„Przyszedłem w sprawie mojego syna. Nazywa się Pieperc i chodzi do pana klasy" – szepnął do ucha nauczycielowi jednej ze szkół podstawowych w Berlinie Zachodnim przybyły tam niedawno przesiedleniec z Polski. Widząc zdziwienie pochodzącego także z Polski nauczyciela języka niemieckiego, dodał szybko, jeszcze bardziej ściszając głos: „Nazywam się Pieprz".
Krótko potem w podobnej sytuacji postawił tego samego nauczyciela inny ojciec, przedstawiając się jako Cajak. W niemieckiej pisowni odpowiadałoby temu fonetycznie „Zajak" lub „Zajack". W oryginale nazwisko brzmiało Zając.
Tego rodzaju historie w latach 70. i 80. były w urzędach, szkołach czy w miejscu pracy na terenie RFN i Berlina Zachodniego na porządku dziennym. Niektórzy przesiedleńcy zniemczali swe czysto polskie nazwiska, inni przywracali im pierwotne niemieckie brzmienie po ich spolszczeniu za czasów PRL.
Nie było to warunkiem otrzymania obywatelstwa oraz paszportu niemieckiego i władze niemieckie nie wywierały na przybyszów z Polski czy krajów byłego ZSRR w tym względzie presji. W poszczególnych przypadkach zniemczenie nazwiska sugerowali niekiedy pracownicy urzędów ds. przesiedleńców. Miało to ułatwić przynajmniej częściowe zniknięcie w tłumie, korzystne zwłaszcza w okresie szczytowych fal napływu przesiedleńców z krajów byłego ZSRR oraz Polski i Rumunii, kiedy postrzegani i krytykowani byli jako ogromne obciążenie dla budżetów miast i gmin.
Kradną i pracują na czarno
Szczególnie w drugiej połowie lat 80. i na początku 90. negatywne doniesienia na temat setek tysięcy przybyszów z Polski zarówno przesiedleńców, jak i osób bez pochodzenia niemieckiego licznie pojawiły się w niemieckich mass mediach. Dominował w nich obraz osób nadużywających pomocy socjalnej, fałszujących dokumenty w celu uzyskania obywatelstwa niemieckiego, kradnących w sklepach i pracujących na czarno.
Obok pism bulwarowych informowały o tym także poważne pisma, jak zachodnioberliński „Der Tagesspiegel" czy ogólnoniemiecki „Der Spiegel". Dla tego opiniotwórczego tygodnika wiadomością godną przedrukowania w rubryce cytatów okazał się np. anons opublikowany w małej gazecie regionalnej: „Pilne! Polska rodzina z 3 dzieci w wieku 5, 4, 2 lat szuka osób chcących ją zaadoptować". („Der Spiegel" nr 7 maja 1990 r.).
W negatywnym świetle stawiały ich już same tytuły często na pierwszych stronach gazet, jak np.: „Polacy z fałszywymi dokumentami uznani za przesiedleńców. Organizacje fałszerzy zaopatrywały tysiące osób w dokumenty świadczące o niemieckim pochodzeniu" (30 marca 1988 r.); „Problem pochodzenia niemieckiego wyjaśniany za pomocą kart SS" (14 września 1989 r.). Opisywane w prasie zarzuty oszustwa w celu uzyskiwania statusu przesiedleńców dotyczyły także przybyszów z terenu ZSRR, gdzie w sfałszowane dokumenty zainteresowanych zaopatrywały zorganizowane grupy przestępcze. Według różnych danych do końca lat 90. minionego stulecia osiedliło się w Niemczech, nie licząc uciekinierów i osób wypędzonych z byłych terenów niemieckich zaraz po wojnie, ponad półtora miliona tzw. przesiedleńców (Aussiedler) lub „późnych przesiedleńców" (Spätaussiedler) z obszaru Polski. W bezpośrednim tłumaczeniu z niemieckiego brzmiałoby to: „wysiedleńcy" względnie „późni wysiedleńcy", mimo że nie byli już wysiedlani, a wyjeżdżali dobrowolnie.
Babuszki na ulicach
Ponadto od końca lat 80. do roku 1993 przybyło do Republiki Federalnej ponad 700 000 przesiedleńców z terenu byłego ZSRR, głównie potomków tzw. Niemców nadwołżańskich, oraz kilkaset tysięcy niemieckich przesiedleńców z Rumunii, Węgier i krajów byłej Jugosławii.