Homofobiczne kurczaki nienawiści

Walka o zdobycze ponowoczesnej cywilizacji w rodzaju rozwodów trwa. Lobby gejowskie nie odpuści nikomu, kto w reklamie przywoła pozytywny wizerunek „tradycyjnej rodziny" – ani producentom oprawek okularowych, ani makaronu.

Aktualizacja: 17.05.2015 19:39 Publikacja: 15.05.2015 02:00

Homofobiczne kurczaki nienawiści

Foto: Foter

Książka „Wiara i seks", która ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa AA, zawiera dziesiątki przykładów takich kampanii.

Mainstream opinii publicznej nie przestaje domagać się równego traktowania wszystkich małżeństw. Może jednak wystarczyłoby mocno zdefiniować, czym jest małżeństwo, by nasz dialog społeczny nie utknął w bełkocie? Chodzi o wyraźne wskazanie, czym jest relacja małżeńska w odróżnieniu od innych form relacji między osobami dorosłymi.

W klasycznych zapisach prawnych powszechnie przyjmuje się, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety jako męża i żony. Taka definicja pozwala jasno określić zakres pojęcia „bycia ojcem i matką" dla potomstwa zrodzonego w tym związku. Gdy rodzi się dziecko, matka obecna jest obok jako fakt biologiczny: nosiła je w sobie przez dziewięć miesięcy, wydała je na świat kosztem ogromnego wysiłku i bólu. Natomiast obecność ojca obok narodzonego dziecka to fakt kulturowy i prawny. Małżeństwo będące podstawą rodziny stanowi instytucję rozwijającą się w czasie i prawnie zabezpieczoną po to, aby zapewnić mężczyźnie warunki do zaangażowania się wraz z kobietą w objęcie odpowiedzialnością procesu wychowania dziecka. Nie sposób „być rodzicami" abstrakcyjnie. Istnieje opieka macierzyńska i opieka ojcowska. Oboje rodzice wnoszą w trud rodzicielski odmienne walory.

Wkład ojców w rozwój dzieci jest niczym niezastępowalny. Dwie płcie są z gruntu odmienne i każda z nich – tak kulturalnie, jak i biologicznie – jest nieodzowna do właściwego wzrastania nowej osoby ludzkiej. Nawet z danych przedstawionych przez administrację prezydenta Obamy wynika, że „dzieci rozwijające się bez ojców pięciokrotnie bardziej ryzykują życie w ubóstwie i dopuszczanie się przestępstw, dziesięciokrotnie bardziej są skłonne porzucić szkołę i dwudziestokrotnie wzrasta w ich przypadku niebezpieczeństwo trafienia do więzienia. O wiele bardziej są narażone na trudności w zachowaniu, ucieczki z domu bądź też, że przedwcześnie staną się rodzicami. Z tych powodów podstawy naszego społeczeństwa są osłabione".

Językoznawcy i trójkąty

A co mówią dane statystyczne? Współcześnie 40 procent Amerykanów angielskojęzycznych, 50 procent hiszpańskojęzycznych i 70 procent Afroamerykanów jest wychowywanych przez samotne matki. Zapewnienie dzieciom zaangażowanych w ich wychowanie ojców jest w tej sytuacji nie tylko zadaniem moralnym: leży wręcz w interesie państwa. To państwo winno być zainteresowane strzeżeniem definicji małżeństwa, choćby po to, by nie musiało zagospodarowywać fragmentów pozostałych po rozbitych dawnych strukturach rodzinnych. Małżeństwo winno przede wszystkim zapewnić optymalne warunki rozwoju dzieci, a nie zabezpieczać miłosne przygody dorosłych. Jak zapewnić rodzinie ojca, skoro prawo zmierza do redefinicji rodziny, w której ojciec jest potraktowany jako element fakultatywny?

W prawie małżeńskim są zazwyczaj brane pod uwagę trzy istotne elementy. Ma to być związek monogamiczny, oparty na zasadzie seksualnej wyłączności oraz trwały. Nowe pojęcia wprowadzane do rozstrzygnięć prawnych uderzają w te zasady, czyniąc z małżeństwa termin pozbawiony własnej specyfiki. Jeśli wszystko uznamy za małżeństwo, to już nic nim nie będzie. Niedawno „New York Magazine" zaproponował w nowych sformułowaniach prawnych sięgnięcie po pojęcie „throuple" zakładające parę złożoną z trzech osób. Monogamia w praktyce małżeńskiej została uzyskana w oparciu o zasadę, że mężczyzna i kobieta, łącząc się ze sobą, mogą przyjąć nowe życie, zapewniając temu nowemu istnieniu matkę i ojca. Jeśli dziś relację łączącą jednego mężczyznę z jedną kobietą usiłuje się uznać za coś anachronicznego i arbitralnego, to brak racji, by nadal utrzymać zasadę „dwojga" w związku.

W 2013 roku w podobnym do powyższego „lekkim" stylu inny opiniotwórczy dziennik amerykański, „Washington Post" ukuł pojęcie „wedlease", które miałoby oznaczać „małżeństwo tymczasowe": miłosną przygodę dorosłych, którą można łatwo zakończyć. Inny termin wprowadzony do debaty publicznej przez „New York Times" w 2011 roku – „monogamish" (związki monogamoidalne) – oznaczać ma związek dwojga partnerów , którzy gwarantują sobie swobodę konstruowania układania otwartych relacji seksualnych. Zaślubieni dają sobie prawo do seksu pozamałżeńskiego bez konieczności krycia się z tym. Chodzi o ponowoczesne, seksualnie otwarte małżeństwo.

Jakich społecznych konsekwencji należy się spodziewać, jeśli w tym kierunku podążać będzie proces redefiniowania małżeństwa? Dopuszczenie większej ilości partnerów seksualnych przy jednoczesnym skróceniu trwania związków zwiększy prawdopodobieństwo tego, że mężczyzna spłodzi dzieci z wieloma kobietami, nie biorąc udziału w ich wychowaniu. Rodziny będą coraz bardziej ułomne i potrzaskane, zaś państwo będzie zmuszone uruchamiać kolejne zestawy programów pomocowych. W Wielkiej Brytanii mówi się już o „tsunami rodzinnym", jakie przetoczyło się przez społeczeństwo w wyniku zmian prawnych. Według Center of Social Justice w Anglii istnieją już ponad dwa miliony rodzin, w których obecny jest tylko jeden rodzic: co roku pojawia się kolejnych 20 tysięcy.

Przyczyną tego zjawiska są przede wszystkim konkubinaty. Od 1996 roku podwoiła się w Wielkiej Brytanii liczba par nieformalnych. Tymczasem rodzice pozostający w nieformalnym związku są trzykrotnie bardziej skłonni do separacji w ciągu pierwszych pięciu lat jego trwania. Ta sytuacja rozpadu prowadzi również do braku wzorców zachowań męskich, co odbija się na wychowaniu. W Anglii i Walii jedna czwarta szkół jest pozbawiona męskich nauczycieli. W 80 proc. pozostałych placówek zatrudnionych jest mniej niż trzech mężczyzn. Podobną tendencję można zaobserwować również w Stanach Zjednoczonych.

Innym charakterystycznym dla naszych schorowanych czasów zjawiskiem są rozwody. Kiedy przed czterdziestu laty, po ustawie przyjętej przez włoski parlament w 1970 roku, postanowiono decyzję o wprowadzeniu do prawa możliwości dokonania rozwodu zweryfikować w referendum, brano pod uwagę „sytuacje wyjątkowe": stosowanie przemocy, psychologiczną niezdolność do bycia razem, ostentacyjną zdradę małżeńską itp. Z czasem to, co miało być „wyjątkową sytuacją", zmieniło się w „święte i nietykalne prawo". Rozwód stał się po prostu wyborem któregoś z małżonków, praktyką tak zaciekle bronioną w przestrzeni publicznej, że dyskutowanie o niej jest niemal zakazane.

We Włoszech w 1995 roku na tysiąc małżeństw 158 par podejmowało separację, 80 się rozwodziło. W 2012 roku proporcje zmieniły się radykalnie: na tysiąc małżeństw przypada 286 separacji i 179 rozwodów. Oznacza to przyrost przypadków separacji o 61 procent w ciągu 17 lat, rozwodów zaś w tym samym czasie o 101 procent. Zmiany widoczne w statystyce wspierane są przez przeciwników idei „nierozerwalnego węzła małżeńskiego". W Hiszpanii premier José Zapatero skrócił procedurę orzekania rozwodu do trzech miesięcy, eliminując z niej praktycznie możliwość doprowadzenia do pojednania stron. W efekcie już w 2006 roku liczba zasądzonych rozwodów wzrosła w Hiszpanii o 74,3 procent w stosunku do roku ubiegłego.

Dzieci rozwodników do niedawna mówiły: „mama i tata się rozwiedli"; dziś coraz częściej słychać, jak mówią również: „dziadek i babcia się rozstali". „Żyjemy dłużej, zatem trudniejsze staje się wytrzymanie z tą samą osobą" – podsumował profesor Francesco Alberoni. Porażająca bywa lekkość, z jaką podchodzi się do kwestii rozwodowych w świecie popkultury. Telewizja i internet pokazują nam często gwiazdy sportu, kina, muzyki, które rozchodzą się i porzucają swych partnerów z łatwością, z uśmiechem na twarzy. Aktor, piłkarz, prezydent, milioner, kiedy pozostawia swą małżonkę, by związać się z nową miłością swego życia, pozostaje niezmiennie szczęśliwy. Nawet jeśli w poprzednim związku pozostawali przez ponad dwadzieścia lat i mają dzieci, prawie nigdy nie dzielą się swymi osobistymi dramatami. Podstarzali celebryci na zawsze pozostają młodzieniaszkami, uskrzydlonymi nową ceremonią ślubną i nową podróżą poślubną.

Uszy przyzwyczaiły się już do sloganu: „Lepiej się rozwieść, niż patrzeć, jak cierpią dzieci". Tyle że przecież w 95 procentach przypadków problemy przeżywane przez dzieci wiążą się z rozstającymi się rodzicami. Mimo powtarzanych przez psychologów i adwokatów zapewnień, że dzieci „rozumieją", iż rozstanie się rodziców to coś „normalnego", coraz częściej w pokoleniu „sierot po rozwodzie" mamy do czynienia z anoreksją, sznytami na rękach i schizoidalną postawą pokolenia, z żywionym przez nie smutkiem, niepokojem, apatią, aż po zachowania autodestrukcyjne. Nie „zrozumieli" niczego poza tym, że stracili uczucia kogoś, kto ich zrodził, przytulał i pieścił.

Małżeństwo na celowniku

Wiele dzieci zdradzonych lub porzuconych przez rozwodzących się rodziców ma trudności w skupieniu się w szkole, jest nadmiernie ruchliwych i nie znosi nawet minimum dyscypliny. W ich głowie panuje zamęt i chaos kopiowany od rodziców żyjących w stanie ciągłego konfliktu lub rodzący się za sprawą przeprowadzek z domu mamy do babci, do taty, do „innego taty" lub „mamy", do macochy bądź ojczyma. Próby samobójcze będące wołaniem o pomoc, ucieczki z domu i narkotyki mają im zrekompensować brak miłości, w którym wzrastali. Tymczasem wciąż napotykamy mur zaprzeczeń: rozwodu nie ruszać, to „zdobycz cywilizacji"!

A przecież u podstaw lęku przed życiem we dwoje, przed ślubem i przed przyjęciem dziecka bardzo często tli się niepewność, niestabilność i brak miłości u rodziców. A jeszcze głębiej – bezsilna tęsknota za tym, co trwałe i co opiera się tyranii czasu, za rodziną zbudowaną na nierdzewnych powiązaniach. Nostalgia za powrotem do tradycyjnych, nierozerwalnych więzi, do wierności i czystości, do sprawdzonych modeli miłości usiłuje się w sercu wielu młodych ludzi przebić przez warstwę hedonistycznej bezmyślności. Ci, którzy uciekali od tamtych wartości szalupą, dziś pragnęliby do nich powrócić jak do łodzi, którą inni bezmyślnie opuszczają.

Kłopot w tym, że walka o zdobycze ponowoczesnej cywilizacji w rodzaju rozwodów, związków cywilnych, dostępu do sztucznego zapłodnienia czy aborcji idzie w parze ze skłonnością do obrzucania błotem instytucji małżeństwa i opisywania „tradycyjnej" rodziny jako instytucji nudnej i sankcjonującej przemoc. W mediach brak zainteresowania wiernymi parami małżeńskimi. Reflektory są zwrócone na „wymiar nieformalny" relacji międzyludzkich, na zaślubiny gejowskie czy też na „wiecznych narzeczonych" wśród VIP-ów.

Wyjątkową intensywność przejawia w tym względzie lobby gejowskie. Dość przytoczyć historię kampanii reklamowej produktów spożywczych Barilla, która wzbudziła prawdziwą furię w środowisku homo-przychylnym. Padały oskarżenia o wyuzdany rodzaj faszystowskiej dyskryminacji osób odmiennie kochających, po jakie miała sięgnąć słynna fabryka makaronów. A wszystko zaczęło się wraz z deklaracją, którą Guido Barilla wygłosił w programie „Radio 24": „Dla nas pojęcie rodziny jest święte i pozostanie jedną z najważniejszych wartości dla naszej firmy. Poza zdrowiem – właśnie rodzina. Nie przygotujemy żadnej reklamy dla gejów, bo optujemy za rodziną tradycyjną".

Szef koncernu Guido Barilla zapewnił, że nie chce nikogo dyskryminować, zależy mu jedynie na podkreśleniu znaczenia rodziny – po czym w ciągu kilku dni przedsiębiorca dostarczający produkty na obiad do milionów domów na świecie przemienił się w ideologicznego przestępcę, w niemoralnego nienawistnika, w przykład, czego nowoczesne społeczeństwo winno się wstydzić. Sekretarz marszałka włoskiego Parlamentu Caterina Pes uznała, że „przedsiębiorca pozwolił sobie na zestawienie tradycyjnej rodziny ze zdrowiem, sugerując tym samym, jakoby rodziny homoseksualne miały coś wspólnego z fizyczną lub psychiczną chorobą, co można uznać za najgorszy z rodzajów rasizmu". Wszystkie włoskie stowarzyszenia gejów i lesbijek: Arcigay, ArciLesbica, Famiglie Arcobaleno i Gaynet, ogłosiły bojkot produktów Barilla. Wnet dołączyli do nich przedstawiciele świata kultury i polityki. Przewodniczący włoskiego stowarzyszenia Arcigay Flavio Romani przyrównał dyskryminację zastosowaną wobec osób homoseksualnych przez makaronowy koncern do losu Żydów w III Rzeszy. W końcu Guido Barilla złożył samokrytykę, korząc się przed środowiskami zasobnych w portfele zwolenników związków jednopłciowych.

Podobny los spotkał optyków Lissac z Francji. Mieli pecha, bowiem ich reklama oprawek do okularów wykorzystująca wizerunek rodziny (ojciec, matka, syn i córka) przypominała wizerunek logo używanego przez ruch przeciwników związków cywilnych i aborcji „Manif pour tous". Biedni optycy musieli się gęsto tłumaczyć, że kiedy posługują się pojęciem rodziny, biorą pod uwagę wszelkie jej warianty, w najszerszym możliwym znaczeniu. Nie ważył też swych słów dostatecznie długo Dan Cathy, amerykański właściciel sieci 1614 restauracji typu fast food o nazwie Chick-fil-A, gdy zapewniał, iż „jesteśmy dla rodziny, rozumianej według definicji biblijnej". Po czym brnął dalej: „Jesteśmy firmą prowadzoną rodzinnie, jesteśmy wierni naszym pierwszym żonom. I za to dziękujemy Bogu. Gotowi jesteśmy na wszystko, aby wzmacniać rodzinę".

Opinia publiczna w mig pojęła, iż to kolejny arogancki kapitalista, który nie sprzyja gejowskim małżeństwom – i ogłosiła bojkot w całych Stanach Zjednoczonych, poczynając od burmistrzów Bostonu i Chicago. „Otwarcie nowych restauracji Chick-fil-A nie odpowiada wartościom dla nas cennym" – uzasadnili. Edwin Lee, gospodarz San Francisco, wyjaśnił, że sieć nie szanuje „wartości wyznawanych przez mieszkańców miasta, którzy chcą równości dla każdego". „Oni sprzedają kurczaki nienawiści" – wtórował Vincent Gray, burmistrz Waszyngtonu. Cathy jednakże nie zamierzał ugiąć się przed naciskiem i przetrwał bojkot.

A francuski bank Société Générale? W jednej z reklam umieścił dwie dłonie otwarte na rodzinę: ojca, matkę, syna i córkę trzymających się za ręce. 3 grudnia 2013 roku wybuchł protest. Władze banku postanowiły zareagować natychmiast: obiecały wszczęcie dochodzenia, które pozwoli ustalić, skąd wzięła się reklama tak niezgodna z etosem zleceniodawcy. Zobowiązano się też do usunięcia kryminogennej reklamy z prasy i internetu. Lobby „antyrodzinne" zwróciło się także do włoskiego Ministerstwa Sprawiedliwości z żądaniem usunięcia z jego oficjalnej strony wizerunku rodziny, mimo że był on logo kampanii przeciw porwaniom dzieci.

Pojętni uczniowie Malthusa

W 1993 roku Samuel Huntington ogłosił swoją teorię zderzenia cywilizacji, podejmując próbę przewidzenia procesów kształtujących rozwój ludzkości po upadku muru berlińskiego. Jego zdaniem dwubiegunowy świat, powstały za sprawą zimnowojennych zmagań, wcale nie zostanie zastąpiony przez „nowe zjednoczenie": pojawią się raczej nowe podziały przebiegające wzdłuż linii cywilizacji. Już wcześniej zresztą, w roku 1917, Oswald Spengler wieścił „zmierzch Zachodu", dowodząc, że cywilizacje mają swoją młodość, wiek dojrzały i starość.

Te wizje zaczynają się spełniać: od kilku lat mamy do czynienia z konfliktem Zachodu ze światem islamu, narasta również konflikt na linii Zachód – chrześcijański Wschód (Rosja). Narasta także napięcie w obrębie cywilizacji zachodniej. Tu nie bez znaczenia jest dziedzictwo myśli Thomasa Malthusa, który już pod koniec XVIII wieku przypuszczał, że przyszłość narodów zależeć będzie od zdolności kontrolowania zaludnienia, zapewniającego warunki przeżycia i dostęp do zasobów naturalnych. Od tej refleksji bierze początek polityka „birth control", polityka aborcjonistyczna. Aby zrozumieć, w jakim kierunku zmierza to rozumowanie, dość sięgnąć po książkę „Gosnell's Babies" Kermita Barrona Gosnella, najsłynniejszego amerykańskiego lekarza aborcjonisty. Wspomniane w tytule dzieci to nienarodzone ofiary „mordercy w białym kitlu", który aplikował „snipping", czyli przecięcie rdzenia kręgowego: jest to rodzaj ścięcia głowy dziecku w fazie późnej ciąży.

Według Gosnella aborcja stanowi istotny element „war of poverty", wojny z ubóstwem, czyli stanowi przysługę oddawaną ludzkości. Świat postrzega on jako mroczne miejsce, siebie – jako weterana szlachetnej misji. „Dlaczego pozbawiałem życia te dzieci? – pisał. – Bo ich narodziny i cierpienie stanowiłyby jeszcze większą krzywdę. Nie żałuję tego, czego dokonałem".

Inną pouczającą lekturą ukazującą przekonania lobby aborcjonistów może być książka „Ecoscience" napisana w 1977 roku przez późniejszego doradcę prezydenta Baracka Obamy do spraw naukowo-technologicznych Johna Paula Holdrena. Omawiane w niej koncepcje zostały w większości przyjęte przez administrację obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Utrzymane w duchu maltuzjańskim projekty dopuszczają możliwość aborcji przymusowych, aborcji dzieci nieletnich matek oraz masowej, ukrytej sterylizacji.

Biorąc to pod uwagę, można uznać, że „zderzenie cywilizacji" dokonuje się dziś w ramach kultury euroatlantyckiej: to zderzenie Zachodu nihilistycznego z Zachodem tradycyjnym i chrześcijańskim. Zachodowi otwartemu na aborcje, eutanazje, sztuczne macierzyństwo i manipulacje genetyczne stawia opór Zachód broniący godności i praw osoby ludzkiej od pierwszych chwil istnienia aż do naturalnej śmierci. Na tym Zachodzie pojęcia miłości, małżeństwa, rodziny, otwarcia na życie znaczą zgoła co innego niż w ustach propagatorów postnowoczesnego nihilizmu.

Zderzenie cywilizacji miłości z cywilizacją śmierci tłumaczy napięcia i zamęt, w którym żyjemy. Przyszłości ludzkości nie zagraża przerost ludzkości, lecz jej redukcja do roli „materiału ludzkiego", którym można zarządzać w imię ukrytej strategii zysków. Ludzkość zrozumie pewnego dnia, iż podobnie jak pozbywamy się broni atomowej i innych środków masowej zagłady, winniśmy się pozbywać technologii niszczących ludzkie życie i jego godność oraz wirusów za to niszczenie odpowiedzialnych, które zalęgły się w sercach i mózgach ludzi przebywających na antropologicznym i teologicznym wygnaniu. Potrzeba nowej wizji, nowej siły i nowego exodusu, aby ludzie mogli odnaleźć zagubiony szyfr życia: „Będziesz miłował" – mówi Pan (Pwt 6, 4; Mt 22, 36-38).

Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy