmy głos Glebowi Pawłowskiemu, przed laty jednemu z głównych polittechnologów Kremla, dziś popadłemu w niełaskę, ale nadal flirtującemu z kremlowskim księciem. Dlatego też – osobie wiarygodnej, bo wrogiej rosyjskim zapadnikom i liberałom.

Pawłowski w swojej wydanej przed kilkoma miesiącami książce „System Federacji Rosyjskiej i wojna. De principatu debili" nie pozostawia żadnych złudzeń. W Rosji nie istnieją instytucje, które znamy na Zachodzie; ani państwo narodowe, ani społeczeństwo obywatelskie. Dlatego mówi on o „systemie Federacji Rosyjskiej". System ma co prawda rysy kapitalistyczne, ale jego zasadą jest kult nierówności. A to dlatego, że nie obowiązują w nim żadne normy, a rządzi nim „imperatyw powszechnej nikczemności".

Pawłowski pisze: „Wiemy, że żyjemy w paskudnym świecie, który staje się coraz gorszy. Codziennie widzimy przykłady tego, że zepsucie panuje wszędzie i niczego nie da się zmienić". Rosja to kontinuum zła, a „zbrodniczość systemu FR jest tak trywialna, że upór trwania w złu jest zbyteczny".

Z diagnozą Pawłowskiego zgadza się Liliana Szewcowa – liberalna intelektualistka, zwolenniczka okcydentalizacji Rosji i jeden z najbardziej zdecydowanych krytyków obecnego reżimu. W swojej najnowszej książce „My" wiele miejsca poświęca opisowi sposobu, w jaki Putin et consortes świadomie niszczy wszelkie normy i więzi społeczne. Władcy Kremla wychodzą bowiem z założenia, że zdemoralizowanie Rosjan pozwoli utrzymywać się u władzy.

W rozpoznaniach Pawłowskiego i Szewcowej nie ma ani krzty przesady. Tylko w ten sposób można opisać system Putinowski odpowiedzialny za wysadzanie przez bezpiekę bloków mieszkalnych, by wygrać wybory, za ludobójstwo w Czeczenii, za śmierć Politowskiej, za śmierć Magnickiego itd.

W porównaniu z cywilizacją moskiewską zachodnia stanowi nadal wzorzec etyczności. Podstawowa wartość, jaką jest godność jednostki, nie jest kwestionowana w żadnym z państw Zachodu. Jest ona chroniona zarówno na poziomie prawa międzynarodowego, jak i krajowego. Przypomnijmy zapis polskiej konstytucji, ponieważ definiuje on fundament naszego życia cywilizacyjnego:

„Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych".

Obok tych wartości i norm zazwyczaj przechodzimy obojętnie. Wydają się nam często pustymi frazesami. Manifestacją opisanego przez Hegla pięknoduchostwa. Co więcej, zostały one w naszych czasach skalane codzienną walką polityczną. Lewicowi liberałowie wykorzystywali je jako pałkę przeciwko tradycyjnym instytucjom: rodzinie i Kościołowi. Z kolei prawicowi liberałowie uważali je za przeszkodę w realizacji ich wolnorynkowej utopii. Tego rodzaju aksjologiczne awantury i nadużycia wywołują u przedstawicieli innych cywilizacji przekonanie o zgniliźnie Zachodu.

A przecież to dzięki temu podstawowemu zespołowi norm i wartości możemy myśleć to, co chcemy, możemy robić wszystko to, co nie ogranicza wolności innego, możemy wyznawać wiarę w Boga, możemy publicznie demonstrować w sprawach, które uważamy za ważne. Jednak w takiej sytuacji jak obecnie, gdy jedno z państw ościennych zaczyna prowadzić przeciwko tym wartościom i normom krucjatę, uświadamiamy sobie ich znaczenie dla naszego życia zbiorowego. Dzięki Putinowi doznajemy objawienia: bez nich nie da się żyć. Oczywiście prowadzimy spory o to, jak je rozumieć. Spór oznacza jednak, że wartości te są dla nas istotne.

Frazesy? Nie, zbroja

Strach Zachodu, nasz strach wobec Putina wynikają z zetknięcia z czymś, co dla większości z nas jest niezrozumiałe. Rosja wyznaje inne normy i wartości, inne kodeksy etyczne, inaczej rozumie działanie polityczne. Jest obcą nam cywilizacją i do tego niespodziewanie zachowuje się wobec nas wrogo. Strach jest zatem w jakiejś mierze uzasadniony. Widmo konfliktu cywilizacyjnego ujawniło nasze słabości. Dekompozycję wspólnoty euroatlantyckiej, niechęć do ryzyka, wszechwładny, niszczący osobę ludzką i więzi społeczne konsumpcjonizm. To poważne źródła niepewności.

Jednak nasz cywilizacyjny wróg jest w stanie daleko gorszym. Awantura Putina to syndrom schyłkowości moskiewskiej cywilizacji. Rosjanie są świadomi końca swego dotychczasowego sposobu życia zbiorowego. Niezależni od Kremla intelektualiści napisali na ten temat całą bibliotekę. W jednym są zgodni. Rosja stoi w przededniu kryzysu, który mieć będzie dla niej katastrofalne skutki. Świadome tego są przede wszystkim kremlowskie elity. Pod pewną siebie miną Putina ukrywa się zwykły ludzki strach. Strach przed utratą władzy, majątku i życia. Nie tylko Zachód odczuwa lęk. Gdy wreszcie zrozumieją to nasze elity polityczne, to zamiast się bać będą nas przygotowywać, aby bezpiecznie przetrwać upadek rosyjskiego kolosa.

Rosję Putina można porównać do bandyty, którego uczciwy obywatel (Zachód) spotyka w ciemnym zaułku. W tym momencie bandyta dyktuje warunki i zawiesza prawo. Wówczas obywatel ma prawo odczuwać strach. Ale to tylko moment, potem wszystko wraca do normy i zaczynają działać instytucje społeczne i państwowe. I to one odnoszą z reguły zwycięstwo nad występkiem.

Autor jest historykiem filozofii i ekspertem w dziedzinie stosunków międzynarodowych

Zachód to zarówno cywilizacja, jak i polityczna wspólnota odgrywająca w ostatnich dekadach podmiotową rolę w globalnych grach. Te dwa znaczenia trzeba od siebie odróżnić.

Zachód jako polityczna wspólnota powstał po II wojnie światowej wskutek zimnowojennego sojuszu łączącego USA i państwa zachodnioeuropejskie. Jego instytucjonalną formą był sojusz północnoatlantycki.

Wspólnota euroatlantycka nie miała charakteru partnerskiego. Stany Zjednoczone wychodziły ?z II wojny światowej jako supermocarstwo. Kraje zachodnioeuropejskie były natomiast zniszczone, obarczone długami i zagrożone od wewnątrz przez komunistyczną piątą kolumnę. To powodowało, że Waszyngton w latach 50. ubiegłego wieku sprawował nad nimi quasi-protektorat. Symbolem supremacji Waszyngtonu były jednostki US Army stacjonujące na terytoriach jego europejskich sojuszników.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy