W ciągu minionych 50 lat Kościół katolicki przechodził przez różne kryzysy. Wielu obserwatorów jest zdania, że ten obecny, związany z dyskusją na temat dopuszczenia rozwodników do komunii świętej i próbą przedefiniowania małżeństwa, jest jednym z najpoważniejszych. Do tego dochodzi przecież także debata o roli osób homoseksualnych w Kościele. Wszak, jak zauważył w grudniu na łamach „Plusa Minusa" kardynał Walter Kasper, osoby takie są dziś „już niemal w każdej rodzinie czy parafii" i Kościół nie może zamykać oczu na ten problem.
Kiedy w październiku 2014 roku z nadzwyczajnego synodu biskupów o rodzinie we współczesnym świecie docierały do nas głosy o dyspucie na te tematy, tu i ówdzie dało się słyszeć, że Kościół zmierza w kierunku poluzowania doktryny, zmiany Magisterium. Dziś, gdy zbliża się zwyczajny synod biskupów (odbędzie się w październiku), wśród wiernych ponownie daje się słyszeć głosy obawy. Zwłaszcza że coraz bardziej donośne stają się żądania tych, którzy nauczanie Kościoła chcieliby zreformować w imię – jak twierdzą – Chrystusowego miłosierdzia.
Prym wiodą biskupi niemieccy. Co się stanie, jeśli zdecydowana większość ojców synodalnych pójdzie za silnym głosem progresistów i zgodzi się na komunię dla rozwodników? Jak się zachowa papież, który po obradach będzie musiał napisać adhortację apostolską? Czy będzie miał siłę, żeby pójść pod prąd? Czy może się zgodzi na zmianę nauczania Kościoła? Pytania te nie są bezpodstawne.
Po październikowym synodzie Franciszek nie komentował ostrej debaty biskupów. Pochwalił ich jedynie za szczerość. Ale później, nie raz i nie dwa, mówił głośno o tym, że w Kościele obowiązuje zasada kolegialności. Co chwila z jego ust padają też słowa, które można interpretować jako pragnienie zmiany. Jak choćby te z połowy lutego, gdy podczas mszy z nowymi kardynałami odniósł się do opowieści o uzdrowieniu przez Jezusa trędowatego: „Wyobraźcie sobie, jak wiele cierpienia i wstydu musiał doświadczać trędowaty: fizycznie, społecznie, psychologicznie i duchowo! Jest on nie tylko ofiarą choroby, ale ma także poczucie, że jest jej winny, że został ukarany za swoje grzechy! Jest żywym trupem" – mówił.
Czy ów trędowaty to rozwodnik? Czy – w związku z planowanymi zmianami w Magisterium – czeka nas kryzys? Jaki? Czy Kościół z niego wyjdzie? A jeśli tak, to jak mocno poobijany?
Godzina samokrytyki
Kościół już raz przez taki kryzys przeszedł. I to stosunkowo niedawno. Jego skutki – przynajmniej w Europie Zachodniej – wciąż są widoczne. I wcale nie chodzi tu o kryzys związany z reformami, które wprowadził Sobór Watykański II, a które w Kościele zachodnim narobiły sporo spustoszenia. Sam papież Paweł VI, odnosząc się do posoborowej rewolucji, mówił wręcz, że w „Kościele wybiła niespokojna godzina samokrytyki", a wręcz „destrukcji".
Nie o ten kryzys chodzi. Kryzys, który mam na myśli, dotyczył – tak jak i ten dzisiejszy – rodziny. Zaczął się kilka lat przed Vaticanum Secundum. W jego trakcie przybierał na sile, ale jego apogeum nastąpiło dopiero w 1968 roku, kiedy papież Paweł VI opublikował encyklikę „Humanae vitae" o zasadach moralnych dotyczących przekazywania życia. Wielka kontestacja tego dokumentu – także w łonie Kościoła – prawdopodobnie sprawiła, że w ciągu kolejnych dziesięciu lat pontyfikatu Paweł VI nie napisał już żadnej encykliki.