Wygłupy celebrytów wyznaczają styl

Przed wojną etos elegancji wyznaczały salony ziemiaństwa i arystokracji, ?w wersji skromniejszej stosowała je inteligencja, reszta te wzory naśladowała. Dziś styl wytyczają wygłupy celebrytów.

Publikacja: 05.07.2014 02:00

Wygłupy celebrytów wyznaczają styl

Foto: ROL

Czy w czasach rozsypki zasad jest szansa na ubraniowy savoir-vivre? Na ogólny dla wszystkich na pewno nie. Zostały tylko kody środowiskowe. Korporacyjny, urzędniczy, show-biznesowy, dyplomatyczny, szkolny. Własnym systemem porozumiewają się nastolatki i subkultury muzyczne.

Występ piosenkarki Rihanny w całkowicie przezroczystej sukience na rozdaniu nagród Amerykańskiej Rady Mody miał być protestem przeciwko cenzurze nałożonej przez Instagram. Fotoportal, którego regulamin zabrania publikacji zdjęć „agresywnych, nagich, częściowo nagich, dyskryminujących, nielegalnych, pornograficznych, seksualnych", jest ostatnio atakowany przez zwolenników zniesienia tych ograniczeń. Bunt zainicjowała na Twitterze panna Scout Willis, córka Bruce'a Willisa, której zablokowano konto, gdy zamieściła zdjęcie zaprojektowanej przez siebie bluzy topless. Żeby przekonać do swoich racji, przechadzała się topless po Nowym Jorku – „W NYC wolno, a na Instagramie nie?".

Można się spierać, czy posągowe ciało Rihanny i jej suknia z 200 tysiącami kryształków Swarovskiego są wystarczającymi argumentami, żeby utrącić jedno z ostatnich tabu publicznych zachowań: nagość. Na dodatek Barbadoska do zdjęć z imprezy dodała jeszcze ordynarny filmik.

Amerykańskie media nie zostawiły jednak na niej suchej nitki.

Pochwalić się zgrabną pupą chciała także nasza blogerkopiosenkarka, niejaka Margaret, która na festiwalu w Opolu w czasie występu pozbyła się spódnicy. Poziom żenady tego fajerwerku nie odbiegał od reszty imprezy, oczekiwany skandal nie wybuchł.

To tylko dwa świeże wygłupy show-biznesowe. Dla jednych niewinne, dla innych niesmaczne. Można powiedzieć, że biznes rozrywki rządzi się własnymi prawami. A jednak to właśnie w rozrywce zaczęło się poszerzanie granic dopuszczalności obyczajowej. Od czasu, gdy celebryci zdominowali scenę mediów, ich zachowania stają się wytyczną dla reszty.

– Upadek zasad widać w domach weselnych, w których bywam od czasu do czasu. Obowiązuje bizantyjski kod. W południe kobiety ubierają się jak na bal. Sceniczne makijaże, gołe biusty – mówi Hanna Gajos, dziennikarka mody, redaktor pisma „Rynek Mody". – Czasem żałuję, że nie ma już ciotek, które siedziały na kanapie i mówiły dziewczynkom, w czym wypada wyjść, a w czym nie.

A one słuchały...

Kiedy dekolt był ?za duży

Nagość została zasymilowana także w przestrzeni publicznej – epatują nią reklamy rajstop, bielizny, okładki pism w kioskach. Nagie ciało stało się czymś tak banalnym, że przestaliśmy zwracać uwagę, po co się je pokazuje. – Jeszcze niedawno prestiżu nie budowano negliżem – dodaje Gajos. – Dzisiaj tak bardzo inwestujemy w ciało, że potem chcemy się nim pochwalić. Intymność została zastąpiona ostentacją, erotyka pomieszała się z estetyką. Ale to na dłuższą metę zachowanie samobójcze. Widać to na przykładzie Michaela Jacksona, który stał się ofiarą własnych wyobrażeń o europejskiej urodzie – mówi dziennikarka.

Zasady zachowań w II Rzeczypospolitej narzucała ówczesna klasa wyższa. Do reguł honorowego postępowania odnosił się „Kodeks honorowy" Władysława Boziewicza, etos elegancji wyznaczały salony ziemiaństwa i arystokracji, w wersji skromniejszej stosowała je inteligencja, reszta te wzory naśladowała.

Gdy II wojna przeorała scenę społeczną w Polsce, należało ustalić nowy modus operandi. Chociaż uznano, że dobre maniery są burżuazyjnym przeżytkiem i jako takie nie powinny być ani przestrzegane, ani nauczane, to próby narzucenia modelu robotniczo-chłopskiego zakończyły się porażką.

Przedwojennego etosu elegancji nie dało się tak łatwo wyrwać sierpem i młotem. W zubożałej postaci przetrwał jeszcze w latach 50. i 60. Oglądając dzisiaj zdjęcia Polski z tego okresu, oprócz dominującej szarości ( bo i fotografia była czarno-biała) ma się wrażenie pewnego porządku. Częściowo wynikał on z biedy, ale widać było, że reguły jeszcze obowiązują. Mężczyźni w marynarkach, garniturach, kapeluszach, kobiety w żakietach, spódnicach za kolano, kapeluszach.

Jednak niedostępna i pociągająca rzeczywistość zachodnia wdzierała się przez żelazną kurtynę. Ludzie marzyli o rozmaitości, o nowościach, o modzie. Misję dostarczenia im tego na swoją skalę podjął tygodnik „Przekrój". Wychwytywał kulturowe tendencje z Zachodu i starał się prowadzić inteligentną działalność dydaktyczną w lekkim tonie. O zwyczajach i modzie pisały Janina Ipohorska, Magdalena Samozwaniec, wreszcie Barbara Hoff, która od 1958 roku prowadziła najbardziej popularną w Polsce rubrykę mody. Przemycała w niej rady dla kobiet „z miasta powiatowego, nie z Cannes".

Rady w „Przekroju" próbowano dostosować do rzeczywistości, nie wzbraniając się przed instrukcjami. Padały słowa: „dopuszczalny", „uniwersalny", „stosowny", „na co dzień". Przechodziły nawet poglądy najbardziej niepoprawne politycznie. Samozwaniec pisała, że nawet na plaży można odróżnić przekupkę od hrabiny, bo „przynależność klasowa, stopień kultury w słońcu i wodzie występuje jeszcze wyraźniej niż na ulicy". W rubryce „Demokratyczny savoir-vivre" Janina Ipohorska alias Jan Kamyczek udzielała rad, jak się zachować w różnych sytuacjach, w domu, w biurze, w towarzystwie. W roku 1958 Barbara Hoff i Jan Kamyczek wydali książeczkę „Jak oni mają się ubierać".

„Styl elegant na niedzielę odznacza się przesadą (...). Dziewczyna – za duży dekolt, suknia zbyt ściśnięta w pasie, za dużo tuszu na rzęsach, za ciemna kredka na ustach, za wysokie rozcięcie z boku spódnicy, przezroczysta bluzka, za dużo sztucznej biżuterii naraz. Chłopiec: spodnie zwężone ku dołowi i zbyt krótkie, buciki na grubej podeszwie z potężnymi nosami (dansingowy), fryzura wybrylantynowana, na palcu sygnet (...)".

W roku 1958 zasady trzymały się jeszcze całkiem mocno. Ówczesny dress code, na dzisiejsze standardy niedopuszczalnie konserwatywny, był oczywisty i nieprzekraczalny.

T-shirt z garażu

W latach 70. system załamał się pod ciężarem młodzieżowych rewolucji liberalnych, które wybuchły na Zachodzie i których mottem stało się hasło: „Zabrania się zabraniać". Moda przestała być dyktatem, miała się stać wyrazem indywidualnego stylu. Mini oswobodziło kobiece nogi, kolorowe ubrania uwolniły mężczyzn z przymusu garnituru. Każda następna dekada przynosiła własne pomysły i większy luz. Większość nowinek, mimo żelaznej kurtyny, Polacy przyjmowali z entuzjazmem – kraj wciąż był biedny, ale izolacja od Zachodu nie była już tak uciążliwa.

W latach 90. eksplozja firm informatycznych zaowocowała rozluźnieniem rygorów ubrania męskiego. Zmiana nie dokonała się w Mediolanie ani w Paryżu, ani nawet w Nowym Jorku. Przyszła z zachodniego wybrzeża USA, matecznika firm internetowych. Genialni twórcy ery komputerowej swoich odkryć dokonywali w garażu. Dla nich ubraniem do pracy były dżinsy, koszulka polo, sportowe buty. I w nich zostali, nawet wtedy, gdy garaże zamienili na rezydencje w Malibu. Mark Zuckerberg ubiera się jak skatowiec: szerokie dżinsy, plastikowe klapki i bluza dresowa. Dotcomowcy zlikwidowali krawat, występowali publicznie w dżinsach i bluzach.

Rewolucja ubraniowa zapoczątkowana przez informatyków rozlała się na inne branże. Koncern Alcoa, wielki producent aluminium z siedzibą w Pittsburghu, był pierwszą korporacją w Ameryce, która usankcjonowała ubranie na luzie. Prezes Alcoa Ronald Hoffman w swoim gabinecie na 37. piętrze biurowca urzędował w swetrze w serek, T-shircie i klapkach. „Był taki czas, kiedy biała koszula oznaczała inteligencję – powiedział dziennikowi „Wall Street Journal" w 1991 roku. – Na szczęście dziś już tak nie jest".

Jeff Bezos, założyciel Amazona, zapytany, czy jego firma ma własny kodeks ubraniowy, odpowiedział: „Tak. Wymagamy, żeby pracownicy przychodzili ubrani".

Najpierw pracodawcy zgadzali się na jeden dzień w tygodniu: „casual friday", piątek na luzie. Gigant komputerowy IBM w 1995 roku zezwolił, aby pracownicy codziennie przychodzili bez marynarki. Inni pracodawcy zgadzali się na styl tzw. situationally sensitive – stosowny do sytuacji. Można było przyjść w swetrze, ale gdy wypadło ważne spotkanie z klientem albo zebranie, pracownik musiał szybko przebrać się w garnitur i krawat. W samochodach zaczęto instalować wieszaki na garnitur. Biały podkoszulek, obowiązkowe wyposażenie mężczyzny, które dotąd ukrywało się pod krawatem, nagle ujawniło się spod rozpiętej koszuli.

– Czy dzisiaj, w czasach indywidualizmu i wolności, reguły ubraniowe wciąż mają sens? – pytam Krzysztofa Łoszewskiego, autora dwóch książek o męskim ubraniu: „Dress code" i „Smart casual". – Mają, bo ułatwiają życie – odpowiada Łoszewski. – Dress code powstał pod koniec XIX wieku. Jego zasady ustalone zostały w kręgach ówczesnej arystokracji, burżuazji i tworzącej się dyplomacji. Te środowiska wyznaczały wówczas standardy. To nie nazywało się trendy i nie zmieniało tak często jak dziś. Dla nas wzorem powinny być standardy europejskie. Zachodnie reguły dress code'u zostały przyjęte jako ogólnie obowiązujące – dodaje.

Wtóruje mu projektant mody Tomasz Ossoliński: – Kiedy widzę ludzi w swetrach w Teatrze Wielkim albo abnegację na gali „Ludzie wolności", robi mi się przykro. Za chwilę przyjdą w krótkich spodenkach... Są zasady, których należy przestrzegać. One są częścią kultury osobistej, tak samo jak posługiwanie się nożem i widelcem. Jeśli się tego nie wyniosło z domu, to trzeba obserwować i uczyć się. Mogę wybaczyć Owsiakowi jego bluzę, bo to jego znak firmowy, on jest marką. Ubranie jest sposobem komunikacji. W ten sposób ludzie wyrażają swój szacunek dla miejsca i okazji. Nie dajmy się schamieć.

Suknia popołudniowa

Czy dzisiejsza prasa kobieca przynosi odpowiedź na pytania, jak się ubierać stosownie do wieku, okazji, okoliczności? W latach 90. „Twój Styl" prowadził rubrykę poradniczą, w której ambasador Edward Pietkiewicz, peerelowski szef protokołu dyplomatycznego, uczył „eleganckich" zachowań w III RP. Rubryka była przez czytelniczki lubiana, chociaż niektóre rady Pietkiewicza („na spacer po pracy włożyć suknię popołudniową") mogły wydać się absurdalne.

W dzisiejszej prasie poradnictwo jest odbierane jako ingerowanie w cudzą wolność. Kąciki porad mają tylko pisma z niższej półki. Określenie „nie wypada" znikło ze słownika. Zamiast tego magazyny prowadzą dział „metamorfozy", w którym pokazuje się, jak makijaż i ubranie mogą zmienić wygląd. Czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że po tych zabiegach pacjentki wyglądają gorzej niż w stanie naturalnym...

Odpowiedzi na pytanie, jak należy się ubierać, oczekuje się oczywiście od telewizji. To ona pokazuje, jak się zachować, jak gotować, śpiewać, tańczyć, jeść bezę... Czymś takim miał być program „Jak się nie ubierać", który jakiś czas temu pokazywano w TVN Style. Prowadzące go dwie angielskie dziennikarki, Trinny Woodall i Susannah Constantine, przyjechały do Polski i na jakiś czas stały się lokalnymi gwiazdami, obwożonymi po centrach handlowych, gdzie na oczach publiczności przeprowadzały spektakle przemiany kopciuszka w seksbombę. Ale czy wiwisekcja, w której dla uciechy gawiedzi odziera się człowieka z godności i ubrań po to, by doraźnie upodobnić go do modelek i modeli z reklam, może mieć wymiar inny niż rozrywkowy?

Program ten po raz kolejny udowodnił, że w sytuacji, kiedy każdy na własną rękę wybiera swój styl ubrania, nie da się wytyczyć powszechnego systemu normatywnego. System się rozsypał, zostały tylko kody środowiskowe. Urzędniczy, korporacyjny, bankowy, dyplomatyczny. Niektóre mają formę regulaminu, ze ścisłymi wytycznymi określającymi długość spódnicy, kolor krawata i paznokci. Inne są niepisane: własne kody tworzą show-biznes, reklama, środowisko mody, akademickie. Własnym porozumiewają się nastolatki i subkultury muzyczne.

„Street style" – styl uliczny z blogów dopełnił aktu atomizowania kodeksów ubraniowych.

Jednak nie wszędzie można iść w rockowej kurtce nabijanej ćwiekami. Jak się ubrać na ślub, na pogrzeb, na egzamin, do kościoła, na wycieczkę do kraju islamskiego? Czy na wesele można iść w dżinsach, w czarnej sukience? Co włożyć do filharmonii? Każdy co pewien czas staje wobec sytuacji, którą rozwiązać można tylko za pomocą zasad.

„Respektuj zasady przyzwoitego ubrania" – mówią informacje na lotnisku w Katarze i w Teheranie. Przy wejściu do katedr, które zwiedzają tłumy rozgogolonych turystów, znajdują się piktogramy nakazujące zakryć ramiona i nogi. Rzadko się zdarza, żeby ktoś tych zasad nie szanował.

W Stanach Zjednoczonych wiele sklepów i restauracji nie pozwala wchodzić w klapkach, boso i bez koszuli. Również w Wenecji zabroniono mężczyznom chodzić po ulicy bez koszuli. Podobny zakaz wprowadzono w Sopocie. Gdy w roku 2012 stałam w długiej kolejce gości zaproszonych na przyjęcie w ambasadzie Francji z okazji święta narodowego, rozeszła się wiadomość, że panowie bez krawata nie są wpuszczani. W kolejce zaczęło się gorączkowe poszukiwanie krawatów...

Niszą, w której utrzymał się skodyfikowany system, stały się mundurki szkolne. Gdy Roman Giertych wprowadził je w 2007 roku, szkoła od razu się skonfliktowała. Rodzice i urzędnicy kłócili się, ile stroje mają kosztować i kto ma za nie płacić, uczniowie – jaki mają mieć fason i kolor. Część była za, większość przeciw. Ustawą niszczyć wolność jednostki, tłumić swobodę ekspresji? Media kpiły z Giertycha i w końcu po długich awanturach w 2008 roku epizod mundurkowy zgasł śmiercią naturalną.

To nie znaczy, że z jednolitych strojów szkolnych zrezygnowano. Dobrym, starym szkołom z tradycjami zależy na podkreśleniu tożsamości i prestiżu strojem szkolnym lub przynajmniej jego elementami. Tradycja ma dzisiaj wartość, także marketingową. Warszawskie publiczne Liceum im. Stefana Batorego (rok założenia 1918) strój szkolny miało przed wojną. Dzisiaj jego elementy – czapka i czarna spódniczka dla dziewczyn – przetrwały w stroju galowym. Stroje szkolne mają krakowskie Liceum Zakonu Pijarów, Gimnazjum i Liceum Sióstr Prezentek. W Zespole Szkół Salezjańskich w Krakowie  (rok założenia 2002, szkoła publiczna, niepłatna) gimnazjum ma granatową bluzę i krawat z logo szkoły w tym samym kolorze, liceum – podobny zestaw, tylko beżowy.

Uniformy szkolne mają długą tradycję w szkołach prywatnych we Francji, Anglii, Włoszech, Hiszpanii, Szwajcarii, Irlandii. W szkołach publicznych pod koniec lat 60. zwyczaju tego zaniechano, ale odrodził się w latach 80., gdy okazało się, że współzawodnictwo między uczniami w markach ubrań zaczęło brać górę nad nauką. W Stanach mundurki nosili uczniowie prywatnych szkół wyznaniowych. Traktowano je jako znak identyfikacyjny i wspólnotowy, swoistą reklamę szkoły. Uczniowie byli z nich dumni jak ze szkolnych orkiestr i drużyn sportowych. Swoje stroje miały także uniwersytety i college. Wymiotła je dopiero rewolucja obyczajowa lat 60.

Bluzeczka w panterkę

Czy etykieta kilku ostańców – monarchii europejskich – mogłaby być współczesnym wzorem dress code'u? Wbrew pozorom ten skodyfikowany system nie wzbudza dezaprobaty. Przeciwnie – jest podziwiany i pożądany. Potrzeba etykiety? Styl księżnej Diany – jej fryzury, kryzy, pantofle na słupku w latach 80. naśladowały kobiety na całym świecie. Dzisiaj dziewczyny chcą wyglądać jak księżna Kate – u niej sukienka za kolana nie wydaje się obciachowa.

Do rozważań o ubraniowym savoir-vivrze włącza się ostatnio nieoczekiwanie wątek dziecięcy. Strój dla dzieci historycznie zawsze mniej lub bardziej zbliżał się do dorosłego, ale ostatnio ta odległość niebezpiecznie się zmniejszyła. Dzieje się to przez natężenie seksualizacji kultury, bez precedensu w historii. Temat poruszyła profesor psychologii Eileen Zurbriggen z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, na konferencji „Seksualizacja kobiet i dziewcząt we współczesnej kulturze", którą w zeszłym roku zorganizowało stowarzyszenie Wspólna Sprawa. Mówiła o strojach jak z peep-show dla dziewczynek, o lalkach epatujących erotyką.

Wejście do działu dziewczynek w Zarze czy H&M potwierdza, że pierwszą rzeczą, o którą powinna zadbać sześciolatka, jest seksowny wygląd. Spódniczka mini, balerinki z cekinami, sweterki obszyte futerkiem, bluzeczki w panterkę... Najświeższego materiału doświadczalnego dostarczyła reklama firmy Ballerina z Jaworzna, która zachwalając rajstopki dla dziewczynek, przedstawiła na zdjęciach ośmioletnie wampy w wulgarnej stylizacji.

– Ta reklama musi budzić niepokój i sprzeciw – mówi Lesław Sierocki ze stowarzyszenia Wspólna Sprawa. – Jest wiele badań, które wskazują na negatywne konsekwencje seksualizacji dzieci dla rozwoju dziewczynek i młodych kobiet. Depresja, spadek zainteresowania nauką, spadek poczucia własnej wartości, zaburzenia odżywiania. Eksponowanie dziecka w taki sposób może też prowadzić do swoistego usprawiedliwiania i oswajania pedofilii. Powinniśmy wszyscy zjednoczyć się w interesie ochrony dziecka – podkreśla.

– Jednak tęsknota do porządku jest w ludziach – stwierdza Hanna Gajos. – W kolekcjach młodych projektantów widzę próbę odtwarzania zasad elegancji. Bo elegancja jest umiejętnością harmonizowania stroju z tym, co dała natura i czego oczekuje społeczeństwo – tłumaczy.

Czy w czasach rozsypki zasad jest szansa na ubraniowy savoir-vivre? Na ogólny dla wszystkich na pewno nie. Zostały tylko kody środowiskowe. Korporacyjny, urzędniczy, show-biznesowy, dyplomatyczny, szkolny. Własnym systemem porozumiewają się nastolatki i subkultury muzyczne.

Występ piosenkarki Rihanny w całkowicie przezroczystej sukience na rozdaniu nagród Amerykańskiej Rady Mody miał być protestem przeciwko cenzurze nałożonej przez Instagram. Fotoportal, którego regulamin zabrania publikacji zdjęć „agresywnych, nagich, częściowo nagich, dyskryminujących, nielegalnych, pornograficznych, seksualnych", jest ostatnio atakowany przez zwolenników zniesienia tych ograniczeń. Bunt zainicjowała na Twitterze panna Scout Willis, córka Bruce'a Willisa, której zablokowano konto, gdy zamieściła zdjęcie zaprojektowanej przez siebie bluzy topless. Żeby przekonać do swoich racji, przechadzała się topless po Nowym Jorku – „W NYC wolno, a na Instagramie nie?".

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy