Czy można zmęczyć się demokracją? Pewnie tak. Czy można zirytować się tym, że w tym kraju „każdemu wolno rządzić Rzeczpospolitą"? Pewnie tak. Czy można marzyć o tym i przypominać o tym tyle razy, żeby wreszcie nauczyć się słuchać? Nauczyć się posłuchu? Pewnie tak.
Ale co ma do tego wiersz „Nienawiść"?
Oj, gdybyż wreszcie raz na zawsze zniknęła z naszego życia politycznego ta piekielna, jątrząca, niska, złośliwa, prymitywna, rozentuzjazmowana, zionąca żądzą rozliczania – Nienawiść! By zapanowała – Zgoda! By wreszcie zapanowała harmonia, porozumienie, rządy światłe, światłych, właściwych!
Czy to jeszcze apolityczne jest jednak pragnienie? Czy aby czasem nie jest to jednak program polityczny?
Można bowiem umieszczać się w formule apolitycznego literata (jak przecież cień tego widać w tym cytowanym na początku „Marszałku"), a zarazem wyrażać swoje silne poglądy polityczne, ba, działać, lekko dociskając!
Po zjeździe warszawskim, który – jak wspominałem – zaowocował wystąpieniem publicznym Mistrza Jana, napisał Kochanowski inną jeszcze odę, która zaczyna się znamiennie:
Ja, Muz i klaryjskiego kapłan Apollina,
Mało dbam, czy Sarmacją zawładnąć jest skory
Możny cesarz, czy berło ujmie w silne dłonie
Dzielny Batory
Rozumiecie już? Ja, poeta, ja ubrany w szaty poety, ja ten-który-dzierżę godność kapłana Apollina, mało dbam o to, kto królem będzie. Mało? Mało. Czemu? Bo mi wszystko jedno, bo chciałbym, aby wreszcie był król wybrany i wziął sprawy w swoje królewskie ręce. Jakie sprawy ma w swoje ręce wziąć król, wszystko jedno jaki, byle był?
Niech zgoi dawne rany Rzeczypospolitej,
Obywateli sprzeczne umysły złagodzi
I w nienawiści ślepej walczących ze sobą
Znowu pogodzi.
Niech, co pada, do stanu dawnego przywróci
I gorliwego do ładu starego nakłoni,
Wyuzdaniu wędzidło nałoży, sprawiedliwych
Krzywdzić zabroni... (w przekładzie Leopolda Staffa)
Dwa chciałbym poczynić zastrzeżenia adresowane do czytelników. Pierwsze – zapewne nie powinno się tak wprost czytać tych wyznań poetyckich Mistrza Jana. Zdaję sobie sprawę, iż koleżanki i koledzy staropolanie zapewne uczyniliby to odczytanie delikatniejszym. Wskazując na ironię humanistyczną, erudycję humanistyczną. Tak jednak, wprost, bez odnoszenia tego, co mówi Mistrz, do literackiej tradycji, odczytuję, co miał do powiedzenia swoim czytelnikom. I wydaje mi się, że mówiąc to, co mówił, poeta doskonale wiedział, przeciwko komu mówił. Z jaką grupomyślą się ścierał. Nie z idącą za tym czy za owym kandydatem do polskiej Korony, ale raczej oddającą hołdy pewnemu wysokiemu mniemaniu o politycznych wolnościach obywatelskich w Rzeczypospolitej.
I drugie zastrzeżenie, ja naprawdę nie chcę Mistrza Jana wpychać w nasze narodowe w XXI wieku czy jeszcze z końca XX wieku debaty i w „nienawiści" nasze wzajemne go wprowadzać. Nie to jest moim celem. Chciałem tylko powiedzieć, że ten program narodowej zgody, restytucji moralnej, odnowienia ducha, powrotu do cnót przodków, wypowiadany z perspektywy artysty-poety-Muz kapłana jest wszak przecież silnym programem politycznym, jakimś cieniem marzenia o silnej władzy centralnej, która wszystko w swoje kluby wprowadzi. Takiej władzy Mistrz Jan się w końcu doczekał! Władzy, która, jak to ostatnio ze swadą opisywał, niestety, ten tam, ten właśnie Jarosław Marek Rymkiewicz, potrafiła sobie poradzić nawet z Samuelem Zborowskim, władzy, która te silne zapędy anarchizujące miała wielką ochotę spacyfikować.
Już niedługo po tych czasach, o których rozmawiamy, kiedy to Stefan Batory na łowy do zamechskich borów przybył, Jan Kochanowski „witał" go formułami, co prawda, oczywiście konwencjonalnymi, ale jednak dosyć ciekawymi:
Z królów rząd: póki Polska miała
Pany rządne, taka więc i szlachta bywała.
Królu, możesz mi wierzyć, że za lat dawniejszych
I ludzie obyczajów byli pobożniejszych.
Nie były takie lichwy ani waśni takie;
Rychlej mierność i cnoty kwitnęły wszelakie.
O elekcyjach sobie głowy nie zmyślali,
Żadnych praktyk i tego słowa snać nie znali...
Jakie to świetne czasy być musiały! Prawie wiek złoty. Wszyscy się zgadzali, nie było elekcji, politykowania. Musiały to być, zaiste, czasy królowania literatów! Albo raczej czasy, hm, królowania dosyć, zaiste, mocnego. Bo potem w swojej „przemowie" poeta wprowadza postać dawnego pana na Zamchu, niejakiego Pileckiego, który dosiadał niedźwiedzi i nimi powodował za pomocą żelaznego kółka w nosie. Co jest dosyć zgrabną metaforą, ale przecież czy jednak metaforą nie dosyć zastanawiającą?
Pilecki, będąc panem temu tu Zamchowi,
I na niedźwiedziach jeździł. Prawo – kolca twarde:
Komu je na nos włożą powiodą i harde.
Aha. Zatem to ma do zaproponowania „Muz i klaryjskiego kapłan Apollina"?
Zaczynam wobec tego rozumieć Platona niechęć do „kochanków Muz" (choć też jestem świadom, że rządy kolegów po fachu autora „Państwa" zapewne byłyby jeszcze gorsze).
Oczywiście nie ma co wiele deliberować, wszak doskonale wiemy, że nazywanie zjawisk określa nie tyle same zjawiska, co tak samo i owego nazywającego. Dla jednego próba przeprowadzenia lustracji może być procesem oczyszczenia sytuacji, okazją do ustanowienia fundamentów ustrojowych i podwalin pod przyszły gmach nowej Rzeczypospolitej, dla drugiego przejawem agresji czy nienawiści. Dla jednych ostatnie przemówienie premiera Olszewskiego w telewizji może być wystąpieniem ostatniego sprawiedliwego, dla drugich zamachem na demokrację. Przypominam te oczywistości (które przecież znamy z dzisiejszych czasów, nastoletnich jeszcze, XXI wieku) tylko po to, byśmy się zastanowili nad tym, jak bardzo łatwo przychodzi nam właściwie nie zauważać zatroskanych wypowiedzi artystów jako bardzo konkretnych politycznych aktów.
Ubieranie się w szaty moralisty, wyniesionego ponad przeciętne rozgrywki polityków, politykierów i polityk-blagierów, to jednak, niestety, działanie pozorne. Jan Kochanowski-moralista, Wisława Szymborska – daleka-od-polityki-dama-poezji – poezji polskiej przecież – trwale wspierali pewne środowiska polityczne, byli ich częścią. Choć dawali nam do zrozumienia, że jest inaczej.
Okulary lepszego widzenia
Od razu jednak warto powiedzieć: nie widzę powodu, dla którego można by im mieć za złe, że należą do środowiska reprezentującego określony światopogląd. Przecież to naturalne. Co mnie złości, to frazeologia apolityczności. Na przykład absolutne zaangażowanie dziennikarzy po jednej ze stron politycznego sporu, przy jednoczesnym zdecydowanym piętnowaniu tych, którzy dokonają politycznego „coming outu". Ha, stracił/straciła resztki wiarygodności, wykrzykują. I wykrzykują to ci, którzy całe swoje istnienie w zawodzie budują na strategii związku z jedną ze stron.
Czemu tak czynią? Przecież muszą sobie uświadamiać, że nie są obiektywni, że są stroną. Czemu zasłaniają się retoryką niezaangażowania?
Po co Janowi Kochanowskiemu zasłanianie się „poetą", tym „kapłanem boga Apollina"? Na pytanie to zresztą, w jego przypadku, sądzę, że prostej, bez zagłębienia się w historyczno-literackie konteksty, odpowiedzi nie ma. Lepiej sięgnąć, rozglądając się po zgromadzonych tu na sali literatach, do dzisiejszych apolitycznych czy nawet postpolitycznych czasów.
Widzę kilka powodów. Jeden tkwi w sprawujących władzę. Oni są specjalistami od polityki. Oni mają się nią zajmować, więc dla nich utrzymywanie jak największego dystansu między sobą a tymi, w imieniu których tę władzę sprawują, jest bardzo na rękę. Artyści mogą być niebezpieczni. Lepiej więc tak ustanowić struktury działania, by dworsko gromadzić artystów wokół siebie, ale do zajmowania się polityką w swoich dziełach raczej ich zniechęcać.
Inny powód tkwi w artystach samych. To „okulary lepszego widzenia". Skoro bowiem polityczność zawęża horyzont, skoro poecie nie wypada angażować się (zupełnie jak dziennikarzowi!), a jeszcze mieszać do polityki swoją sztukę, bo zaangażowanie zawęża spektrum postrzegania, a zależy mi na tym, by mieć szerszą, lepszą perspektywę widzenia, to muszę się od polityki trzymać z dala. A przynajmniej deklarować, że się trzymam od niej z dala. A może przede wszystkim deklarować, że się muszę trzymać od niej z dala, bo ta deklaracja jest w środowisku (którego wszak jestem niezbywalną częścią) akceptowana i przyjęta ze zrozumieniem. Chociaż zarazem wszyscy w tym środowisku wiedzą, że jesteśmy jednym (pod względem światopoglądowym) obozem. Ale to już działanie nasze środowiskowe, nie nasza sztuka, która przecież jest od polityki bardzo daleka.
Dalej wymienić trzeba hipokryzję. Wynika ona z tego mechanizmu wyparcia, który właśnie przedstawiłem.
Kolejna sprawa to ta opisana przez Horacego w „Liście do Pizonów". Dwa portrety – artysty, który poznał, co winien ojczyźnie (nazywa go latyński Mistrz – poeta doctus) i jego Muza jakoś mocno w owej rzeczywistości polis zakorzeniona, i portret artysty szalonego, tego, który „na grób ojczysty oddał mocz", czyli dokonał aktu naruszenia tabu swej kultury, i czerpie zyski (czyli skupia na sobie uwagę, ale tylko na sobie) z powodu skandalu, profanacji czy czego tam jeszcze. Ten to zaiste artysta jest polityczny inaczej, widzimy go dziś, jak wściekle drażni staro-dawną polskość, jak szarpie moherowe kołtuństwo, jak bezkompromisowo ukazuje opresyjny, zmaskulinizowany dyskurs katolickiej formacji kulturowej, która rozsiadła się jak kwoka na duszach Polaków. To nasz stronnik. Tego artystę nasze apolityczne towarzystwo ceni, tego wspiera, tego nagradza, rozumie, zachęca do aktywności, choć trochę się go na rautach nie lubi.
I ostatnia przyczyna: dworskość. Jesteśmy tu w tej sali w starym mieście wszyscy. Kogo nie ma, ten traci. Kogo nie ma, ten być może nawet właściwie nie istnieje wcale. A nie ma tego, tych, którzy zadeklarowali swoją polityczność. My apolitycznie pociągamy spore łyki z kieliszków. W rozmowie, ożywionej, wymieniamy się poglądami, potakujemy sobie, wygrażając pięściami tym, którzy swą sztukę oddali w zawiadywanie politykom. Ale to nie my. My grzejemy się w cieple pańskiego spojrzenia. I sprawdzamy, wciąż sprawdzamy, upewniamy się, czy aby dalej łaskawie na nas owo spojrzenie spoczywa.
Autor jest poetą, eseistą, krytykiem literackim, kierownikiem Katedry Filologii Polskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 2006–2011 był dyrektorem kanału TVP Kultura. Jest autorem tomików poezji: „Partyzant prawdy", „Na końcu wielkiego pola", „Trzecia część". Opracował antologię poezji sarmackiej „Słuchaj mię, Sauromatha". Jest współautorem kilku filmów dokumentalnych