Proniemieckość? Nigdy dosyć - komentarz Jerzego Haszczyńskiego

Bywają fascynujące opowieści, w których wszystko okazuje się inne, niż się początkowo wydawało. Zdarza się to również w dyplomacji. I wprawia w osłupienie.

Publikacja: 18.10.2014 15:00

Długo, ładnych parę lat, wydawało się, że mamy rząd zapatrzony w Berlin, smalący cholewki do Angeli Merkel i jej ministrów spraw zagranicznych. Zbliżenie z Niemcami miało nas zbliżyć do centrum europejskiej władzy i sprawić, że z wizerunku Polski zniknie rys nieufności wobec wielkich sąsiadów. Trwało to siedem lat, okraszonych uśmiechami Donalda i Angeli oraz Radka i Franka-Waltera, potem Guido i znowu Franka-Waltera.

Doszło nawet do tego, że polski minister spraw zagranicznych ogłosił w Berlinie: „mniej zaczynam się obawiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności". Nie bał się też niemieckich czołgów (ani rosyjskich rakiet). I namawiał Niemcy do przewodzenia Unii Europejskiej. Stał się najbardziej proniemieckim szefem współczesnej polskiej dyplomacji. I nie tylko polskiej.

Ostatnie miesiące wspomnianej siedmiolatki nie wskazywały na żadne zaburzenia w polskim zauroczeniu Berlinem, przynajmniej jeżeli chodzi o Donalda Tuska. Rola kanclerz Merkel w uczynieniu go przewodniczącym Rady Europejskiej jest w tej kwestii nie do przecenienia. Nie od niej pochodził ten pomysł, pojawił się we Francji, ale to ona ostatecznie przekonała polskiego premiera.

Na początku roku nic także nie zapowiadało, że Radosław Sikorski ma jakiś problem z Berlinem. Razem z Frankiem-Walterem Steinmeierem prowadził unijną politykę wobec Kijowa, odgrzewał Trójkąt Weimarski (z francuskim szefem MSZ jako trzecim), wyrastał u boku niemieckiego kolegi na kandydata do schedy po Catherine Ashton. Tylko nieliczni zauważyli, że w marcu drogi Sikorskiego i Steinmeiera się rozeszły (z powodu Ukrainy, o czym później).

Wydawało się, że siedem lat władzy Tuska i Sikorskiego Niemcy ocenią jako niezapomniany okres polsko-niemieckiej szczęśliwości, a tych dwóch polityków jako niezastąpionych.

Wydawało się, ale niczym w fascynujących opowieściach z drugim dnem okazało się to nieprawdziwe. Niemieccy politycy przywitali nową premier Ewę Kopacz i nowego szefa dyplomacji Grzegorza Schetynę z wielką radością. Można powiedzieć, że to normalne w polityce, trudno przecież rozpocząć współpracę od stwierdzenia: poprzednikom nie dorównacie. Steinmeier stwierdził, że ma nadzieję, iż stosunki z Polską będą jeszcze lepsze niż w czasach Sikorskiego. Ale Merkel już mniej dyplomatycznie wspominała o konieczności „zbliżenia stanowisk". Pojawiły się też zapowiedzi nowego otwarcia czy, jak napisała „Gazeta Wyborcza", cytując dyplomatów – ich przewietrzenia.

Jeżeli trzeba zbliżać stanowiska i otwierać na nowo, to znaczy, że Tusk i Sikorski nie byli jednak wystarczająco proniemieccy. Już z nieoficjalnych niemieckich wypowiedzi wynika, że były już szef polskiej dyplomacji okazał się nagle wręcz antyniemiecki, bo krytykował politykę Berlina wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę. Nie godził się na to, żeby wymuszać na Ukraińcach zawarcie porozumienia z separatystami i pogodzenie się z zamrożeniem konfliktu w Donbasie.

Morału nie będzie. Jest tylko przestroga. Polska i Niemcy mają odmienne interesy nie tylko w sprawie Rosji i Ukrainy, ale także w sprawie polityki klimatycznej. Polskę zaczyna też od Niemiec różnić podejście do walki z kryzysem ekonomiczno-społecznym w Unii Europejskiej. Staje się coraz bardziej południowa, bliższa Francji czy Włochom, nie chce już stać wraz z Niemcami na straży polityki oszczędzania. Odchodzi od tez z przemówienia Sikorskiego wygłoszonego w Berlinie trzy lata temu. Z przewietrzaniem stosunków na modłę niemiecką trzeba uważać, bo za jakiś czas się okaże, że Kopacz i Schetyna, nawet jeżeli zapomną o tych różnicach, podzielą los zapatrzonych niegdyś w Berlin Tuska i Sikorskiego.

Proniemieckości Niemcom nigdy dosyć.

Długo, ładnych parę lat, wydawało się, że mamy rząd zapatrzony w Berlin, smalący cholewki do Angeli Merkel i jej ministrów spraw zagranicznych. Zbliżenie z Niemcami miało nas zbliżyć do centrum europejskiej władzy i sprawić, że z wizerunku Polski zniknie rys nieufności wobec wielkich sąsiadów. Trwało to siedem lat, okraszonych uśmiechami Donalda i Angeli oraz Radka i Franka-Waltera, potem Guido i znowu Franka-Waltera.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne