Rozwodnicy i trędowaci

Kościół już raz przeszedł przez podobny kryzys dotyczący nauczania moralnego. W 1968 roku Paweł VI opublikował encyklikę „Humanae vitae", którą ostro kontestowali liberalni katolicy, stwierdzając wprost, że w tym przypadku papież nie jest nieomylny.

Aktualizacja: 28.02.2015 14:08 Publikacja: 27.02.2015 03:00

Rozwodnicy i trędowaci

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek

W ciągu minionych 50 lat Kościół katolicki przechodził przez różne kryzysy. Wielu obserwatorów jest zdania, że ten obecny, związany z dyskusją na temat dopuszczenia rozwodników do komunii świętej i próbą przedefiniowania małżeństwa, jest jednym z najpoważniejszych. Do tego dochodzi przecież także debata o roli osób homoseksualnych w Kościele. Wszak, jak zauważył w grudniu na łamach „Plusa Minusa" kardynał Walter Kasper, osoby takie są dziś „już niemal w każdej rodzinie czy parafii" i Kościół nie może zamykać oczu na ten problem.

Kiedy w październiku 2014 roku z nadzwyczajnego synodu biskupów o rodzinie we współczesnym świecie docierały do nas głosy o dyspucie na te tematy, tu i ówdzie dało się słyszeć, że Kościół zmierza w kierunku poluzowania doktryny, zmiany Magisterium. Dziś, gdy zbliża się zwyczajny synod biskupów (odbędzie się w październiku), wśród wiernych ponownie daje się słyszeć głosy obawy. Zwłaszcza że coraz bardziej donośne stają się żądania tych, którzy nauczanie Kościoła chcieliby zreformować w imię – jak twierdzą – Chrystusowego miłosierdzia.

Prym wiodą biskupi niemieccy. Co się stanie, jeśli zdecydowana większość ojców synodalnych pójdzie za silnym głosem progresistów i zgodzi się na komunię dla rozwodników? Jak się zachowa papież, który po obradach będzie musiał napisać adhortację apostolską? Czy będzie miał siłę, żeby pójść pod prąd? Czy może się zgodzi na zmianę nauczania Kościoła? Pytania te nie są bezpodstawne.

Po październikowym synodzie Franciszek nie komentował ostrej debaty biskupów. Pochwalił ich jedynie za szczerość. Ale później, nie raz i nie dwa, mówił głośno o tym, że w Kościele obowiązuje zasada kolegialności. Co chwila z jego ust padają też słowa, które można interpretować jako pragnienie zmiany. Jak choćby te z połowy lutego, gdy podczas mszy z nowymi kardynałami odniósł się do opowieści o uzdrowieniu przez Jezusa trędowatego: „Wyobraźcie sobie, jak wiele cierpienia i wstydu musiał doświadczać trędowaty: fizycznie, społecznie, psychologicznie i duchowo! Jest on nie tylko ofiarą choroby, ale ma także poczucie, że jest jej winny, że został ukarany za swoje grzechy! Jest żywym trupem" – mówił.

Czy ów trędowaty to rozwodnik? Czy – w związku z planowanymi zmianami w Magisterium – czeka nas kryzys? Jaki? Czy Kościół z niego wyjdzie? A jeśli tak, to jak mocno poobijany?

Godzina samokrytyki

Kościół już raz przez taki kryzys przeszedł. I to stosunkowo niedawno. Jego skutki – przynajmniej w Europie Zachodniej – wciąż są widoczne. I wcale nie chodzi tu o kryzys związany z reformami, które wprowadził Sobór Watykański II, a które w Kościele zachodnim narobiły sporo spustoszenia. Sam papież Paweł VI, odnosząc się do posoborowej rewolucji, mówił wręcz, że w „Kościele wybiła niespokojna godzina samokrytyki", a wręcz „destrukcji".

Nie o ten kryzys chodzi. Kryzys, który mam na myśli, dotyczył – tak jak i ten dzisiejszy – rodziny. Zaczął się kilka lat przed Vaticanum Secundum. W jego trakcie przybierał na sile, ale jego apogeum nastąpiło dopiero w 1968 roku, kiedy papież Paweł VI opublikował encyklikę „Humanae vitae" o zasadach moralnych dotyczących przekazywania życia. Wielka kontestacja tego dokumentu – także w łonie Kościoła – prawdopodobnie sprawiła, że w ciągu kolejnych dziesięciu lat pontyfikatu Paweł VI nie napisał już żadnej encykliki.

Debata na temat podejścia Kościoła do regulacji poczęć rozpoczęła się na początku lat 60. XX wieku. Zaczęła się od wojny domowej w dawnym Kongu Belgijskim. Ofiarami gwałtów ze strony tubylców padło wówczas kilkaset katolickich misjonarek w habitach. Wśród teologów rozpoczęła się wówczas debata, czy w takich sytuacjach nie powinno się dopuszczać stosowania pigułki antykoncepcyjnej (pierwsze pigułki pojawiły się w sprzedaży w roku 1960).

Za jej stosowaniem opowiadał się m.in. biskup Pietro Palazzini, sekretarz Świętej Kongregacji Soboru (późniejszy kardynał). A wtórowało mu wielu liczących się wtedy teologów. Podnosili oni, że w pewnych sytuacjach dopuszczalne jest odstępstwo od normy – w tym przypadku chodziło o dobro osoby zagrożonej przemocą.

Debata błyskawicznie zaczęła się rozprzestrzeniać. W efekcie na kilka miesięcy przed śmiercią w marcu 1963 roku papież Jan XXIII zdecydował o powołaniu specjalnej komisji, która miała rozstrzygnąć dylematy moralne w tej kwestii. Ba, zamierzał nawet prowadzić dyskusję na ten temat podczas obrad soboru.

Jego następca Paweł VI wycofał jednak tematykę regulacji narodzin z programu obrad soborowych. Poszerzył jednak komisję teologiczną do 60 osób. Jej spotkania odbywały się niejako na zapleczu Vaticanum i, co zrozumiałe, budziły spore zainteresowanie oraz emocje. W prasie co chwila pojawiały się informacje o tym, że komisja pozytywnie odnosi się do antykoncepcji i że zdołała do tego rozwiązania przekonać także papieża.

Odkryć coś, co umykało

Echa tych doniesień widać wyraźnie choćby w notatkach Albino Lucianiego, biskupa Vittorio Veneto – późniejszego papieża Jana Pawła I. W swoim dzienniku zanotował on, że wśród biskupów pojawiły się dwa argumenty, które dawały „nadzieję, iż można podarować chrześcijańskim małżonkom pewne zmiany w podejściu do regulacji urodzin". Pierwszym była wspomniana już komisja powołana przez Jana XXIII, a drugim fakt, że mówiąca m.in. o małżeństwie konstytucja soborowa „Gaudium et spes" nie podjęła tej tematyki.

W styczniu 1965 roku biskup Luciani na rekolekcjach dla proboszczów swojej diecezji mówił wręcz, że biskupi bardzo by się cieszyli, gdyby udało się znaleźć jakiś powód, by dopuścić używanie środków antykoncepcyjnych. „Jeśli istnieje choćby jeden taki powód na tysiąc, musimy go znaleźć i przekonać się, czy też z pomocą Ducha Świętego nie zdołamy odkryć czegoś, co nam dotąd umykało" – stwierdzał późniejszy biskup Rzymu.

Prawdziwy ferment przyszedł w 1966 roku. Komisja papieska stwierdziła, że „odpowiedzialne rodzicielstwo" oznacza stosowanie środków antykoncepcyjnych. Uznano, że te małżeństwa, które już posiadają potomstwo, mogą się zabezpieczać przed kolejną ciążą. Oznaczało to po prostu odejście od moralnego wymogu otwarcia się małżonków na dar życia. Głos mniejszości, która podkreślała, że antykoncepcja jest złem, zlekceważono.

Raport papieskiej komisji opublikowano na łamach prasy. Teolodzy, którzy dotąd tłumaczyli, że stosowanie pigułki antykoncepcyjnej i prezerwatyw jest grzechem ciężkim, nagle zaczęli mówić o decyzji sumienia. Ich śladem podążyli spowiednicy. Przy kratkach konfesjonałów małżonkowie dowiadywali się, że Kościół wkrótce ogłosi długo oczekiwane zmiany.

Podobnego optymizmu dostarczała również prasa. I to nie tylko laicka, lecz także ta uznawana za katolicką. Papież Paweł VI stanął pod ścianą. Z jednej strony Kościołem targały kryzysy związane z reformami posoborowymi, z drugiej zaś żądano od niego rewolucji obyczajowej.

Paweł VI zachowywał jednak spokój. Mimo że miał w ręku raport komisji, to jednak wciąż konsultował sprawę – m.in. z metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą. Wreszcie 25 lipca 1968 roku ogłosił encyklikę „Humanae vitae". W obszernym dokumencie podtrzymał dotychczasowe stanowisko Kościoła w odniesieniu do regulacji poczęć i już na wstępie stwierdzał, że wątpliwe wnioski wypracowane przez komisję nie mogły go zwolnić od osobistego rozważenia problemu.

„Stało się tak między innymi z tego również powodu, że w łonie Komisji nie osiągnięto pełnej zgody co do proponowanych zasad moralnych, szczególnie zaś dlatego, że przedłożono pewne środki i metody rozwiązania zagadnienia niezgodne z moralną nauką o małżeństwie głoszoną z niezmienną stanowczością przez Nauczycielski Urząd Kościoła" – podkreślał papież.

Dalej zaś pisał, że opierając się na chrześcijańskiej nauce o małżeństwie, należy „bezwarunkowo odrzucić – jako moralnie niedopuszczalny – sposób ograniczania liczby potomstwa" przez aborcję i stosowanie środków antykoncepcyjnych (papież użył tu terminu „obezpłodnienie").

„Nie można też dla usprawiedliwienia stosunków małżeńskich z rozmysłem pozbawionych płodności odwoływać się do następujących, rzekomo przekonywających, racji: że mianowicie z dwojga złego należy wybierać to, które wydaje się mniejsze; albo że takie stosunki płciowe tworzą pewną całość ze stosunkami płodnymi, które je poprzedziły lub po nich nastąpią, tak, że przejmują od nich tę samą wartość moralną. W rzeczywistości bowiem, chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś zła większego lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet z najważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro" – stwierdzał Paweł VI. Argumentował przy tym, że jedyną moralnie akceptowaną metodą regulacji poczęć jest metoda naturalna, tj. podejmowanie przez małżonków współżycia tylko w okresach niepłodności.

Pod prąd

Papież przewidział, że jego idąca pod prąd decyzja spowoduje wściekłość liberałów i że będzie musiał stawić czoło krytyce. W jednym z punktów encykliki zapisał, że nie wszyscy przyjmą podaną naukę i że, korzystając z mediów, będą się jej sprzeciwiać, ale podkreślał, że Kościół „nie zaniedba [...] obowiązku głoszenia z pokorą i stanowczością całego prawa moralnego, tak naturalnego, jak i ewangelicznego". Zauważał też, że Kościół nie jest twórcą tych praw, ale jedynie ich stróżem i tłumaczem. „Nie wolno mu więc nigdy ogłaszać za dozwolone tego, co w rzeczywistości jest niedozwolone, gdy z natury swej stoi zawsze w sprzeczności z prawdziwym dobrem człowieka" – pisał.

W kilka godzin po ogłoszeniu encykliki w łonie Kościoła rozpętał się huragan. Na łamach „New York Timesa" kilku uznanych teologów moralnych ogłosiło manifest sprzeciwu. W wielu miejscach na świecie doszło do protestów ulicznych – m.in. w australijskim Adelaide, gdzie nad głowami protestujących powiewał transparent „Katolickie Centrum Poparcia Antykoncepcji".

W katedrze w Santiago de Chile kilku księży z ponad setką wiernych zamknęło się w świątyni i przez kilka godzin protestowało przeciwko planowanej pielgrzymce papieża do Kolumbii. Na znak sprzeciwu ze stanowiska wykładowcy w seminarium duchownym w Solothurn zrezygnował o. Anton Meinardi Meier, uznany szwajcarski teolog moralny. Do Stolicy Apostolskiej płynęły rezygnacje duchownych z tytułów prałackich.

Z kolei Hans Küng (niedawna gwiazda Soboru Watykańskiego II) przekonywał, że katolicy muszą iść za głosem sumienia, a kontrowersyjna encyklika domaga się podjęcia dyskusji na temat władzy i nieomylności papieża. Paweł VI nie podejmował debaty, ale kilka dni po ogłoszeniu „Humanae vitae" przyznał publicznie, że nigdy wcześniej nie odczuwał tak mocno ciężaru swojej posługi. „Zgłębialiśmy temat, czytaliśmy, dyskutowaliśmy, jak tylko się dało, modląc się przy tym wiele" – mówił podczas audiencji generalnej.

Ale fala kontestacji szła. Niemieccy biskupi – idąc tropem Künga – stwierdzili, że encyklika nie spełnia wymogów nieomylności i w związku z tym oni pozostawiają wiernym swobodę wyboru. 30 sierpnia 1968 roku wydali tzw. deklarację z Köningstein. Zapisano w niej: „Kto wierzy, że wolno mu w jego prywatnej teorii i praktyce odejść od nauczania Urzędu Kościoła, które nie jest nieomylne – przypadek taki jest zasadniczo możliwy do pomyślenia – musi trzeźwo i samokrytycznie zapytać swojego sumienia, czy może przyjąć za to odpowiedzialność przed Bogiem".

Podobne stwierdzenie znalazło się w deklaracji z Mariatrost, którą wydał episkopat austriacki. Było to de facto przyzwolenie na to, by katoliczki mogły stosować pigułki antykoncepcyjne.

Głos zabrali też świeccy. Podczas wrześniowego zjazdu Katholikentag w Essen zażądano od papieża zmiany encykliki, a niektórzy delegaci wzywali wręcz Pawła VI do rezygnacji z urzędu. Nieomylność papieża podważał także arcybiskup Utrechtu i prymas Holandii kard. Bernard J. Alfrink. On również twierdził, że w kwestii stosowania antykoncepcji katolicy powinni się kierować głosem sumienia. A u progu 1969 roku wspólnie z Holenderską Radą Duszpasterską i kilkoma biskupami purpurat wezwał katolików do odrzucenia „Humanae vitae".

W tzw. deklaracji niepodległości podniesiono również kwestie stosunków przedmałżeńskich, związków homoseksualnych, aborcji, eutanazji. Domagano się też zniesienia celibatu oraz dopuszczenia do święceń kapłańskich kobiet. Podobne reakcje obserwowano również we Francji, Belgii czy Kanadzie.

W odpowiedzi Paweł VI napisał do katolików niemieckich list z wezwaniem do wierności i posłuszeństwa. Podobny apel wystosował do katolików holenderskich. Do tych ostatnich pisał, że pomysły tamtejszego episkopatu budzą jego zakłopotanie i poważne zastrzeżenia.

Grzech europejskiego episkopatu

Krytyka nie słabła w kolejnych latach. Wezwania do odrzucenia nauczania „Humanae vitae" pojawiły się m.in. w 1972 roku na synodzie biskupów szwajcarskich. Z kolei synod niemiecki w Würzburgu z 1975 roku nie ograniczył się do kontestacji encykliki, ale domagał się od papieża dopuszczenia do sakramentów osób rozwiedzionych. Podobne głosy pojawiły się także w deklaracji z Kolonii czy w tzw. woli ludu bożego z 1995 roku.

Nie słabną także dziś. Wszak to biskupi niemieccy na ostatnim synodzie w Rzymie najgłośniej domagali się zmian w podejściu do rozwodników i osób homoseksualnych. A w grudniu 2014 roku większość z nich na posiedzeniu episkopatu w Bonn opowiedziała się za tym, by w uzasadnionych przypadkach dopuszczać osoby żyjące w nowych związkach do sakramentu pojednania i Eucharystii.

Kilka lat temu austriacki biskup Andreas Laun, podejmując się analizy skutków kontestacji „Humanae vitae", zauważał, że obecnie w Europie Zachodniej tylko nieliczna grupa katolików trwa przy wskazaniach Pawła VI. Większości temat ten nie zajmuje. „[Zagadnienie to] jest [...] uważane za rozstrzygnięte w taki oto sposób: papież się pomylił, sumienie jednostki może i musi rozstrzygać tę kwestię, również katolicy mogą i powinni bez wyrzutów sumienia stosować środki antykoncepcyjne, o ile nie wykazują one działania poronnego. Krótko mówiąc, antykoncepcja jest sprawą sumienia. Problemem jest nie to, czy ktoś ją stosuje, lecz jakich środków używa – stwierdzał biskup pomocniczy z Salzburga. – Pogląd ten rozpowszechniany jest na większości wydziałów teologicznych, na lekcjach religii i kursach przedmałżeńskich, i prawie żaden biskup nie wypowiada się w tej sprawie" – dodawał.

Natomiast arcybiskup Wiednia kard. Christoph Schönborn w 2008 roku nie miał wątpliwości, że negacja encykliki „Humanae vitae" przyczyniła się do kryzysu demograficznego w Europie. Na spotkaniu z członkami Drogi Neokatechumenalnej austriacki purpurat mówił wręcz, że „Paweł VI miał rację, że życie jest wielkim darem Boga i że »tak« dla życia jest warunkiem rzeczywistego życia, jest niezbędnym warunkiem dla żywej Europy".

– Ale my, biskupi, zamknięci za drzwiami ze strachu, z obawy nie przed Żydami, ale przed prasą, z obawy przed niezrozumieniem przez naszych wiernych, nie mieliśmy odwagi! W Austrii mieliśmy deklarację z Mariatrost, tak jak w Niemczech była deklaracja z Königstein. I to osłabiło sens życia w ludzie bożym, to odebrało odwagę otwierania się na życie – stwierdzał kard. Schönborn. – Kiedy nadeszła fala aborcji, Kościół był osłabiony, ponieważ nie nauczył się tej odwagi oporu, jaką widzieliśmy w Krakowie, a którą Jan Paweł II pokazywał podczas całego swojego pontyfikatu. Tej odwagi, by powiedzieć „tak" Bogu, Jezusowi, również za cenę bycia pogardzanym. My byliśmy za zamkniętymi drzwiami ze strachu. Myślę, że chociaż nie byliśmy biskupami w tamtych latach, to jednak musimy żałować za ten grzech europejskiego episkopatu. Musimy żałować za to, że episkopat nie miał odwagi, by z mocą wspierać Pawła VI, ponieważ dzisiaj nosimy wszyscy w naszych Kościołach, w naszych diecezjach ciężar konsekwencji tego grzechu – podkreślał.

Prorocze świadectwo

Paweł VI został ogłoszony błogosławionym 19 października 2014 roku w dniu zakończenia III Nadzwyczajnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego rodzinie. Papież Franciszek w homilii dziękował swojemu poprzednikowi za „pokorne i prorocze świadectwo miłości do Chrystusa i jego Kościoła". – Paweł VI, kiedy zarysowywało się społeczeństwo zlaicyzowane i wrogie, potrafił kierować z dalekowzroczną mądrością, a czasem w samotności, sterem Łodzi Piotrowej, nigdy nie tracąc radości i ufności w Panu – mówił papież.

Czy i jemu wystarczy teraz odwagi, by pójść pod prąd? Być może także pod prąd własnych pragnień, za to w zgodzie z Magisterium Kościoła?

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą